poniedziałek, 9 września 2024

 PO PROSTU MLECZARNA

Od blisko 70 lat nie mogę patrzeć na pieczone w ognisku ziemniaki. Ich zapach skutecznie

przypomina mi o ciężkim zatruciu resztkami kadmu, ołowiu i Bóg wie czego jeszcze. Trucizny te

zjadłem wraz z kartoflami upieczonymi w węglowym popiele kotła parowego sędziszowskiej

mleczarni. A mogło do tego dojść bo w owym czasie moim przyjacielem był syn kierownika zakładu

Maciek Paradowski, zaś mleczarnia była fascynującym miejscem chłopięcych zabaw. Tylko dzięki

skutecznej interwencji dr. Tadeusza Lichowskiego eksperyment dwóch łobuziaków nie zakończył

się dla nich tragicznie.

Początki z przed wieku

Jak czytamy w protokole z przed prawie 100 lat, 26 października 1925 roku w Sędziszowie

Małopolskim odbyło się zebranie założycielskie spółki mleczarskiej z ograniczoną odpowiedzialnością

pod firmą Spółdzielnia Mleczarska sp. z o.o. Zebraniu przewodniczył doktor praw Zygmunt Artur Tałasiewicz. Okoliczni właściciele ziemscy, przedsiębiorcy i znaczący rolnicy powołali na nim nowy podmiot gospodarczy, tak potrzebny miastu i okolicznym hodowcom bydła mlecznego.


Protokół zebrania założycielskiego spółki z o.o. działającej pod firmą Spółdzielni Mleczarskiej                w Sędziszowie Małopolskim z dnia 26 października 1925 roku. Przewodniczył dr prawa Zygmunt Artur Tałasiewicz widoczny w centrum fotografii poniżej. Obok  ks. Stanisław Maciąg.


    Na zebraniu uchwalono statut spółki mleczarskiej, wpłacono na kapitał kwotę 1050 złotych polskich oraz wyłoniono Przewodniczącego Rady Nadzorczej prawnika Zygmunta Tałasiewicza. W skład Rady weszli ponadto: ziemianin z Iwierzyc Ludwik Starowieyski, administrator dóbr Tarnowskich Szczęsny Sandos, ich leśniczy Karol Mugler, sędziszowianin Florian Daniel i inni. 
    Wg ostatniego, przedwojennego wyciągu z Rejestru Spółdzielni z dnia 12 lutego 1937 roku spółka została wpisana przez Sąd Okręgowy w Tarnowie Wydział II Handlowy do rejestru Spółdzielni pod numerem 139 w dniu 19 kwietnia 1926 roku jako Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp. W ten sposób spółka, jako osoba prawna wraz z pozostałymi osobami fizycznymi utworzyła Spółdzielnię. Udział każdego członka wynosił 100 zł i mógł być wpłacony w 12 ratach. To rozwiązanie prawne skłaniało nawet drobnych hodowców bydła do przystępowania do Spółdzielni i realizowania opłacalnych dostaw mleka do mleczarni. Tym samym powiększała się baza surowcowa zakładu .

Rozbudowa i rozwój.
      Narastała pilna potrzeba inwestowania w rozwój zakładu przetwórczego. Powstawały kolejne miejsca pracy. Już po niespełna po 10 latach zakład zatrudniał 15 stałych pracowników, a w 1936 roku mleczarnia – wg. sprawozdań finansowych - skupiła 2.174.349 litrów mleka, wyprodukowała 86.150,85 kg masła i wypracowała nadwyżkę finansową w kwocie 1.150.590zł. Członkom spółdzielni wypłaciła zaś dywidendę w kwocie 194. 811, 85 zł. (dane ze sprawozdań finansowych za lata od 1934 do 1940 )
     Początkowo mleczarnia mieściła się w wynajętym domu prywatnym Floriana Daniela na Przedmieściu Sędziszowskim. Ale już w 1937 roku Spółdzielnia oddała do użytku obszerny i nowoczesny mleczarski zakład produkcyjny przy ul. Polnej. Kierował nim do 1938 roku Karol Mugler, jeden z założycieli Spółdzielni, emerytowany leśniczy.


     Pracownicy mleczarni. Po prawej, Główna Księgowa Spółdzielni Bronisława Hoedlowa.

      Kolejnym kierownikiem mleczarni był Stanisław Szydełko z Rzeszowa, a od 1936 roku do 1944 księgowość i ewidencję rzeczowo-finansową prowadziła widoczna na zdjęciu po prawej Bronisława Hoedlowa. Członkami Zarządu byli Walenty Patro, Jan Świder i Jakub Ożog, zaś Radą Nadzorczą kierował Karol Kolbusz z Zagorzyc. Mleko dostarczano z terenu gminy Sędziszów i gminy Ropczyce miedzy innymi z folwarku w Górze Ropczyckiej i gospodarstw w Iwierzycach, Borku, Brzyznej, Chechłach, Zagorzycach, Klęczanach, Okoninie, Gnojnicy …


Mleczarnia - zakład produkcyjny. Widok od strony rampy wyładunkowej. Fotografia wykonana na początku lat 70 ubiegłego wieku. Po lewej stronie widoczny samochód do przewozu skupowanego mleka.

     W okresie międzywojennym Spółdzielnia dynamicznie zwiększała liczbę członków – spółdzielców oraz ilość skupowanego mleka, przerabianego na wyśmienite masło, sery, śmietanę, mleko chude, maślankę i twaróg. W stosunku do roku 1934, w roku 1936 dostarczono do zakładu ponad trzy razy więcej mleka tj. nieco ponad 2 miliony litrów, a liczba dostawców wzrosła do około 800. Gminy Sędziszów i Ropczyce zostały wydatnie zaktywizowane rolniczo dzięki światłej, rozwojowej wizji założycieli Spółdzielni Mleczarskiej. Hodowlę bydła mlecznego wspierała wysokobiałkową paszą tzw. „brahą” wybudowana na początku wieku, sędziszowska gorzelnia. Ale już na początku niemieckiej okupacji, bo w roku 1940 liczba dostawców dramatycznie spadła. Zostało ich zaledwie około 350, zaś ilość dostarczonego do mleczarni mleka spadła do 590 tys. litrów. Prawdopodobnie było to skutkiem „białego oporu” rolników wobec okupanta oraz bojkotu jego gospodarki. Praktycznie z całej ilości dostarczonego mleka produkowano masło przeznaczone na zaopatrzenie administracji i armii niemieckiej. Dla mieszkańców Sędziszowa i Ropczyc przeznaczano wyłącznie maślankę i chude twarogi. Minimalne ilości masła „zorganizowanego przez załogę”, pojawiały się czasem na rynku, jednak groziło to uczestnikom tego obrotu handlowego obozem koncentracyjnym, a nawet śmiercią. Jednak - jak opowiada długoletni prezes Spółdzielni i dyrektor zakładu Gustaw Popławski - niemiecki nadzór nad wykonaniem planów dostaw przez mleczarnię sprawowany z dębickiego Gestapo był dosyć pobłażliwy. Przymykano oczy na tego typu „sabotaż”. Również krótkotrwałe, a nawet fikcyjne zatrudnianie w zakładzie młodych ludzi, na które dębickie Gestapo patrzyło przez palce, uratowało wielu przed wywózką na roboty do Niemiec. Najprawdopodobniej działo się tak dzięki przemyślnie kupowanym, poprawnym relacjom założycieli Spółdzielni - Zygmunta Tałasiewicza i Karola Kolbusza - z tym nadzorem.

