wtorek, 4 lutego 2025

 

WIELKA WOJNA

Na podstawie monografii dr. Jerzego Fiericha

PRZESZŁOŚĆ WSI POWIATU ROPCZYCKIEGO W USTACH ICH MIESZKAŃCÓW

Ropczyce 1936.

 

Urodzaj roku 1914  w powiecie ropczyckim był wprost wyjątkowy. Obrodziły zboża, ziemniaki, koniczyna, siano,  tak że każdy miał wiele więcej niż potrzebował. Skutkiem tego wzrosło pogłowie bydła i świń, a także innej drobnej hodowanej w gospodarstwach „gadziny”. Po nieurodzajach i głodzie lat 1912 i 1913 przyszłość mieszkańców ropczycko-sędziszowskich wsi rysowała się bardzo optymistycznie. Niestety  „było to jakby błogosławieństwo na wojnę”, której forpoczta – austriackie rozkazy mobilizacyjne, przyszły na ropczyckie  wsie w nocy z 31 na 1 sierpnia. Wielu zmobilizowanych już 2 sierpnia 1914 roku wyruszyło na wojnę, do swoich pułków. Intensywny pobór trwał przez cały miesiąc tak że już we wrześniu trudno było spotkać mężczyznę „zdatnego do roboty”. Pozostali liczyli, że wojna potrwa krótko, a po jej zakończeniu może znowu nastanie Polska. 

Bezpośrednią przyczyną wybuchu  wojny był zamach w Sarajewie.  28 czerwca 1914 r zastrzelono tam następcę tronu Austro-Węgier arcyksięcia Franciszka Ferdynanda d’Este i jego małżonkę Zofię. W konsekwencji już 28 lipca Austria wypowiedziała wojnę Serbii, 31 lipca Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji i Francji, a niemiecka agresja na Belgię spowodowała włączenie się do konfliktu  Wielkiej Brytanii.  I tak się zaczęło. Wojna trwała całe cztery lata. Jej bilans był zatrważający Poległo blisko 10 milionów żołnierzy, a straty w ludności cywilnej to około  40 milionów istnień ludzkich.

A tymczasem już w drugiej połowie września 1914   z okolic Sędziszowa, głównie z Zagorzyc i Szkodnej wycofały się pod Tarnów wojska austriackie. Na teren powiatu głównie w okolice Zagorzyc wkroczyli Rosjanie. Strach i panika ogarnęła mieszkańców okolicznych wsi. Opowiadano niestworzone historie o okrucieństwie Moskali i znęcaniu się nad bezbronną ludnością. Bogatsi uciekali na zachód, na Dębicę i Tarnów w ślad za austriackim wojskiem, a pozostali, w obawie przed ostrzałem artyleryjskim,  budowali prowizoryczne schrony zaś cenniejsze rzeczy (ubrania, zboże) zakopywali w skrzyniach w ziemi. Niektórzy nawet zdejmowali strzechy by uchronić domy przed pożarami. Do bitwy wówczas nie doszło, a Rosjanie nie czyniąc nikomu żadnych krzywd i szkód, 7 października wycofali się na wschód. Stanęli okopując się wzdłuż linii Sanu.

 Na opuszczone przez Moskali tereny weszli Austriacy wspierani przez Prusaków. Z marszu zaatakowali Rosjan prostopadle do  linii Sanu. Ostatecznie bitwa ta została wygrana przez Moskwę, walki ustały  i 8 listopada 2014 roku w granice powiatu z powrotem weszli Rosjanie.  W samych Zagorzycach od 10 do 14 listopada stacjonowało 3 tysiące żołnierzy. Byli to żołnierze pułku nr 173 z Kurska i pułku artylerii konnej. Rozpoczęły się masowe rekwizycje zbóż, siana, słomy i żywego  inwentarza. Rekwirowano konie i krowy, gęsi i kury, a także kożuchy, buty i chleb.  Płacono bardzo niskie, symboliczne wręcz ceny. Mieszkańcy powiatu jak mogli chronili się przed wojskową grabieżą pospiesznie chowając  swoje mienie w przygotowanych wcześniej również leśnych kryjówkach. Czasami z narażeniem własnego życia, ostrzegając przed rekwizycją pomagali ludności wójtowie. Np. w Iwierzycach Józef Sokołowski, w Zagorzycach Wojciech Kozek, w Wolicy Piaskowej Wincenty Kocoń. Na niewiele to się zdało. Zapotrzebowanie na „furaż” rosyjskich wojsk walczących z Austriakami było ogromne. Im bardziej od zachodu przybliżała się linia frontu, tym gwałtowniej Rosjanie rekwirowali zwłaszcza konie robiąc formalne obławy na ukrywających się z nimi po lasach chłopów. Wojska rosyjskie  przebywały na terenie powiatu do maja 1915 roku.

