wtorek, 30 stycznia 2024

 

Urodzone na Węgrzech, wyszkolone w Polsce

In  Hungaria natum, at Polonia educatum

 

Jak zwykle na dużej przerwie wraz z przyjacielem Maćkiem Paradowskim  pobiegliśmy do piekarni „ Serednickiego”,  by za złotówkę kupić sobie po dużej bułce i zjeść ją na śniadanie zamiast domowych kanapek. Kiedy wgryzaliśmy się w to pyszne, uczniowskie pieczywo po drugiej stronie ulicy gdzieś na wysokości sędziszowskiego Ratusza oraz na wprost tejże piekarni zebrał się zaaferowany tłumek.  Ludzie ci z ciekawością zaglądali do sporej dziury w chodniku. Z zapadliska, którego rano jeszcze nie było, wystawało popiersie mężczyzny wzywającego pomocy. Okazało się, że był to pan Franciszek Brandys, sekretarz Rady Miasta Sędziszowa, pod którym niespodziewanie zapadła się ziemia. Wkrótce z pomocą przechodniów i  miejskich służb poszkodowany wydostał się z zapadliska i po otrzepaniu ubrania ruszył do Ratusza.  Działo się to chyba – jak pamiętam -  wczesną jesienią 1955 roku.

 

 

Sędziszowskie lochy: prawda czy mity?

Zjawisko zapadania się chodników i jezdni na rynku wokół Ratusza było w powojennym czasie, kiedy mieszkałem jeszcze w Sędziszowie, dosyć częste. Zapadały się sklepienia podziemnych korytarzy i piwnic, które z cała pewnością istnieją tam do dzisiaj. Wśród mieszkańców krążyły opowieści o tym, że sieć podziemnych lochów jest gęsta i długa. Że z piwnic pod Ratuszem, pod rynkiem i pod starymi kamienicami od strony północnej  biegną korytarze do zabudowań klasztornych, do zburzonego jeszcze w XIX wieku pałacu i koszar Michała hr. Potockiego oraz  być może do dawnej siedziby Potockich w Górze Królewskiej.  Dla nas uczniów były to fascynujące opowieści. Marzyliśmy o tym,  by eksplorować te podziemia.  Jednak jedynym prawdopodobnym wejściem do nich było  zrujnowane wejście pod Ratusz od strony północnej. Niestety pełne emocji próby zejścia głębiej kończyły się niepowodzeniem bo po kilku metrach drogę zagradzało solidne gruzowisko. Dzisiaj w tym miejscu zbudowano wygodne schody, a część piwnic odrestaurowano i urządzono w nich eleganckie sale wystawowe.  Kiedy po raz pierwszy się w nich znalazłem, nadal z niewygaszoną, chłopięcą ciekawością rozważałem - co też kryje się dalej, za ścianami tych pomieszczeń?   

            Bo – jak pamiętam – zapadliska na ulicach i chodnikach, nie tylko wokół rynku, ale  też m.in. na ul. Piekarskiej pojawiły się jeszcze kilkukrotnie. Społeczność miasta, bez różnicy, ta uczniowska i starsza oczekiwała na rozpoczęcie prac archeologicznych, na odkrycie największej sędziszowskiej tajemnicy: kto, kiedy i po co wybudował sieć podziemnych korytarzy i piwnic? Mimo prób przedostania się od któregokolwiek zapadliska ku widocznym gołym okiem podziemnych komór, czynionych siłami służb miejskich, nigdy nie udało się im przejść dalej. Chyba było to zbyt niebezpieczne, a zawalone stropy blokowały swobodną penetrację podziemi. Na profesjonalne prace archeologiczne i rekonstruktorskie – myślę - nie było pieniędzy. Społeczeństwo miasteczka  mogło snuć pełne fantazji teorie o sędziszowskich lochach  oraz  stawiać hipotezy – tak jak ja teraz - co do ich budowniczych i celów, którym miały służyć. Niestety,  hipotezy te do dzisiaj nie znalazły wiarygodnego potwierdzenia.