Kierownik Paradowski

    Nadszedł sierpień 1944 roku. Po ciężkim ostrzale artyleryjskim Sędziszów zajęli Rosjanie. A w mieście instalowała się nowa, ludowa władza. Sędziszowskie dobra hr. Tarnowskich gorączkowo parcelowano. Tylko, wobec sprzeciwu fornali, nie dzielono majątku w Górze Ropczyckiej, pozostawiając go jako wkład do powołanego później PGR-u.A mleczarnia pod kierownictwem profesjonalnego mistrza mleczarstwa Artura Paradowskiego skupowała mleko głownie z nierozparcelowanego folwarku z Góry i przetwarzała na masło, śmietanę i twarogi. Dla wygłodniałej, niedożywionej po niemieckiej okupacji społeczności miasta była dostarczycielką kalorii i zapowiedzią lepszych czasów. Władze Spółdzielni Mleczarskiej zakontraktowały Paradowskiego, by ten zakorzenił się w Sędziszowie i rozpoczął proces modernizacji zakładu. Wraz z żoną i dwoma synami, starszym Ryszardem i młodszym Maćkiem zamieszkał w służbowym mieszkaniu ulokowanym w jego budynku głównym. Niewątpliwym dokonaniem Paradowskiego było uruchomienie wydziału produkcji kazeiny podpuszczkowej, tj. białka znajdującym szerokie zastosowanie w przemyśle farmaceutycznym i kosmetycznym. A także towarowej produkcji ogromnych kołaczy żółtych serów. To wtedy wybudowano oddzielny budynek dojrzewalni, w którym na części wysokiego parteru zlokalizowano biura Spółdzielni, a niżej właściwą dojrzewalnię.

Wspomnienia i krajobrazy

    Pamiętam lata 50-te ubiegłego wieku i długie sznury furmanek wypełnionych szczelnie metalowymi, pełnymi mleka bańkami czekające przy rampie rozładunkowej na odbiór surowca. A pamiętam dlatego, że mieszkałem na wprost ul. Polnej i od mleczarni dzieliło mnie około 150 metrów wybrukowanej kamieniami ulicy. Po jej lewej stronie rozciągał się ogród sióstr zakonnych, pełen białych i czerwonych porzeczek. Siostry prowadziły tam jedyne wtedy sędziszowskie przedszkole. A po prawej stronie sąsiadowało z nią zadbane gospodarstwo Franciszka Suchockiego, długoletniego prezesa OSP w Sędziszowie. Wjazd na plac manewrowy mleczarni zwieńczała wysoka, portalowa brama, a cały plac od wschodu i północy otaczał gęsto rozrośnięty żywopłot. Jego czerwieniejące jesienią drobne owoce z dużymi pestkami podjadaliśmy z Maćkiem tym razem bez szkody dla zdrowia. Zimą była to jadłodajnia dla wielu gatunków ptaków.
      Pamiętam również jak to sędziszowską kazeinę polubiły szczury. Magazynowano ją w dużych workach układanych jeden na drugim w dużym pomieszczeniu usytuowanym pomiędzy budynkiem linii kazeinowej, a budynkiem głównym mleczarni. W wolnych przestrzeniach pomiędzy workami gryzonie te chroniły się podczas polowań organizowanych na nie cyklicznie przez kierownika Paradowskiego. Co silniejsi robotnicy przekładali worki z kazeiną, a ci sprytniejsi tłukli szczury pałkami. Obrazu szczurzego armagedonu dopełniały dwa psy, które uganiały się za uciekającymi szczurami głośno szczekając. Akcje te skutkowały na krótką metę bowiem nowe zastępy gryzoni zwabione kazeinowym przysmakiem nadciągały z zewnątrz głównie kanalizacją ściekową. Niestety, mleczarnia w owym czasie nie miała oczyszczalni ścieków. Zrzucano je kanalizacją bezpośrednio do nieodległej rzeczki Budzisz. Kiedy powyżej zrzutu ścieków urządzaliśmy kąpieliska, tak poniżej zamierało w niej życie biologiczne.
      Mleczarnia, aby produkować potrzebowała chłodu. W tamtych czasach latem mógł je zapewnić lód. Pamiętam jak zimą wynajęci wozacy wycinali kształtne bloki lodu ze Skrzynczyny i stawów, jakie zachowały się w parkowej buczynie hr. Tarnowskich w Górze Ropczyckiej. Następnie saniami zwożono je do zakładu i składowano w tzw. lodowni, a gdy się wypełniła to w wysokich na kilka metrów pryzmach izolowanych od ciepła szczelną warstwą trocin. Lód pozwalał na pozyskiwanie tzw. „wody lodowej” wykorzystywanej powszechnie w produkcji mleczarskiej.

Odrodzenie.
 
     W drugiej połowie lat 50 ubiegłego wieku kierownik Paradowski został przeniesiony służbowo do Przeworska. Mleczarnia popadła w stagnację. Zdaniem Gustawa Popławskiego późniejszego, długoletniego prezesa Spółdzielni, „uwiąd przedwojennej spółdzielczości, centralistyczne zarządzanie z poziomu Związku Spółdzielczości Mleczarskiej, kolejne zmiany kierownictwa, braki surowca, naturalne zużycie majątku trwałego zakładu, brak inwestycji odtworzeniowych spowodowały poważne kłopoty finansowe zakładu. Aby go ratować, firma rozpoczęła, niestety z miernym skutkiem, działalność handlową. Zaopatrywała też rolników w nawozy, wapno i proste maszyny rolnicze”.
Ostatecznie po kilku latach eksperymentów ówcześni decydenci postanowili sprowadzić do zakładu fachowca od przetwórstwa mleka i prowadzenia produkcji mleczarskiej. Okazał się nim wspomniany Gustaw Popławski. Rodowity sędziszowianin, absolwent technikum mleczarskiego w Rzeszowie, ale z praktyką w mleczarni w Dębicy, a potem mistrz produkcji z zakładu w Krośnie. Był to rok 1971.
Zakład odzyskał wigor. Mimo że zarządem sędziszowskiej Spółdzielni Mleczarskiej kierował typowy aparatczyk, młody Popławski wkrótce awansował na jego zastępcę cały czas kierując produkcją zakładu. Stan taki nie trwał długo. Profesjonalizm zawodowy i dynamiczny sposób kierowania mleczarnią skłonił Radę Nadzorcza Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Sędziszowie Młp do powierzenia mu funkcji Prezesa Zarządu. Jak wspomina - z pomocą przychylnych mi centralnych struktur spółdzielczości mleczarskiej rozpocząłem modernizację fabryki. W pierwszym rzędzie wybudowaliśmy własne ujęcie wody i nową kotłownię z dwoma kotłami parowo – wodnym o ciśnieniu do 16 atmosfer. Tym samym zwiększyliśmy znacznie wydajności linii produkcji kazeiny do około 400 tys. ton rocznie. Eksportowaliśmy ją głównie do USA po bardzo korzystnych cenach. Zakupiliśmy szereg specjalistycznych maszyn i urządzeń takich jak nowe masielnice, urządzenia do konfekcjonowani w woreczki foliowe mleka i śmietany, linie do produkcji kefirów, nowoczesne pakowaczki do masła i twarogów. Wprowadziliśmy do sprzedaży nowe gatunki żółtych serów.


                                                          Dział galanterii spożywczej.


                                                       Urządzenie do produkcji kefirów.

