Urodzone na Węgrzech, wyszkolone w Polsce
In Hungaria
natum, at Polonia educatum
Jak zwykle
na dużej przerwie wraz z przyjacielem Maćkiem Paradowskim pobiegliśmy do piekarni „ Serednickiego”, by za złotówkę kupić sobie po dużej bułce i
zjeść ją na śniadanie zamiast domowych kanapek. Kiedy wgryzaliśmy się w to
pyszne, uczniowskie pieczywo po drugiej stronie ulicy gdzieś na wysokości
sędziszowskiego Ratusza oraz na wprost tejże piekarni zebrał się zaaferowany tłumek.
Ludzie ci z ciekawością zaglądali do sporej
dziury w chodniku. Z zapadliska, którego rano jeszcze nie było, wystawało
popiersie mężczyzny wzywającego pomocy. Okazało się, że był to pan Franciszek
Brandys, sekretarz Rady Miasta Sędziszowa, pod którym niespodziewanie zapadła
się ziemia. Wkrótce z pomocą przechodniów i
miejskich służb poszkodowany wydostał się z zapadliska i po otrzepaniu
ubrania ruszył do Ratusza. Działo się to
chyba – jak pamiętam - wczesną jesienią 1955
roku.
Sędziszowskie lochy: prawda czy mity?
Zjawisko zapadania się chodników i jezdni na rynku
wokół Ratusza było w powojennym czasie, kiedy mieszkałem jeszcze w Sędziszowie,
dosyć częste. Zapadały się sklepienia podziemnych korytarzy i piwnic, które z
cała pewnością istnieją tam do dzisiaj. Wśród mieszkańców krążyły opowieści o
tym, że sieć podziemnych lochów jest gęsta i długa. Że z piwnic pod Ratuszem,
pod rynkiem i pod starymi kamienicami od strony północnej biegną korytarze do zabudowań klasztornych,
do zburzonego jeszcze w XIX wieku pałacu i koszar Michała hr. Potockiego oraz być może do dawnej siedziby Potockich w Górze Królewskiej.
Dla nas uczniów były to fascynujące
opowieści. Marzyliśmy o tym, by
eksplorować te podziemia. Jednak jedynym
prawdopodobnym wejściem do nich było
zrujnowane wejście pod Ratusz od strony północnej. Niestety pełne emocji
próby zejścia głębiej kończyły się niepowodzeniem bo po kilku metrach drogę
zagradzało solidne gruzowisko. Dzisiaj w tym miejscu zbudowano wygodne schody,
a część piwnic odrestaurowano i urządzono w nich eleganckie sale wystawowe. Kiedy po raz pierwszy się w nich znalazłem, nadal
z niewygaszoną, chłopięcą ciekawością rozważałem - co też kryje się dalej, za
ścianami tych pomieszczeń?
Bo
– jak pamiętam – zapadliska na ulicach i chodnikach, nie tylko wokół rynku, ale
też m.in. na ul. Piekarskiej pojawiły
się jeszcze kilkukrotnie. Społeczność miasta, bez różnicy, ta uczniowska i
starsza oczekiwała na rozpoczęcie prac archeologicznych, na odkrycie
największej sędziszowskiej tajemnicy: kto, kiedy i po co wybudował sieć podziemnych
korytarzy i piwnic? Mimo prób przedostania się od któregokolwiek zapadliska ku
widocznym gołym okiem podziemnych komór, czynionych siłami służb miejskich,
nigdy nie udało się im przejść dalej. Chyba było to zbyt niebezpieczne, a
zawalone stropy blokowały swobodną penetrację podziemi. Na profesjonalne prace
archeologiczne i rekonstruktorskie – myślę - nie było pieniędzy. Społeczeństwo
miasteczka mogło snuć pełne fantazji teorie
o sędziszowskich lochach oraz stawiać hipotezy – tak jak ja teraz - co do
ich budowniczych i celów, którym miały służyć. Niestety, hipotezy te do dzisiaj nie znalazły
wiarygodnego potwierdzenia.