 

 

Tatarskie zagony

Sędziszów dopiero w II połowie XV wieku staraniem jego właściciela Jana Odrowąża i za sprawą edyktu króla Kazimierza Jagielończyka stał się miastem. Jednak od dawna osada ta funkcjonowała na zasadach prawa magdeburskiego.  Najprawdopodobniej korzystała  z dyskretnego prawa składu bowiem leżąc  przy ważnym szlaku handlowym na wschód, niedaleko granicy z Rusią, którą wyznaczała rzeka Wisłok,  była miejscem  wielu różnorakich transakcji handlowych.  Kupcy zdążający na zachód i wschód wystawiali tam swoje towary, być może magazynowali je w  wynajmowanych mieszczańskich piwnicach. Kto wie?

Osada ta  przez wieki była własnością starego rodu Odrowążów. To im właśnie późniejsze miasto zawdzięcza swój herb i najprawdopodobniej podpiwniczony, chyba parterowy jeszcze budynek ratusza. Być może już za Odrowążów rozpoczęto budowę sieci podziemnych korytarzy i piwnic pod nielicznymi jeszcze kamienicami rynku – i według niepisanej wiedzy mieszkańców  -  w celu  ukrycia się przed Tatarami, których grabieżcze czambuły przez kilka stuleci  często nękały miasto. Dodatkowe niebezpieczeństwo utraty życia i mienia stwarzały liczne   przemarsze swoich i obcych wojsk szlakiem na wschód i z powrotem,  a także zatargi szlacheckie np. złupienie  miasta w 1608 roku przez  Stanisława Stadnickiego słynnego „diabła z Łańcuta” , albo zbrojny zajazd  Andrzeja Rzeszowskiego.  A więc może sędziszowskie lochy zbudowano i potem rozbudowywano  tylko w celu ochrony życia i mienia mieszczan, rzemieślników, kupców, a także  właścicieli miasta?

Kiedy miasto stało się własnością Mikołaja Ligęzy rozpoczął się jego,   ożywiony gospodarczy rozwój. Wtedy właśnie dokończono budowę ratusza miejskiego, który Ligęza oddał w dyspozycje samorządu miejskiego, wybudowano mosty i umocniono brzegi sędziszowskich rzek. Ale co najważniejsze – jak należy przypuszczać - powiększono i być może pogłębiono podziemne lochy - magazyny miasta.

W 1661 roku dobra sędziszowskie przeszły w ręce Feliksa Potockiego. Po nieszczęściach epidemii dżumy i po szwedzkim „potopie” miasto błyskawicznie się odradzało. Ostatecznie dokończono budowę ratusza, nadając mu dzisiejszy wygląd, zbudowano murowany kościół parafialny no i nieco później, kiedy włodarzem  miasta został Michał Potocki syn Feliksa – być może – połączono podziemnymi korytarzami zbudowany przez niego klasztor o.o. Kapucynów i leżący naprzeciwko pałac oraz koszary dla prywatnego wojska hr. Potockiego? Nie znalazłem jednak materialnych potwierdzeń tej  opowieści.  

 

 

Małopolska drugą ojczyzną węgrzynów

Mniej więcej w podobnym czasie w szeregu miast ówczesnej Małopolski intensywnie  inwestowano w miejskie podziemia.  Lochy i piwnice budowano w Nowym Sączu, Bieczu, Grybowie, Wojniczu  i Jaśle, na północy w Sandomierzu, Baranowie i Mielcu, a na wschodzie w Przecławiu, Rzemieniu, Sędziszowie  i Rzeszowie. Co kryło się za tym inwestycyjnym wzmożeniem?

Otóż począwszy od wzajemnych  politycznych stosunków dynastii polskich Piastów i dynastii węgierskich Arpadów, potem Andegawenów i Jagiellonów oraz dalej Habsburgów i Wazów relacje polsko- węgierskie głównie w XVI, XVII i XVIII stuleciu nie sprowadzały się tylko do rozpamiętywania czasów Władysława Warneńczyka, polskiego króla Węgier czy Stefana Batorego węgierskiego króla Polski.