Zmiany te przyciągnęły do Spółdzielni nowych członków. W okresie prosperity ich liczba wzrosła do dwóch tysięcy pięciuset. Wszyscy byli dostawcami mleka, które zakład odbierał od nich własnym, specjalistycznymi transportem. Opowiada dalej Gustaw Popławski - Dziennie skupowaliśmy około 80 tys. litrów. Produkowaliśmy 5 ton masła na dobę nie licząc śmietany, kefirów, twarogów, maślanki i żółtych serów. Sytuacja ekonomiczna Spółdzielni, wspomagana eksportem kazeiny była wyśmienita. Nie zalegaliśmy z terminowym regulowanie zobowiązań wobec dostawców mleka i partnerów handlowych. W firmie pracowało blisko 70 ludzi.

Katastrofa

      Aż tu nagle nadciągnęła katastrofa. Na miasto i okolice wraz z gigantycznym deszczem spadła powódź. 3 czerwca 2010 roku mleczarnia została całkowicie zalana. Woda wdarła się wszędzie – relacjonuje prezes Popławski - Najbardziej ucierpiały kotłownia, magazyny kazeiny i dojrzewalnia serów. Również woda zalała pozostałe pomieszczenia produkcyjne. Jedynie rampa rozładowcza wystawała ponad lustro wody. Byliśmy bezradni. Kiedy woda opadła miejscami zalegało 60 cm mułu. Blisko miesiąc przywracaliśmy ograniczone zdolności produkcyjne zakładu. Jednak na nic się to zdało. Zanotowane straty bilansowe wyniosły ponad trzy miliony złotych nie licząc potężnych strat w majątku .Zalegaliśmy z zapłatą za surowiec i materiały do produkcji. Dostawcy mleka odeszli do innych mleczarni. Bank odmówił dalszego kredytowania Spółdzielni. W takiej sytuacji jedynym wyjściem było zaprzestanie produkcji i sprzedaż części zakładu. Tym sposobem Spółdzielnia uniknęła upadłości i spłaciła większą część swoich zobowiązań. Po 85 latach działalności mleczarnia przestała istnieć.

Epilog.

     Z reporterskiego obowiązku należy odnotować, że założona przez światłych sędziszowian przed prawie 100 laty Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp istnieje nadal. Nie upadła. Nosi nazwę Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp. Znajdujemy ją w rejestrze spółdzielni Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS 000093736. Ma swój NIP i REGON. Jej PKD to numer.46.33.2 co oznacza sprzedaż hurtową wyrobów mleczarskich. Na czele jej zarządu stoi nadal Gustaw Popławski, a Radą Nadzorczą kieruje wraz z czterema członkami Bolesław Król. Jej siedzibą są skromne pokoje biurowe na parterze dojrzewalni serów, pozostałej po zburzonych rozległych budowlach dawnej mleczarni. Tam księżycowy krajobraz straszy nieuporządkowaniem. Wymaga naszym zdaniem interwencji służb miejskich. Bo może za rok, w setną rocznicę pamiętnego zebrania założycielskiego Spółdzielni Mleczarskiej w Sędziszowie Młp spółka z o.o. uda się na tym miejscu uroczyście wspomnieć jej twórcę doktora nauk prawnych Zygmunta Artura Tałasiewicza, który w 1955 roku spoczął na sędziszowskim cmentarzu komunalnym. A także uhonorować Gustawa Popławskiego, który do dzisiaj nieprzerwanie, przez 51 lat pełni funkcję prezesa tego podmiotu.

Andrzej Antoni Skarbek
przy współpracy Marii Strzępki i Kazimierza Hoedla.
Stowarzyszenie Historyczne Odrowąż.

W publikacji wykorzystano archiwum Spółdzielni Mleczarskiej
i prywatne zbiory Kazimierza Hoedla.

piątek, 2 sierpnia 2024

  𝐖𝐲𝐬𝐭𝐚𝐰𝐚 "𝐒𝐚𝐜𝐫𝐮𝐦 𝐢 𝐏𝐫𝐨𝐟𝐚𝐧𝐮𝐦" 𝐊𝐚𝐳𝐢𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐚 𝐂𝐳𝐚𝐩𝐤𝐢 - 𝐎𝐭𝐰𝐚𝐫𝐜𝐢𝐞 𝐩𝐞ł𝐧𝐞 𝐞𝐦𝐨𝐜𝐣𝐢!

✨🎨
1 sierpnia 2024 r. w Powiatowe Centrum Edukacji Kulturalnej w Ropczycach odbyło się uroczyste otwarcie niezwykłej wystawy "Sacrum i Profanum" autorstwa utalentowanego rzeźbiarza 𝐊𝐚𝐳𝐢𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐚 𝐂𝐳𝐚𝐩𝐤𝐢. 🗿
Kazimierz Czapka, znany nie tylko ze swoich mistrzowskich rzeźb, ale także jako autor satyrycznych tekstów i fraszek, zaprezentował dzieła, które doskonale balansują pomiędzy powagą a humorem. Jego prace to wyjątkowe połączenie sacrum i profanum, skłaniające do refleksji nad ludzką naturą oraz złożonością naszego świata.
Wystawa to nie tylko uczta dla oka, ale również intelektualna podróż przez głębokie znaczenia i subtelne żarty ukryte w każdej rzeźbie. Odwiedzający mieli okazję podziwiać zarówno imponujące figury sakralne, jak i zabawne, pełne ironii postacie z życia codziennego.
Wystawa "Sacrum i Profanum" będzie dostępna w Powiatowym Centrum Edukacji Kulturalnej do 31 grudnia 2024r. Serdecznie zapraszamy wszystkich do odwiedzenia tej wyjątkowej ekspozycji i zanurzenia się w twórczości Kazimierza Czapki!















wtorek, 18 czerwca 2024

 

SĘDZISZÓW  BRAHĄ PACHNĄCY

 

 Nie do wiary, że wytwarzanie prostej wódy w ponad 300 ziemiańskich gorzelniach Galicji  zintensyfikowało hodowlę wysokowydajnego bydła mlecznego. Stała za tym „braha” -  pozostałość po odpędzie spirytusu z gorzelnianego  zacieru. To łatwo przyswajalna, białkowa pasza uwielbiana nie tylko przez krowy. Przez całe dziesięciolecia Sędziszów podczas kampanii gorzelnianej „pachniał” brahą  przewożoną w ogromnych beczkach do folwarku w Górze Ropczyckiej.

 

Jak donoszą źródła, gorzelnię wybudowano najprawdopodobniej na  przełomie XIX i XX wieku. Po mariażu w 1879 roku Jana Zdzisława Tarnowskiego z Zofia Potocką, najstarszą córką Artura Potockiego, dobra sędziszowskie i dobra Góra Ropczycka, jako wiano Zofii  znalazły się pod zarządem Tarnowskich. Perłą w koronie tego latyfundium był doskonale administrowany folwark w Górze. Po nieudanym eksperymencie wybudowania w Sędziszowie przez Adama i Artura Potockich cukrowni,  niestety zamkniętej w 1889 roku, głównie z braku buraków,  tym razem pomysł Potockich i Tarnowskiego uruchomienia w Sędziszowie gorzelni przerabiającej łatwe w uprawie ziemniaki,  powiódł się.  