Tatarskie zagony
Sędziszów dopiero w II połowie XV wieku staraniem jego
właściciela Jana Odrowąża i za sprawą edyktu króla Kazimierza Jagielończyka stał
się miastem. Jednak od dawna osada ta funkcjonowała na zasadach prawa
magdeburskiego. Najprawdopodobniej
korzystała z dyskretnego prawa składu
bowiem leżąc przy ważnym szlaku
handlowym na wschód, niedaleko granicy z Rusią, którą wyznaczała rzeka Wisłok, była miejscem
wielu różnorakich transakcji handlowych.
Kupcy zdążający na zachód i wschód wystawiali tam swoje towary, być może
magazynowali je w wynajmowanych mieszczańskich
piwnicach. Kto wie?
Osada ta przez
wieki była własnością starego rodu Odrowążów. To im właśnie późniejsze miasto
zawdzięcza swój herb i najprawdopodobniej podpiwniczony, chyba parterowy
jeszcze budynek ratusza. Być może już za Odrowążów rozpoczęto budowę sieci
podziemnych korytarzy i piwnic pod nielicznymi jeszcze kamienicami rynku – i według
niepisanej wiedzy mieszkańców - w celu
ukrycia się przed Tatarami, których grabieżcze czambuły przez kilka
stuleci często nękały miasto. Dodatkowe
niebezpieczeństwo utraty życia i mienia stwarzały liczne przemarsze swoich i obcych wojsk szlakiem na
wschód i z powrotem, a także zatargi
szlacheckie np. złupienie miasta w 1608
roku przez Stanisława Stadnickiego
słynnego „diabła z Łańcuta” , albo zbrojny zajazd Andrzeja Rzeszowskiego. A więc może sędziszowskie lochy zbudowano i
potem rozbudowywano tylko w celu ochrony
życia i mienia mieszczan, rzemieślników, kupców, a także właścicieli miasta?
Kiedy miasto stało się własnością Mikołaja Ligęzy
rozpoczął się jego, ożywiony gospodarczy
rozwój. Wtedy właśnie dokończono budowę ratusza miejskiego, który Ligęza oddał
w dyspozycje samorządu miejskiego, wybudowano mosty i umocniono brzegi
sędziszowskich rzek. Ale co najważniejsze – jak należy przypuszczać - powiększono
i być może pogłębiono podziemne lochy - magazyny miasta.
W 1661 roku dobra sędziszowskie przeszły w ręce
Feliksa Potockiego. Po nieszczęściach epidemii dżumy i po szwedzkim „potopie”
miasto błyskawicznie się odradzało. Ostatecznie dokończono budowę ratusza,
nadając mu dzisiejszy wygląd, zbudowano murowany kościół parafialny no i nieco
później, kiedy włodarzem miasta został
Michał Potocki syn Feliksa – być może – połączono podziemnymi korytarzami
zbudowany przez niego klasztor o.o. Kapucynów i leżący naprzeciwko pałac oraz
koszary dla prywatnego wojska hr. Potockiego? Nie znalazłem jednak materialnych
potwierdzeń tej opowieści.
Małopolska drugą ojczyzną węgrzynów
Mniej więcej w podobnym czasie w szeregu miast
ówczesnej Małopolski intensywnie
inwestowano w miejskie podziemia. Lochy i piwnice budowano w Nowym Sączu,
Bieczu, Grybowie, Wojniczu i Jaśle, na
północy w Sandomierzu, Baranowie i Mielcu, a na wschodzie w Przecławiu,
Rzemieniu, Sędziszowie i Rzeszowie. Co
kryło się za tym inwestycyjnym wzmożeniem?
Otóż począwszy od wzajemnych politycznych stosunków dynastii polskich
Piastów i dynastii węgierskich Arpadów, potem Andegawenów i Jagiellonów oraz
dalej Habsburgów i Wazów relacje polsko- węgierskie głównie w XVI, XVII i XVIII
stuleciu nie sprowadzały się tylko do rozpamiętywania czasów Władysława
Warneńczyka, polskiego króla Węgier czy Stefana Batorego węgierskiego króla
Polski.
