wtorek, 13 lutego 2024

 

SĘDZISZOWSKIE  ZAPUSTY

 „Powiedzcie tam ślepej środzie, niech nas poczka na ogrodzie; dajcie jej tam barszczu z bobem niech se idzie z Panem Bogiem”  Tak śpiewano w Wolicy Ługowej  jeszcze 100 lat temu i wcześniej gdy o północy we wtorek witano środę popielcową po zapustnej, trzydniowej  zabawie.   Rozchodzono się do domów z żalem za „szaloną zabawą”,  gdzie pito i jedzono bez umiaru, a na Przedmieściu pito aż tyle razy „ile kot ogonem ruszył” 

 


ZAPUSTY  

Przed karczmą - Józefa Chełmońskieg

Zapusty to czas zabaw, tańców, psot i maskarad znany w polskiej tradycji od średniowiecza. To też koniec karnawału, czasu nazwanego tak od włoskiego „carne vale” czyli „mięso żegnaj”. Początki karnawałowych szaleństw sięgają czasów średniowiecza i zaowocowały powstaniem przebogatej obrzędowości, wyrosłej na gruncie narodowych zwyczajów zarówno w miastach, w szlacheckich dworach oraz chłopskich chatach. Od niedzielnego południa do północy we wtorek muzyka tętniła nieprzerwanie w wiejskich karczmach gdzie pito i jedzono jakby na zapas, szykując się do „głodu” w okresie postu.  Wierzono powszechnie, że „kto w zapusty nie zje choćby trochę mięsa tego komary niechybnie przez lato zjedzą”.    

Jak wspomina przedwojenny etnograf dr Jerzy Fierich,  w sędziszowskich wsiach jeszcze przed zapustami żydzi -  arendarze wyjeżdżali na  wieś aby zbierać, „mąkę, chleb, kiełbasy i  gadzinę na bogate w jadło”  na przyjęcie gości. Wszak zabawa miała trwać aż trzy dni!

W niedziele „zapustną” karczmarze sprowadzali muzykantów, koniecznie skrzypce i basy, przy których tańczono do upadłego, z przerwami na picie i jedzenie, aż do środy popielcowej. W Ociece w niedzielę w południe zabawę inicjował żyd - arendarz. Wpierw tańczył ze swoją żoną, a zaraz potem częstował gości wódką. Po tańcu szedł za „szynkwas” i kończąc częstowanie zaczynał wódkę sprzedawać. A „miał taką sikawkę jak strzelbę, trzymał ją na ramieniu, a do niej naciągał wódkę z beczki i nalewał do flaszeczek po szóstce”   

Bawili się głównie mężczyźni. W Ociece i Czarnej, aby zabawy nie przerywać, żony przynosiły im obiady do karczmy. Mimo, że zwyczajowo w niedzielę zabawa przeznaczona była dla kmieci, poniedziałek dla zagrodników, a we wtorek dla komorników, parobków i młodzieży,  to jednak bawiono się wspólnie, bez względu na wiek i  stan majątkowy. Niekiedy, tak jak na Przedmieściu,  zapusty obchodzono  nie w karczmie, a w domach.

W czasie zapustów tzw. ostatków powszechnie smażono pączki, faworki i bliny. Barwne korowody przebierańców koniecznie z udziałem postaci cygana, żyda i żebraka stanowiły tło zimowych scenerii polskich wsi. Byli mile witani bowiem chodząc od domu do domu, urządzając różne psoty przynosili dobrobyt w nowym roku. Nieźle na tym zarabiali, a co zarobili przepijali. W Sielcu w czasie zapustów chodziły  tak zwane „zapustne draby” Na przykład w Kawęczynie zbierało się ich aż piętnastu. „Przewodził im tzw. kotny,  opakowany grubo słomą i obwiązany w dwie płachty oraz jego kochanka (przebrany mężczyzna) , którzy czynili rozmaite bezwstydne wybryki; nawet na oczach dzieci”. Obowiązkowo w skład „drabów” wchodzili:  żyd, który udając chęć kupowania, kradł z innymi co wpadło im w ręce, cudacznie przebrany wróż, który każdemu wróżył, muzykant – skrzypek, a w Wolicy Piaskowe pachołek, który dużym batem z postronka okładał każdego spotkanego.  W Wolicy Ługowej zaś w skład „bandy drabów” obowiązkowo wchodziło dwóch turków.  Zapusty nie dla wszystkich były jednak miłym świętem.  Stare panny odwiedzali chłopcy, którzy przyciągali kloc do domu niezamężnych. Taka panna mogła się wykupić płacąc psotnikom niewielką kwotę. Jeżeli zaś tego nie zrobiła musiała sama turlać kloc do następnego domu, w którym  mieszkała niezamężna dziewczyna. Była to kara dla singielki za niepodjęcie w porę obowiązku założenia rodziny.

Ostatecznie czas zapustowej zabawy kończył się w środę popielcową. Wieczorem w Czarnej, Ociece, na Przedmieściu odbywało się tzw. „ciągnienie ostatków”. Wypijano i zjadano wszystko to, co pozostało po szalonych, zapustowych dniach. Kobiety szorowały popiołem garnki, aby usunąć z nich najmniejsze ślady słoniny i mięsa.  Skończył się radosny okres zapustów. Rozpoczęto przygotowania do Wielkiego Postu.