Od lat sześćdziesiątych XIX wieku, kiedy to Galicja otrzymała od Habsburgów ograniczoną jeszcze  autonomię, szczególną uwagę  współczesnych ziemian przyciągał przemysł gorzelniany. Tradycyjna „propinacja”, czyli ochrona prawa do wyrobu i sprzedaży alkoholu na terenie własnych majątków została zastąpiona swobodną, konkurencyjną działalnością gospodarczą. Rozdzielono obszar produkcji alkoholu od jego dystrybucji. Wprowadzono w interesie państwowego fiskusa stały  podatek konsumpcyjny, tym samym  dochody państwa austriackiego znacznie wzrosły. Jednak podatki te nie były rażąco wysokie, bo ich udział w ogólnych dochodach monarchii wynosił ok 18%, podczas gdy np. w Anglii  było to 32%, w USA 29%, a Holandii 19%. Jednak propinacyjny monopol dworski odszedł w niebyt ustępując miejsca spirytusowemu monopolowi państwowemu.

Mimo to przez cały XIX wiek obowiązywał w Galicji model gorzelni rolniczej, ściśle powiązanej z majątkiem ziemskim,   z folwarkiem.  Gorzelnie przerabiając ziemniaki i żyto, zwracały gospodarstwu wywar, czyli tak pożądana „brahę”. Zapotrzebowanie na surowiec intensyfikowało produkcję ziemniaków nie tylko we własnym folwarku, ale też w gospodarstwach sąsiednich. W rezultacie pozwalało na rozwój przemysłowej hodowli bydła, co skutkowało pozyskiwaniem obornika bogatego w azot i sole mineralne, składników intensywnie nawożących pola. Z kolei technologiczne i techniczne metody pracy gorzelni inicjowały postęp techniczno – ekonomiczny w produkcji rolnej , a w efekcie  inwestycje i akumulację kapitału. Nie sposób pominąć oddziaływania  gorzelni rolniczych na poziom gospodarczy wsi galicyjskiej, głównie poprzez utworzenie lokalnego rynku pracy poza sezonem prac polowych.

Przypuszczalnie to właśnie te czynniki wpływały na decyzje inwestycyjne Potockich, a później Tarnowskiego,  właścicieli majątku Góra Ropczycka i dóbr sędziszowskich. Nie „wypaliła” cukrownia głównie z powodu braku trudnych w uprawie buraków cukrowych;  w to miejsce nieco później  powstała prostsza technologicznie gorzelnia przerabiająca powszechnie uprawiane ziemniaki. Wielkotowarowa hodowla bydła mlecznego w folwarku Góra Ropczycka, zamiast wysłodków buraczanych, otrzymała „brahę”,  czyli wywar gorzelniany. Ten sposób zasilania hodowli bydła przetrwał w Górze okres monarchii austriackiej, pierwszą wojnę światową, sanację, niemiecka okupację, okres powojenny  i czasy PGR-u  dyr. Dzikiego.

We wrześniu 1944 roku tuż po parcelacji sędziszowskiej części majętności Tarnowskich nowa władza wydzieliła z niej tzw. resztówkę tj. niewielką część gruntów z  gorzelnią i ustanowiła nad nią zarząd w powstającej dopiero Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Sędziszowie.

W okresie zimy 1944/45 ruszyła pierwsza po wojnie kampania gorzelnicza. Dostawy ziemniaków do fabryki ze zniszczonych niemieckimi kontyngentami chłopskich gospodarstw  były dalece niewystarczające.     Po okupacyjnej, rabunkowej eksploatacji gorzelnia  wymagała bieżących napraw i remontów.  Również brak było doświadczonych technologów - gorzelników i doświadczonej kadry zarządzającej  gospodarką wytwórni.  Stan taki trwał aż do 1949 roku,  kiedy władzom GS-u udało się pozyskać obietnicą dobrych zarobków inż. Michała Celejewskiego.

 

Po kilkudniowej podróży pociągiem towarowym z Chruchciechowa, przyjechaliśmy w 1949 roku do Sędziszowa.  Chruchciechów - jak zapamiętałam -  to urocza  miejscowość  z dużą, murowana  gorzelnią,  położona na uboczu radomskich Białobrzegów - wspomina Maria Celejewska – Jasek córka inż.  Celejewskiego, absolwenta gorzelnictwa w Wyższej Szkoły Rolniczej w Dublanach k. Lwowa. - Ojciec prowadził tam wybudowaną w 1907 roku  nowoczesną gorzelnię.  Jej budowniczym był Ignacy Maksymilian Arkuszewski właściciel liczących  około 800 hektarów dóbr Ryki. Gorzelnia przerabiała głównie ziemniaki czasami żyto. Mieszkaliśmy w dużym, słonecznym czteropokojowym mieszkaniu służbowym, jednak zarobki ojca były niewielkie. Szukał lepiej płatnej pracy tym bardziej, że  jego doświadczenie zawodowe było znaczne. Wcześnie dyrektorował kolejno w dwóch gorzelniach, to jest w Kraczewicach i Snopkowie na Lubelszczyźnie.

Gorzelnia w Chruchciechowie współcześnie.

Zbiory Marii Celejewskiej

Fot. Łukasz Gawin

 

W Sędziszowie zarobki ojca wzrosły. Ale obiecane mieszkanie w modrzewiowym dworku okazało się fikcją. Gnieździły się w nim aż trzy rodziny z dziećmi. My zaś zamieszkaliśmy w budynku gorzelni w jednym pokoju z kuchnią czekając, aż nowy pracodawca ojca wywiąże się z obietnicy -  kontynuuje dalej Maria Celejewska - Niestety ojciec nie doczekał przeprowadzki. Umarł na serce po czterech latach trudnej, stresującej restrukturyzacji fabryki Był to 1953 rok. Zarzadzanie gorzelnią przejęła z marszu moja matka Maria Halina Celejewska z domu Eysmont,  absolwentka elitarnego gimnazjum żeńskiego Sióstr Kanoniczek z Lublina. Rozpoczął się dla nas bardzo trudny okres.  

A tymczasem główny dostawca ziemniaków i główny odbiorca wywaru gorzelnianego to jest PGR z Góry Ropczyckiej staraniem jego ówczesnego dyrektora pana Kaszuba zabiegał o przejęcie gorzelni pod swój zarząd. Zamiar ten kontynuował kolejny dyrektor państwowego  gospodarstwa w Górze pan Sołek. Udało się to dopiero dyr. Dzikiemu, który „nastał” w Górze po 1957 roku, kiedy to stalinowskie doktrynerstwo powoli zaczęło opuszczać polska gospodarkę. Mimo „złych czasów”  wszyscy ci pegeerowscy menedżerowie dążyli do przywrócenia - na wzór dawnych majątków ziemiańskich - ekonomicznie uzasadnionej,  naturalnej symbiozy   hodowlanego gospodarstwa rolnego z gorzelnią. Zapewniało to dostęp do rynku spirytusowego i co najważniejsze dodatkowe dochody ze sprzedaży alkoholu produkowanego w  we własnej fabryce. A pieniądze te ułatwiały inwestycje i rozwój. Przykładem tego był PGR Góra Ropczycka. Pozycja tego  Gospodarstwa w ogólnopolskim rankingu z roku na rok rosła,  na czym korzystała gorzelnia będąca jego częścią. Powoli modernizowała swoją bazę surowcową i park maszynowy.