Ogromną rolę odgrywała wymiana towarowa, prowadzona
sądecko-spiskim szlakiem handlowym. Był on pomostem miedzy Polską, a Węgrami
oraz obszarem przenikania się wpływów obu kultur. Spisz to teren położony w dorzeczu górnego Popradu,
częściowo Dunajca i górnego słowackiego Hornadu. To tamtędy, spiskim szlakiem
szły karawany wozów z beczkami węgierskiego wina, trunku umiłowanego przez polską szlachtę i
kler. Węgierskie wino uchodziło za wykwintny i wystawny trunek. Przez kilkaset
lat nie mogło zabraknąć węgrzyna w
szlacheckich dworach ani też w biskupich kuriach czy księżych plebaniach.
Sprowadzano go w ogromnych ilościach, nawet po kilkadziesiąt tysięcy węgierskich beczek wina rok w rok. A jedna
beczka to około 220 litrów!
Stare, dębowe beczki po węgierskim winie.
Oczywiście takie ilości młodego wina przywiezione do
Polski musiały leżakować, dojrzewać i co najważniejsze, być na podorędziu szlacheckich
dworów. Daleki transport dojrzałych win szkodził ich jakości. Stąd też tak
znaczna liczba małopolskich kupców
inwestowała w podziemne dojrzewalnie win
by być jak najbliżej konsumentów, a potem jak najkrótszą droga dostarczyć je na
szlacheckie stoły. To właśnie węgrzyny, tokaj, maślarz czy nawet najdoskonalsze
tokajskie wino „grzyb tokajski” i wiele
innych gatunków w swej młodości trafiało do małopolskich piwnic by tam leżakując przez wiele lat
udoskonalać swój smak, aromat i moc. To o tych winach mówiono po dworach „In
Hungaria natum, at Polonia educatum.” pyszniąc się umiejętnościami polskich winiarzy.
Wydaje się dzisiaj, że jednym z tych miast mógł być
Sędziszów, a jego lochy to również magazyny
węgierskich win, dostarczanych doń wschodnią odnogą spiskiego szlaku przez Sącz, Biecz i Jasło. To
stąd, z Sędziszowa madziarskie wina mogły iść dalej na wschód, na stoły szlacheckie w
Grodach Czerwieńskich i Ziemi Halickiej. Może walczyły na nich o pierwszeństwo
z winami mołdawskimi? Kto wie?
Bal przy węgrzynie
Winiarskie umiejętności i tradycje mieszkańców Małopolski nie zniknęły. Nie ograniczają się już - jak przed wiekami - do uszlachetniania dekantacją sprowadzonego z Węgier wina beczkowego, ale do samodzielnej uprawy winorośli i do pełnej produkcji doskonałych, rodzimych win. Polski winiarz może również, z pewnymi ograniczeniami wynikającymi z ustawy winiarskiej, sprzedawać je na rynku hurtowym. Doskonałe wina produkują winnice na Podkarpaciu z okolic Jasła, z Niechobrza, Wyżnego i wielu innych miejsc. Sprzyja temu coraz łagodniejszy klimat, jak na razie hobbystyczne zainteresowania winem wielu przyszłych jeszcze winiarzy oraz zmiana kultury picia. Tak więc już czas przyłożyć do tej zmiany rękę i zaapelować do organizatorów kolejnego czternastego już, charytatywnego balu Fundacji Szpitala im. Św. Ojca Pio by zamiast wódki postawić pośrodku sali antał węgrzyna i nim raczyć uczestników prestiżowej zabawy. A bal już wkrótce – 10 lutego 2024 roku.
Andrzej Antoni Skarbek
Stowarzyszenie Historyczne ODROWĄŻ
W artykule wykorzystano WIKIPEDIE
i wiedzę autora.