Najgroźniejszy był sam odwrót Rosjan. Często podpalali miejscowości, z których się wycofywali. Na początku maja 2015 roku spalili dwór rodziny Paliszewskich w Skrzyszowie oraz młyn i tartak w Cierpiszu. Ustępując stanęli obronnie na linii Wisłoki potem na linii górnej Wielopolki. Zażarta bitwa trwała  5 dni. Jej skutki były dramatyczne. W Zawadzie kule armatnie zniszczyły kościół, a z zamku dworskiego pozostała tylko baszta. W Żyrakowie spaliła się połowa wsi, w Jarząbce spłonęły 43 budynki wraz ze szkołą przy czym Rosjanie zabili 5 osób broniących swojego mienia. Ucierpiały również Ropczyce. Rosjanie odchodząc spalili połowę miasta i wycofali się  znowu w okolice Zagorzyc. Okopali się na „Ochabowej Górze”. Zanosiło się na poważną bitwę, jednak artyleryjski atak Austriaków zmusił ich do odwrotu w okolice Szkodnej. Pozostawili 14 zabitych i wielu rannych. Dowodził nimi gen. Szymański z 61 dywizji piechoty. Ostatecznie działania bitewne na terenie powiatu zakończyły się 10 maja 1915 roku.

Po zepchnięciu Rosjan na wschód wojska austriackie, ustanowiły w powiecie swoją, wojenną administrację. Rozpoczęli też drugi już pobór do wojska. Objął on mężczyzn w wieku  od 18 do 50 lat. Na wsiach pozostali tylko starcy,  kobiety i dzieci. Cała praca spadła na ich barki, a mimo to niezbędne zabiegi gospodarskie były wykonywane na czas i w miarę poprawnie. Nie było nędzy ani głodu. Sprzyjały temu dobre urodzaje wojennych lat, a także zasiłki pieniężne, jakie otrzymywały kobiety za swoich walczących lub poległych mężczyzn.  Zasiłek wynosił do trzech koron austriackich dziennie. (około 90 PLN według wartości z  2023 r.) Niektórym żołnierskim rodzinom było znacznie lepiej niż przed wojną. Dokupywano gruntów albo podnoszono sobie stopę życiową. Jednak zwiększona, nierównoważona podażą towarów na rynek ilość pieniądza skutkowała wzrostem inflacji. A w raz z nią rosły ceny. W roku 1916 austriackie władze wprowadziły restrykcyjne  przydziały tłuszczów i chleba na osobę. Równocześnie wprowadzono kontyngenty zboża do oddania. Aby można było wywiązać się z obowiązkowych dostaw, administracyjnie pozamykano wszystkie młyny, rekwirowano też żarna uniemożliwiając tym samym nielegalna produkcję mąki. W 1917 roku przejmowano pieniądze z kas gminnych za nic nie warte skrypty dłużne – asygnaty. Na potrzeby wojska zabierano dzwony kościelne albo miedziane pokrycia dachów kościołów płacą 3 korony za  1 kg metalu. W końcu inflacja, a z nią drożyzna tak wzrosła że np. szpula nici, która przed wojną kosztowała 60 halerzy kosztowała już 36 koron, łokieć płótna już   20 koron, a trzewiki 120 koron.

Wojna zbliżając się ku końcowi pozostawiła po sobie w samym tylko  powiecie ropczyckim  wielu zabitych i inwalidów. Również dwa cmentarze wojenne w Wielopolu i Parkoszu oraz dwa pomniki postawione na cześć poległych w Gnojnicy i Małej. Pozostawiła też zniszczenia materialne zabierając dorobek ludności wiejskiej. Zniknęły konie i krowy, gdzieniegdzie tylko pozostały pojedyncze świnie i resztki ptactwa domowego. Przemarsze wojsk i rowy strzeleckie zdegradowały grunty rolne uniemożliwiając szybkie odnowienie rolnictwa. Także choroby, jak hiszpanka, tyfus i czerwonka zdziesiątkowały społeczności wiejskie. Upadła oświata i moralność.