 

Gorzelnia w Sędziszowie Małopolskim

Ze zbiorów Marii Celejewskiej

 

 

Nie było elektryczności - opowiada dalej - pani Maria Celejewska. Cała fabryka była oświetlana lampami karbidowym, a ich zapach prześladuje mnie do dzisiaj. Maszyny i urządzenia napędzała sprężona para  produkowana w ogromnym kotle opalanym węglem. Kocioł ten był oczkiem w głowie całej załogi gorzelni, ale także Dozoru Technicznego z Krakowa i później z Rzeszowa. Częste inspekcyjne wizyty inż. Hubnera, potem inż. Bolesławskiego zapewniały bezpieczną eksploatację kotła. Po śmierci ojca, mama rzuciła się w wir pracy. Przyuczona wcześniej przez niego do prowadzenia gorzelni radziła sobie znakomicie. W czasie kampanii, która trwała od września do czerwca, pracowała od świtu do późnej nocy. Najgorzej było podczas skupu ziemniaków. Odbiór surowca, ważenie, wystawianie chłopom asygnat do banku, dopilnowywanie produkcji, magazynowanie będącego pod kontrolą skarbową spirytusu i odstawianie go do wagonów kolejowych no i  na bieżąco  sprzedaż „brahy” zabierały nam mamę. W GS zauważono ten nadmierny wysiłek i do pomocy mamie przyjęto zastępcę ds. administracyjnych i surowcowych.

Pierwszym z nich był pan Mieczysław Koprowski, później nauczyciel w Technikum Mleczarskim w Rzeszowie, kolejny to pan Antoni Binkowski nauczyciel angielskiego w   powstałym  po wojnie Liceum Ogólnokształcącym w Sędziszowie, żołnierz AK i WiN aresztowany przez UB , więziony do 1956 roku we Wronkach i ostatni to pan Zbigniew Tobiasz późniejszy wicedyrektor Fabryki Filtrów.

A my nadal mieszkałyśmy we trzy z młodszą siostrą w biurze gorzelni. Abym mogła  się uczyć chodziłam do drożdżowni gdzie było ciepło, jasno i cicho. Dopiero w 1961 roku przeniosłyśmy się do dworku, który miał być naszym lokum od początku pobytu w Sędziszowie. Warunki mieszkaniowe poprawiły się radykalnie, ale mama  pracowała tak jak zawsze. Bez wytchnienia.

                                                                    

                                            Pani Maria Halina Celejewska z d. Eysmont

                                                  Długoletnia szefowa Gorzelni w Sędziszowie Młp

                                                            Ze zbiorów rodziny Celejewskich.

 

 

Swoje praktyczne, gorzelniane  kwalifikacje  pani Maria Halina Celejewska potwierdziła ukończonym w 1956 roku trzymiesięcznym kursem kierowników gorzelni. Wykłady miały miejsce w zabytkowym kompleksie rolno-spożywczym w Niechcicach  z drożdżownią, browarem, winiarnią i gorzelnią na czele. Kurs ten ukończyła z wyróżnieniem. Pod jej zarządem, przez lata,  sędziszowska gorzelnia produkowała w okresie kampanii około 10.000 litrów spirytusu gorzelnianego na miesiąc. Całą produkcję odstawiano, pod ścisłą kontrolą akcyzową, do Fabryki Wódek w Łańcucie. Tam spirytus rektyfikowano i przeznaczano na miejscu do produkcji wódek.  Uzyskane fuzle wykorzystywał  przemysł farmaceutyczny i perfumeryjny. A gorzelniany wywar „brahę” zjadały pegeerowskie krowy, ale także zwierzęta hodowane w okolicznych gospodarstwach chłopskich.

Gorzelnia przez dziesięciolecia czerpała wodę technologiczną ze stawu Skrzynczyna. Jednak kiedy staw zaczął wysychać, zdecydowano się na budowę własnej studni głębinowej. Inwestycja ta wymusiła elektryfikację fabryki. Stopniowo wymieniano lub solidnie remontowano jej park maszynowy. Wydajna wytwórnia spirytusu była źródłem przychodów  jej właściciela czyli PGR-u Góra Ropczycka,  zaś gorzelniany wywar to uzyskiwana stosunkowo niskim kosztem pasza dla pegeerowskiego stada bydła mlecznego. Zapoczątkowany w XIX wieku w ziemiańskich majątkach produkcyjno – finansowy model gospodarstwa   gorzelnianego w powojennych realiach sprawdzał się znakomicie.

Pani Maria Halina Celejewska po ćwierćwieczu szefowania gorzelni w najtrudniejszych dla niej czasach,  zmęczona,  odeszła na emeryturę. Był to rok 1977. Epoka pani dyr. Celejewskiej w sędziszowskiej gorzelni dobiegła końca. Lecz jej twardość charakteru i profesjonalizm, w epoce męskiej dominacji na kierowniczych stanowiskach pozostawił, u jej partnerów biznesowych podziw i szacunek. Wkrótce dyrekcja PGR-u powołała na to stanowisko pana Jana Kozaka. Wytwórnia  produkowała nadal spirytus i „brahę”, aż do czasu kiedy Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa rozpoczęła prywatyzację Państwowych Gospodarstw Rolnych  w tym gospodarstwa z Góry Ropczyckiej. Gorzelnię zamknięto w 1998 roku i  wkrótce, po blisko 100 latach funkcjonowania, sprzedano. Jednak nowy właściciel nie podjął działalności produkcyjnej i tym samym gorzelniane umiejętności i tradycje gospodarstwa gorzelnianego  z Góry powoli odchodzą w niepamięć.     

 

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne „Odrowąż”

środa, 22 maja 2024

Dzieje hardego folwarku

 



DZIEJE HARDEGO FOLWARKU

 Nieopodal Sędziszowa, na południowy zachód z ratuszowej wieży patrząc, umościła się „przydworska” Góra, dzisiaj tylko Ropczycka, zawsze jednak Królewska. Już ponad 450 lat temu należała bowiem jako królewszczyzna do ostatniego Piasta, króla Kazimierza Wielkiego. Prawdziwie stara to  wieś i  rozsławiona Katarzyną hr. Starzeńską, piękną córką Gabriela hr. Bobronicz – Jaworskiego. Była  ulubienicą  cesarzowej arystokracji, księżnej Izabeli Lubomirskiej z  Łańcuta. Katarzyna, nazywana przez księżną Izabelę „La belle Gabriele”  rozrzutnie korzystała z dochodów „państwa ropczyckiego”, a  głównie z  doskonale administrowanego  folwarku w Górze, którego rozległe ziemie  otaczały okazały dwór.

 

PRYWATYZACJA PIERWSZA

Dobre administrowanie stało się atrybutem królewskiej majętności w Górze. Kolejni  dzierżawcy, głównie Potoccy herbu Pilawa, a po sprywatyzowaniu, tj. sprzedaży królewszczyzny przez Austriaków Marcelemu Wyszkowskiemu, jej kolejni właściciele: Gabriel Jaworski, jego córka Katarzyna z Jaworskich Starzeńska, potem Ksawery i Kazimierz Starzeńscy i znowu Potoccy by wreszcie przejść w ręce Tarnowskich z Dzikowa – wszyscy oni zatrudniali profesjonalną kadrę administrującą i zarządzającą rozległymi dobrami z Górą na czele. Byli to profesjonaliści czystej wody miedzy innymi:  Ignacy Deissenberg, Sydon Roth, Bronisław Czerny, Czesław Gwarecki i Feliks Szczęsny Sandoz.  Świadczą o tym zachowane w archiwum na Wawelu opinie i księgi rachunkowe dotyczące miedzy innymi folwarku w Górze. Poniżej Gabriel hr. Jaworski - miniatura z epoki.



 

UPAŃSTWOWIENIE PO NIEMIECKU

 Należy sądzić, że majątek objęty w 1937 roku przez widocznego na zdjęciu  Andrzeja hr. Tarnowskiego nadal przynosił dochody.