Ogromną rolę odgrywała wymiana towarowa, prowadzona sądecko-spiskim szlakiem handlowym. Był on pomostem miedzy Polską, a Węgrami oraz obszarem przenikania się wpływów obu kultur. Spisz  to teren położony w dorzeczu górnego Popradu, częściowo Dunajca i górnego słowackiego Hornadu. To tamtędy, spiskim szlakiem szły karawany wozów z beczkami węgierskiego wina,  trunku umiłowanego przez polską szlachtę i kler. Węgierskie wino uchodziło za wykwintny i wystawny trunek. Przez kilkaset lat nie mogło  zabraknąć węgrzyna w szlacheckich dworach ani też w biskupich kuriach czy księżych plebaniach. Sprowadzano go w ogromnych ilościach, nawet po kilkadziesiąt tysięcy  węgierskich beczek wina rok w rok. A jedna beczka to około 220 litrów!

 


 

Stare, dębowe beczki po węgierskim winie.

 

Oczywiście takie ilości młodego wina przywiezione do Polski musiały leżakować, dojrzewać i co najważniejsze, być na podorędziu szlacheckich dworów. Daleki transport dojrzałych win szkodził ich jakości. Stąd też tak znaczna  liczba małopolskich kupców inwestowała w podziemne  dojrzewalnie win by być jak najbliżej konsumentów, a potem jak najkrótszą droga dostarczyć je na szlacheckie stoły. To właśnie węgrzyny, tokaj, maślarz czy nawet najdoskonalsze tokajskie wino  „grzyb tokajski” i wiele innych gatunków w swej młodości trafiało do małopolskich  piwnic by tam leżakując przez wiele lat udoskonalać swój smak, aromat i moc. To o tych winach mówiono po dworach „In Hungaria natum, at Polonia educatum.” pyszniąc się umiejętnościami polskich  winiarzy. 

Wydaje się dzisiaj, że jednym z tych miast mógł być Sędziszów, a  jego lochy to również magazyny węgierskich win, dostarczanych doń wschodnią odnogą  spiskiego szlaku przez Sącz, Biecz i Jasło. To stąd, z Sędziszowa madziarskie wina mogły iść  dalej na wschód, na stoły szlacheckie w Grodach Czerwieńskich i Ziemi Halickiej. Może walczyły na nich o pierwszeństwo z winami mołdawskimi?  Kto wie?

 

Bal przy węgrzynie

Winiarskie  umiejętności i tradycje mieszkańców Małopolski nie zniknęły. Nie ograniczają się już  - jak przed wiekami - do uszlachetniania dekantacją sprowadzonego z Węgier wina beczkowego, ale do samodzielnej uprawy winorośli i do pełnej produkcji doskonałych, rodzimych win. Polski winiarz może również, z pewnymi ograniczeniami wynikającymi z ustawy winiarskiej, sprzedawać je na rynku hurtowym. Doskonałe wina produkują winnice na Podkarpaciu z okolic Jasła,  z Niechobrza,  Wyżnego i wielu innych  miejsc. Sprzyja temu coraz łagodniejszy klimat, jak na razie hobbystyczne zainteresowania winem wielu przyszłych jeszcze winiarzy oraz  zmiana kultury picia. Tak więc już czas przyłożyć do tej zmiany  rękę i zaapelować do organizatorów kolejnego czternastego już, charytatywnego balu Fundacji Szpitala im. Św. Ojca Pio by zamiast wódki postawić pośrodku sali antał węgrzyna i nim raczyć uczestników prestiżowej zabawy.  A bal już wkrótce – 10 lutego 2024 roku.

 

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne ODROWĄŻ  

 

 

W artykule wykorzystano WIKIPEDIE

i wiedzę autora.