Jednak w zachowanych wspomnieniach z tamtych czasów niektórzy oprócz zła jakie przyniosła wielka wojna,  widzieli również jej dodatnie strony.  Żołnierzom walczącym na różnych frontach dała możliwość obserwacji rolnictwa w innych krajach, a więc powiększyła ich wiedzę i poszerzyła horyzonty myślowe. Większość tych co wróciła z wojny z powodzeniem odbudowywała i modernizowała swoje gospodarstwa. Wyraźnie, na terenach powiatu,  zaznaczył się postęp gospodarczy. No i zaczęła wyłaniać się na światło dzienne coraz silniej, nowa sprawa; sprawa powstania Polski. Pamiętano rezolucję stronnictwa Piast w parlamencie austriackim z 1916 r. o odbudowie Państwa Polskiego. Ludność powiatu nawiązywała ściślejszy kontakt z odradzającym się własnym Państwem. Poszli do legionów między innymi ochotnicy z Witkowic Franciszek Marchut i Franciszek Nowacki, z Wielopola nauczyciel Marian Kantor, z Wolicy Ługowej kapitan dr. Wojciech Wojdan i Franciszek Mach,  z Góry Ropczyckiej por. Aleksander Satkowski i inni. Ponadto służyli w legionach ludzie z Latoszyna, Skrzyszowa, Zawady, Zagorzyc, Niedźwiady,  z Brzezin itd. Werbował ich ks. Golonka z Brzezin.

Aż przyszedł rok 1918. Austro-Węgry zaczęły się rozpadać, a wielu żołnierzy wróciło do domów siedząc na tzw. polskim urlopie. Bezskutecznie poszukiwani przez żandarmerię miedzy innymi w Zagorzycach trzej legioniści z por. Kolbuszem na czele założyli tajną  Polską Organizację Wojskową czekając na okazję udania się pod rozkazy polskich oficerów, w polskich wojsku.  I oto 1 listopada 1918 roku w czasie sumy na Wszystkich Świętych do kościoła w Zagorzycach przyszedł rozkaz aby cały tamtejszy  oddział  P.O.W. wyruszył do Dębicy. Poszło z Zagorzyc 18 peowiaków i z Gnojnicy 3. Wszyscy zostali wcieleni do formującego się 3 pułku strzelców konnych pod dowództwem hr. Łubieńskiego z Zassowa. Rozpoczęło się przejmowanie władzy w polskie ręce. Cdn.

Opracował:

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne „ODROWĄZ”

 

piątek, 13 grudnia 2024

Jubileusz

 

5-lecie działalności koła sędziszowskich historyków. 

Minęło właśnie pięć lat od powstanie Koła Historycznego przy Klubie Seniora            w Sędziszowie Małopolskim.   Z tej okazji we wtorek 10 grudnia 2024 roku wieczorem,    w sali Klubu miało miejsce niecodzienne spotkanie. Grupa odświętnie ubranych osób          gościła najwyższe władze miasta z Burmistrzem panem Bogusławem Kmieciem na czele.    Wraz z nim usiedli za stołem z-ca Burmistrza pan  Marek Pająk, sekretarz Gminy pan Jan   Maroń oraz dyrektor MGOPS pan Grzegorz Wszołek. Gospodarzami spotkania byli     członkowie Koła Historycznego i tożsamego z nim Stowarzyszenia Historycznego „       Odrowąż” z Sędziszowa Małopolskiego.

W programie spotkania było podsumowanie pięcioletniej  działalności Koła Historycznego oraz przekazanie  aktualnej wiedzy o nim, władzom Miasta i Gminy Sędziszów Małopolski. Przybyłych gości przywitał Przewodniczący Koła, zarazem prezes Stowarzyszenia   pan Kazimierz Hoedl. W ciepłych słowach podziękował władzom za sfinansowanie opracowanego przez Koło Magazynu Historycznego – Ludzie i Wydarzenia. Wyrazem tego było wręczenie  panu Bogusławowi Kmieciowi egzemplarza Magazynu podpisanego przez wszystkich członków Koła, a także  interesującą grafikę komputerową   widok Sędziszowa w 1610 roku – dzieło wiedzy historycznej  i wyobraźni autora Kazimierza Hoedla W rewanżu Burmistrz pan Bogusław Kmieć  uhonorował Koło oprawionym „pod szkło” Listem gratulacyjnym.