 Zainwestowano w unowocześnienie parku maszyn rolniczych oraz rozbudowano i dobudowano skrzydła dworu. Wysiłki te jednak przerwała wojna. We wrześniu 1939 roku Andrzej Tarnowski wraz z żoną Zofią wyjechali przez Bałkany, Palestynę, Egipt do Anglii. Majątek w Górze przejęła III Rzesza; wszedł w posiadanie Generalnej Guberni jako nieruchomość porzucona, Liegenschaft.  Intensywnie eksploatowana przez okupanta  zaczęła zaspakajać wojenne potrzeby hitlerowskiej  armii. Znalazła się w samym centrum niemieckiej polityki rolnej wobec ziemiańskich majątków tj. dążenia do intensyfikacji produkcji. Służyły temu preferencje podatkowe, wyposażanie gospodarstw w maszyny i narzędzia rolnicze, wprowadzano wydajniejsze odmiany roślin uprawnych i rasy zwierząt gospodarskich.  Zastosowano rygorystyczny system kontroli produkcji, wygórowane kontyngenty obowiązkowych dostaw oraz drakońskie kary za uchybienia nałożonym limitom.  Mimo tego wygospodarowywane w majątkach nadwyżki żywności zasilały miasta, a także potrzeby Armii Krajowej. Nie udało się bezspornie ustalić, czy  zawłaszczony przez  III Rzeszę majątek Tarnowskich wypełniał konspiracyjnie tę patriotyczną misję. Jest to jednak wielce prawdopodobne.

 

 UPAŃSTWOWIENIE PO POLSKU

Jeszcze walczy powstańcza Warszawa, stanęła na pół roku wielka operacja wiślańsko-odrzańska Armii Czerwonej, za wyzwoloną od Niemców  pod koniec sierpnia Dębicą zatrzymują  się żołnierze skrwawionego I Frontu Ukraińskiego marszałka Koniewa,  a już 6 września 1944 roku  powołany przez PKWN w Lublinie Rząd Tymczasowy z Osóbką  Morawskim na czele  wydaje dekret 1944b o przeprowadzeniu reformy rolnej. Był to pierwszy krok ku radykalnym zmianom w rolnictwie na terenie Polski po II wojnie światowej. Do głównych założeń tej reformy należało tzw. „upełnorolnienie” gospodarstw chłopskich do powierzchni 5 hektarów ziemią pochodzącą z parcelacji ziemiańskich majątków, jakie stały się własnością nowego Państwa (około 3,5 mln ha) na mocy administracyjnego, bez odszkodowania,  wywłaszczenia z nich ziemian.   .  

O jawnym zaborze mienia i o tym, które tereny kwalifikowały się pod reformę rolną decydowały nowo powołane urzędy ziemskie. Skutki reformy rolnej były opłakane. Sytuacja chłopów poprawiła się w niewielkim stopniu.  Rozgrabiono dwory i pałace, które w następstwie tego popadły w ruinę.  Niektórzy ziemianie, którzy nie wyemigrowali wcześniej poza Polskę, zostali uwięzieni, a nawet wywiezieni na Wschód. Represje dotykały również chłopów, którzy odmawiali udziału w rabunku dworów czy parcelacji ziemi.  Zasoby pozostałe po parcelacji i pod zarządem powołanego  w 1945 roku Państwowego Zarządu Nieruchomości Ziemskich, po kolejnych zmianach nazewnictwa i nadzoru,  w styczniu 1949 wniesiono do  Państwowego Funduszu Ziemi (około 2,3 mln ha). Z tych zasobów tworzono Państwowe Gospodarstwa Rolne (PGR-y),  od 1951 roku podlegające  Ministerstwu Państwowych Gospodarstw Rolnych, wkrótce Ministrowi Rolnictwa i Reform Rolnych, w terenie działającemu poprzez wojewódzkie i powiatowe urzędy ziemskie.   

 

HARDA GÓRA

Jak zatem nowa władza potraktowała majątek pozostawiony przez hrabiostwo Tarnowskich i opuszczony w panice przez niemieckiego okupanta?  Wiadomo że  folwark,  który przed wojna był największym dochodowym przedsiębiorstwem rolnym rodziny Tarnowskich, nie został rozparcelowany. Dlaczego? Czy powstał w majątku Komitet Folwarczny, który przejął zarzadzanie majątkiem? Kto został jego przewodniczącym?

Ze strzępów wspomnień osób związanych z  Górą i tamtejszym przedsiębiorstwem rolnym Tarnowskich wyłania się szczególny obraz wsi i jej mieszkańców. Do dzisiaj, wspomina się Ignacego Deissenberga prowadzącego je na przełomie XIX i XX wieku. Miał być jego wybitnym zarządcą i organizatorem produkcji rolniczej. Model zarządzania majątkiem powielali kolejni administratorzy tych dóbr, i jak się wydaje,  obowiązywał również podczas okupacji niemieckiej. Wówczas majątkiem administrował człowiek o nazwisku Schyc.   Prawdopodobnie model ten stosowano  w okresie od 1944 roku do 1952 roku kiedy to folwark Góra Ropczycka oczekiwał na utworzenie  Państwowego Gospodarstwa  Rolnego. Administrowali nim kolejno pan Kaszub, a po nim pan Sołek. Zarządczy model Deissenberga ,w pełni aprobowany przez rodzinę Tarnowskich z hr. Zdzisławem Tarnowskim z Dzikowa na czele zakładał budowanie wielorakich, dobrych relacji z pracownikami folwarku. Taka kultura stosunków właścicielsko – pracowniczych w majątku utrwaliła się, i być może, uchroniła folwark od rozparcelowania.  Uosobieniem takich relacji był Franciszek Pazdan, autorytet wśród mieszkaniec wsi i pracowników folwarku, człowiek o koncyliacyjnym charakterze  oraz  przyjaciel rodziny Tarnowskich. O przyjaźnie tej zaświadcza inskrypcja na grobie syna hrabiostwa Tarnowskich Andrzeja, ufundowana przez jego matkę Zofię Tarnowską.  Grób znajduje się na cmentarzu w Górze Ropczyckiej.

 


Inskrypcja głosi: KOCHANEMU,  NAJWIERNIEJSZEMU Z PRZYJACIÓŁ NA WIECZNĄ PAMIĘĆ – ZOFIA TARNOWSKA.

        Wspomina  pan Józef Jaworek, jeden z najstarszych mieszkańców Góry:  To Franciszek  namówił pracowników folwarku i resztę społeczności Góry Ropczyckiej,  aby zamiary parcelacyjne nowej władzy co do folwarku nie doszły do skutku. Należy sądzić, że chęć kontynuacji pracy w doskonale zorganizowanym przedsiębiorstwie rolnym,  gwarantującym ustabilizowane życie fornalskich rodzin - za aprobatą społeczności wiejskiej - przeważyła nad chęcią posiadania lub powiększania własnego  gospodarstwa. Podsumowuje krótko pan Józef Jaworek - nie było chętnych na cudzą ziemię. To byli dumni ludzie.


Taka argumentacja przekazywana powiatowemu komisarzowi ziemskiemu w Dębicy Stanisławowi  Pemińskiemu przez Franciszka Pazdana,  zaufanego  przyjaciela Tarnowskich, a przez Pemińskiego,  powiatowym władzom PPR  przyniosła skutek. Folwark Góra Ropczycka z okrojonym nieco areałem do około 200 ha ziemi nie uległ dekretowi 1044b o reformie rolnej  z września 1944 roku i nie został rozparcelowany.