W ocenie etnografów zapustowa tradycja zaczęła zanikać już w latach 50 ubiegłego wieku. Zniknęły żydowskie karczmy, rzesze ludzi przeniosły się ze wsi do miast. Niekiedy te zapomniane dzisiaj obyczaje przypomina się w skansenach lub na ludowych festynach. Pozostały tylko w domach faworki i pączki, a tylko gdzieniegdzie w restauracjach organizuje się „ostatkowe zabawy”. Tyle pozostało z autentycznych, pełnokrwistych, szalonych i dzikich harców jakie przez stulecia towarzyszyły mieszkańcom polskich wsi przed czterdziestodniowym okresem postu. Niestety,  historia dzieje się na naszych oczach. Każde „dzisiaj, jutro stanie się „wczoraj”. I o tym warto pamiętać.

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne Odrowąż.

W tekście wykorzystano

„PRZESZŁOŚĆ WSI POWIATU ROPCZYCKIEGO W USTACH ICH MIESZKAŃCÓW”

Dr Jerzy Fierich.

Ropczyce 1936 r.

 

poniedziałek, 5 lutego 2024

 ZABOBONY i PRZESĄDY

 

Zaledwie sto lat temu w  Borku Wielkim, a także na Przedmieściu Sędziszowskim, aby się pozbyć choroby „wyrzucano na dwór kołtuny babskie razem z obrzynkami drobnych monet, a gdy nie pomogło wieszano koszule po zmarłym na przydrożnej figurze, by śmiertelna boleść odeszła z chałupy na zawsze” –  tak  1935 roku  opisywał wiejskie zwyczaje ludowe w powiecie ropczyckim etnograf dr Jerzy Fierich.

Uroki

Zaklęcia, zamawianie, uroki i inne zabiegi magiczne zawierały w kulturze ludowej mocne przekonanie o wartości słowa i jego boskim, cudotwórczym pochodzeniu. Stwarzały iluzję panowania nad nieznanymi, obcymi siłami rytualnym słowem i rytualnym  działaniem. Odwracały zło i przywracały dobro. W przekonaniu ludowym wiązane były też z zabiegami leczniczymi.  

Dzisiaj nie ma już „ babskich kołtunów”, więc nie można ich odrzucać.    Wszyscy wiemy też, że  choroby leczy się inaczej. Jednak zapytajmy czy zaszkodzi choremu,  by – na wszelki wypadek – odczynić z niego  uroki lub zakląć chorobę?  Bo wiadomo, jak ktoś „popatrzy urokliwie na człowieka, to go boli głowa, a jak na konia, to koń dostanie wariactwa, bydło zaś choruje do upadłego”. Co więc robić by uroki oddalić? To proste – należy spluwać  na chorego, mówiąc na psa urok.  Albo na kota, albo na wronę , ale lepiej na srokę”.   Dobrze też węgielki wrzucić na wodę zaklinając uroki by odeszły bezpowrotnie. 

Przed 100 laty w Woli Lubeckiej i w Dzwonowej wrzucano dziewięć węgielków  do wody.  Jeśli utonęły, to już było pewnym, że to uroki. Wodą tą obmywano chorego, a resztę wylewano na dach jego domu i to aż trzy razy.  Za każdym razem skrzętnie ją chwytano, by powtórnie zmoczyć nią dach. W Kamionce ścierano czoło chorego ciepłą odzieżą, która przylegała do ciała, koniecznie wymawiając zaklęcie: na psa urok, na koci ślip, w lipie dziurka. Podobno pomagało.  

Czarownice i czary

Wiadomo, że czarownice zabierają krowom mleko. W wigilię różnych świąt zbierają po łąkach i miedzach rozmaite ziela tam gdzie pasło się bydło i jakimiś machinacjami czynią szkody. W Ociece wiedzieli na pewno, że  gdy baba przyjdzie do domu gdzie się ocieliła krowa i chce coś pożyczyć - to krowa straci mleko, a baba to czarownica. Albo inna czarownica zakopuje pod stajniami, a nawet żłobami flaszki z czymś cuchnącym, żeby mleko popsuć.  A w Borku zakopują nogi  bydlęce na czterech rogach pola gdzie pasie się krowa i na pewno taka krowa mleko straci. W Kamionce mieli jednak sposób, żeby czary oddalić. Wystarczyło mianowicie takie truchło wykopać i spalić, a wtedy na pewno  przyjdzie po ten ogień ten, który chce szkodzić. Wtedy nie wolno mu tego ognia użyczyć,  bo takie odczynianie czarów już nie pomoże. Ale gdy w Gębiczynie chciało się zapewnić szczęście w hodowli bydła, wystarczyło pierwszego lub drugiego maja zabić węża i po wyrwaniu mu zębów umieścić w dziurze żłobu. Można było też w tych dniach wykopać kreta i zamiast węża włożyć go do tego żłobu. No i aby przekonać się, czy w nadchodzącym lecie  krowy będą dawały dużo mleka, wystarczyło złapać motyla z białym odwłokiem, a po zachodzie słońca nigdy mleka nie sprzedawać.

Przy dwu światłach, słońca i księżyca nie rozpoczyna się siewu, a żyto sieje się tylko 29 sierpnia na św. Jana.  W czasie siewu należy milczeć, by nie przywoływać wróbli bo je wydziobią. No i zboże wysiane w piątek nie ma prawa urosnąć. Dlaczego? Nie wiadomo. Aby uchronić się od gradu piątego maja święci się wierzbinę i stawia w czterech rogach pola. A w ogóle jak wrona kracze, to nieszczęście dla człowieka. A jak czarny kot przebiegnie drogę to lepiej zawrócić i pójść inaczej. Albo przepuścić bliźniego swego