 

W ORGANIZACYJNYM ZAWIESZENIU…

Mogło by się wydawać, że do Góry wraca spokój. Choć hrabiostwo Tarnowscy już dawno wyjechali,  uciekła niemiecka administracja majątku,  Sowieci wrócili na wschód,  brygady parcelacyjne rozdzieliły „okołofolwarczną”  ziemię z „dóbr sędziszowskich”, przeznaczoną do parcelacji przez powiatowy urząd ziemski w Dębicy, a państwowy administrator objął folwark  w tymczasowy zarząd, to nie było oczywiste jak będzie nim zarządzał i jak długo. Pierwszym powojennym, administratorem gospodarstwa został pan Kaszub, a po nim dyr. Sołek. Wspomina inż. Jan Mazan, syn Marcelego,  gospodarza i dworskiego stolarza - Sołek zarządzał nim wzorowo. Cechowała go dbałość nie tylko o folwarczne zabudowania produkcyjne, ale również o dwór i zabudowania z nim związane w których urządził mieszkania dla pracowników folwarku, a także szkołę. Wyposażenie pałacu nie wywiezione przez Niemców i nie ukradzione przez Sowietów zostało zabezpieczone przed dewastacją, a częściowo udostępnione lokatorom dworu do codziennego użytkowania. Sołek sam zamieszkał w budynku administracyjnym zwanym potocznie Skarbkówką.

Zdaniem Jana Mazana - Ład i porządek w folwarku oraz na polach uprawnych, dobrze dobrana produkcja roślinna i tradycyjna, nie zmieniana od lat hodowla bydła mlecznego i opasowego przynosiła gospodarstwu i jego pracownikom oczekiwane profity.

 

CENTRALNE ZARZĄDZANIE

 Tymczasem reformatorski zapał nowych władz, już  w styczniu 1946 roku, zaowocował decyzją o powołaniu instytucji pod nazwą Państwowe Nieruchomości Ziemskie. Jak  podają źródła,  wniesiono do niej pod wspólny zarząd 6570 majątków i gospodarstw rolnych. Jednak centralne zarządzanie takim zbiorem podmiotów gospodarczych i taką masą ziemi  okazało się zbyt trudne, a marzenia o sukcesie ekonomicznym nierealne. Dlatego na przestrzeni lat 1949 do 1953, aby ten sukces przybliżyć, zaczęto pospiesznie tworzyć Państwowe Gospodarstwa Rolne, grupując je w Centralnym Zarządzie PGR. Jednak na nic się to zdało. Złe zarządzanie państwowymi gospodarstwami pozbawionymi realnych właścicieli,  marnotrawstwo sił i środków było ogromne.   Dopiero w  1956 roku, po październikowej odwilży zrozumiano, że tylko samodzielne, jednozakładowe gospodarstwa z osobowością prawną i odrębnością finansową, działające na własny rachunek mają szansę na ekonomizację  swojej działalności.

NIETYPOWY, DZIKI PGR

Państwowe Gospodarstwo Rolne  Góra Ropczycka powstało w 1952 roku, a jego dyrektorem przez pewien czas pozostał dotychczasowy administrator pan Sołek. Nadal działalność folwarku opierała się na produkcji zbóż i hodowli bydła, bowiem gospodarstwo z ustabilizowaną od lat załogą i odpowiedzialnym kierownictwem skutecznie opierało się częstym zmianom modeli zarządczych i przypadkowym decyzjom władz centralnych.  W tym trudnym okresie załoga firmy równoważąc koszty działalności  przychodami ze sprzedaży, potwierdzała wybór swojej rezygnacji z udziału w parcelacji dworskiej ziemi.

Nadszedł rok 1957. Sołka przeniesiono do Przecławia. Do Góry przybywa z PGR Przyborów nowy dyrektor. Jest nim młody 34 – letni inżynier rolnik, po krakowskiej Akademii Rolniczej Kazimierz Dziki. Urodzony w 1923 roku w Samborze wraz z ojcem, matka i siostrą jadąc repatriacyjnym pociągiem ze Lwowa na zachód, na chybił - trafił wysiadają na zniszczonej wojną stacji w Sędziszowie. Początkowo osiedlają się w Sielcu, po kilku latach w Grabinach blisko Przyborowa, miejsca pierwszej pracy Kazimierza,  by osiąść rodzinnie i na  długo,  bo aż do 1988 roku,  w Górze Ropczyckiej. 

- Zamieszkaliśmy we dworze - wspomina Ryszard starszy syn dyr. Dzikiego-  Mieszkanie było wygodne i przestronne. Ale moje przerażenie budziły dziedzińce folwarku. Błotniste, rozjeżdżane kołami wozów i rozdeptywane końskimi kopytami. Dlatego ojciec nie zwlekając przystąpił do brukowania dziedzińca  dużymi, ciosanymi kamiennymi kostkami. Jak pamiętam to brukowanie trwało dwa lub nawet trzy lata.   Tuż obok wjazdu rozsiadła się obszerna kuźnia. Królował tam dworski kowal o nazwisku Władek  Stanek. Miał dużo pracy z kuciem koni, okuwanie kół od wozów i naprawą sprzętu rolniczego.

Energiczny i ambitny inż. Dziki rozpoczął rozbudowę gospodarstwa od modernizacji parku maszynowego, niezbędnego do zwiększenia  wydajności uprawianych pól. A ziemi było  coraz więcej. Oprócz folwarcznych areałów dołączono ziemie gospodarstw z Będziemyśla, Wiśniowej, a także rozrzucone spore areały w okolicach Sędziszowa. Przy notorycznych brakach żywności „każdy kłos był na wagę złota” Okresowo PGR Góra Ropczycka z inż. Kazimierzem  Dzikim na czele zarządzał - dobrze ponad 500 hektarami powierzchni uprawnej – przypomina sobie jego syn Ryszard Dziki. Mimo ogromnych trudności logistycznych, trudności z pozyskaniem wykwalifikowanych pracowników i agrotechnicznego nadzoru nad  uprawami firma skutecznie budowała swój potencjał ekonomiczny. Uprawiano pszenicę, jęczmień, rzepak, buraki cukrowe i okresowo chmiel. Pegeerowskie pola dyr. Dziki objeżdżał na poniemieckiej „linijce”, ciągnionej przez spokojną klacz o imieniu „Siwka”. Aby  pozyskać pracowników, dyrekcja gospodarstwa zdecydowała się na budowę niewielkich, nowoczesnych bloków mieszkalnych. Wybudowano ich aż dziewięć. Pozwalały na to środki wypracowywane w gospodarstwie, a także przystępnie oprocentowane kredyty inwestycyjne. Niestety, to właśnie wtedy,  nie bez nacisków władz zwierzchnich, opróżniane stopniowo z lokatorów podworskie zabudowania zaczęły niszczeć. Podejmowane przez dyr.  Dzikiego próby ratowania bezcennej substancji – jak opowiada jego syn Ryszard -  kończyły się groźbami przeniesienia całej rodziny,  gdzieś daleko w Bieszczady. Dopiero dzisiaj władze Gminy Sędziszów Młp zaplanowały niewielkie środki, około 300 000 zł  na zabezpieczenie przed całkowitą degradacją budynku dworu „OFICYNA II” w Górze Ropczyckiej. 

A tymczasem gospodarstwo stabilizowało swoją pozycję w Polsce. Stado wyselekcjonowanych krów mlecznych, poddawanych nieustającej kontroli zootechnicznej i weterynaryjnej, dostarczało do mleczarń najwyższej jakości mleko zużywane do produkcji mleka w proszku dla niemowląt. Stale odnawiane profesjonalnymi  zakupami stado  półtoratonowych byków, eksportowanych do Włoch, Austrii czy Hiszpanii  przysparzało firmie dewiz. Nie wykluczam, że niektóre z naszych byków występowały na hiszpańskich corridach – wspomina Ryszard Dziki.

 

W dziele zdobywania wyróżnień,  nagród odznaczeń i sztandarów, w zajmowaniu czołowych miejsc w rankingach państwowych gospodarstw rolnych wspomagał dyrektora Dzikiego młody inżynier rolnik Adam Bogdan. Przez wiele lat, aż do 1988 roku, kiedy to Kazimierz Dziki przeszedł na emeryturę pełnił funkcję jego zastępcy. Potem został powołany na jego miejsce.


Kazimierz Dziki i Adam Bogdan na tle „Krowy w kwiatach" znaku firmowego PGR Góra Ropczycka.

W roku 1979 wizytował Gospodarstwo I sekretarza PZPR Edward Gierek. - Był  ujęty porządkiem i czystością na wybrukowanym, ogromnym  dziedzińcu i sukcesami na tle innych PGR-ów w Polsce.. Podjęliśmy go bochnem wiejskiego chleba, masłem i białym serem zrobionym specjalnie dla dostojnych gości oraz  pyszną maślanką – opowiada Ryszard Dziki, już pracownik i świadek tej wizyty. - Nasze gospodarstwo odwiedzały  delegacje z całego świata. Także z dalekich Chin, Japonii i Wietnamu.  Bo naprawdę było czym się chlubić.

Edward Gierek wizytuje PGR Góra Ropczycka.

 NOWY WŁAŚCICIEL - AGENCJA

W październiku 1991 roku Sejm uchwalił ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa. Był to pierwszy  krok w kierunku gospodarki rynkowej w rolnictwie. W praktyce oznaczał upadek i likwidacje państwowych gospodarstw rolnych. Majątek po likwidowanych PGR-ach przejmowała nowa instytucja – Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. Zlikwidowano 1666 PGR-ów, a na ich miejsce utworzono 1794 Gospodarstwa Rolne, którymi zarządzali administratorzy najczęściej wywodzący się z kadry kierowniczej dawnych PGR-ów. W sierpniu 1992 roku decyzją Wojewody Rzeszowskiego mienie PGR Góra Ropczycka zostało przekazane do zasobów Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, a w kwietniu 1993 roku administratorem tego majątku został jego dyrektor inż. Adam Bogdan. Bogdan to wszechstronnie wykształcony rolnik i nowoczesny, zdolny organizator. Wiedział już,  że dotychczasowy  model biznesowy gospodarstwa, czyli produkcja zbóż oraz  hodowla bydła mlecznego załamie się. Zbyt niskie ceny zbytu naruszyły jego równowagę ekonomiczną. Pojawiły się kłopoty z pozyskaniem nowych kredytów obrotowych, narastało niezadowolenie załogi, słychać było zapowiedzi strajków płacowych.

Jak wspomina jego żona i partnerka biznesowa Franciszka Bogdanowa - absolwentka elitarnego Zespołu Szkół Agro-Technicznych z Ropczyc, szkoły założonej w 1940 roku przez ks. dr. Jana Zwierza,  małżonkowie wspólnie obmyślili nowy biznes. Bogdan ryzykując, adaptuje pomieszczenia warsztatu mechanicznego na ubojnio-masarnię. Żonie zaś powierza planowanie  i rozliczanie  nowej  działalności. Zaczynają od uboju 5 sztuk tuczników dziennie i 2 sztuk bydła tygodniowo. W bliższej i dalszej okolicy uruchamiają stopniowo sklepy firmowe, a  produkty i wyroby dostarczają własnym transportem. Jakością i niepowtarzalnym smakiem budują zaufanie odbiorców i markę Góra Ropczycka. Kiełbasy z Góry to poszukiwane na rynku rarytasy. Konkurencja jest bezradna. Bogdanowie racjonalizują również produkcje zbóż i likwidują chów bydła mlecznego. Gospodarstwo, nie bez trudności,  odzyskuje równowagę finansową.

PRYWATYZACJA  BIS!

Wymagana ustawą prywatyzacyjna misja Agencji wymusza w styczniu 2001 roku likwidację agencyjnego Gospodarstwa Rolnego w Górze Ropczyckiej i postawienie jego majątku do sprzedaży na wolnym rynku. Wyjątek stanowi dzierżawa spółce pracowniczej. W międzyczasie   niespodziewanie umiera Adam Bogdan, człowiek wielkiego serca i długoletni zarządca przedsiębiorstwa rolnego w Górze Ropczyckiej.   W tej niezwykle trudnej sytuacji, za namową Agencji piętnaścioro pracowników zlikwidowanego Gospodarstwa, zmobilizowanych przez charyzmatyczną wdowę Franciszkę Bogdanową, zakłada spółkę pracowniczą. Minimalny wkład do spółki na jej kapitał założycielski to 500 złotych. Reszta zwolnionych pracowników otrzymuje od Agencji odprawy pieniężne w wysokości 10 000 złotych. Na prezesa Zarządu zostaje wybrana pani Franciszka Bogdanowa, która funkcję tę pełni do dzisiaj. Spółka wydzierżawia od AWRSP przeważającą część mienia Gospodarstwa. Jest to około 200 ha ziemi, maszyny i urządzenia rolnicze oraz zabudowany teren byłego folwarku. Rozpoczyna się kolejny etap walki o uratowanie spuścizny po Tarnowskich.   

Zaoferowanie przez Agencje opcji wykupu przez spółkę pracowniczą przedmiotu dzierżawy, czyli pofolwarcznego mienia to rynkowa modyfikacja reformy rolnej i dopełnienie sprawiedliwości dziejowej. W Górze Ropczyckiej to się udało. Za cenę około 10 milionów złotych (razem z kredytem) rozłożoną na dogodne raty oprocentowane - za zgoda Agencji - ryzykownym, ale w rezultacie korzystnym,  miernikiem naturalnym  Spółka stała się właścicielem około 100 ha dobrej ziemi oraz  dzierżawionego wcześniej majątku ruchomego i nieruchomego. Reszta z 200 ha dzierżawy pozostała w zasobach Agencji. Ta udana operacja prywatyzacyjna udowodniła, że dawne ziemiańskie folwarki uratowane przed   parcelacją, odpowiedzialnie prowadzone jako państwowe gospodarstwa rolne mogły zaistnieć na rynku jako pełnoprawni uczestnicy rynku rolno-spożywczego. W taki oto sposób dawny królewski folwark,  po raz pierwszy sprywatyzowany przez Austriaków i sprzedany w końcu Gabrielowi hr. Jaworskiemu po około 250 latach skomplikowanej historii jest prywatyzowany po raz drugi. Nabywcą jest spółka, której założycielami byli najprawdopodobniej niektórzy potomkowie dawnej służby folwarcznej. Historia zatoczyła krąg. Dawny folwark - jako współczesne,  znów prywatne  przedsiębiorstwo rolne - nadal produkuje i sprzedaje. 

Andrzej Antoni Skarbek  - Stowarzyszenie Historyczne „ODROWĄŻ”

 

  • W publikacji wykorzystano rozmowy,
  • wiedzę i fotografie osób związanych
  • ze wsią i folwarkiem Góra Ropczycka
  • oraz ogólnie dostępne dane z Wikipedii.
  •