Przewodniczący Koła prezentuje burmistrzowi

Bogusławowi Kmieciowi grafikę „ Sędziszów 1610”

 



List gratulacyjny władz Miasta.




Następnie pan Kazimierz Hoedl,  krótkimi słowami,  zreferował dokonania swoich kolegów,  grupy historyków nierzadko amatorów, pasjonatów dziejów miasta, piszących o  ludziach i wydarzeniach, które niejednokrotnie zapomniane, są teraz przywracane pamięci mieszkańców. Na uwagę zasługuje cykl tematycznych publikacji prasowych panów Szymona Pacyny,  Jana Flisaka i Andrzeja Skarbka. Również prowadzone ze swadą przez pana Marka Flisa historyczne wykłady o dziejach miasta i gminy, a także etnograficzna, rzeźbiarska  twórczość  pana Kazimierza Czapki.       

Sekwencją spotkania była prezentacja przez pana Burmistrza slajdów obrazujących dokonania i zamierzenia Miasta i Gminy  w poszczególnych obszarach działania i odpowiedzialności lokalnych władz. Zebrani z uznaniem komentowali to co zostało już zrobione wyrażając nadzieję na kolejne zmiany na lepsze. Postęp jaki w XX wieku się dokonuje w mieście, obrazują wszak zdjęcia starego Sędziszowa w zderzeniu  z dzisiejszym wizerunkiem miasta.  Album z tymi zdjęciami czeka na wydanie..

Kolejno uczestnicy spotkania prezentowali swoje osobiste dokonania lub historyczne pasje.   Kolekcja starych, XIX wiecznych  fotografii, prezentowana przez panów Andrzeja Sochackiego i Janusza Skarbka, budziła duże zainteresowanie. Ale unikatowa  fotografia sędziszowskiego Ratusza z widoczną od frontu pięknie obudowaną studnią, pokazana Burmistrzowi zainspirowała zebranych do złożenia na jego ręce  prośby o jej odbudowanie. Tym akcentem zakończyła się oficjalna część jubileuszu. A pozostali na sali członkowie Koła dyskutując, planowali jego przyszłość.  

Zanotował.

Andrzej Skarbek











poniedziałek, 9 września 2024

 PO PROSTU MLECZARNA

Od blisko 70 lat nie mogę patrzeć na pieczone w ognisku ziemniaki. Ich zapach skutecznie

przypomina mi o ciężkim zatruciu resztkami kadmu, ołowiu i Bóg wie czego jeszcze. Trucizny te

zjadłem wraz z kartoflami upieczonymi w węglowym popiele kotła parowego sędziszowskiej

mleczarni. A mogło do tego dojść bo w owym czasie moim przyjacielem był syn kierownika zakładu

Maciek Paradowski, zaś mleczarnia była fascynującym miejscem chłopięcych zabaw. Tylko dzięki

skutecznej interwencji dr. Tadeusza Lichowskiego eksperyment dwóch łobuziaków nie zakończył

się dla nich tragicznie.

Początki z przed wieku

Jak czytamy w protokole z przed prawie 100 lat, 26 października 1925 roku w Sędziszowie

Małopolskim odbyło się zebranie założycielskie spółki mleczarskiej z ograniczoną odpowiedzialnością

pod firmą Spółdzielnia Mleczarska sp. z o.o. Zebraniu przewodniczył doktor praw Zygmunt Artur Tałasiewicz. Okoliczni właściciele ziemscy, przedsiębiorcy i znaczący rolnicy powołali na nim nowy podmiot gospodarczy, tak potrzebny miastu i okolicznym hodowcom bydła mlecznego.


Protokół zebrania założycielskiego spółki z o.o. działającej pod firmą Spółdzielni Mleczarskiej                w Sędziszowie Małopolskim z dnia 26 października 1925 roku. Przewodniczył dr prawa Zygmunt Artur Tałasiewicz widoczny w centrum fotografii poniżej. Obok  ks. Stanisław Maciąg.


    Na zebraniu uchwalono statut spółki mleczarskiej, wpłacono na kapitał kwotę 1050 złotych polskich oraz wyłoniono Przewodniczącego Rady Nadzorczej prawnika Zygmunta Tałasiewicza. W skład Rady weszli ponadto: ziemianin z Iwierzyc Ludwik Starowieyski, administrator dóbr Tarnowskich Szczęsny Sandos, ich leśniczy Karol Mugler, sędziszowianin Florian Daniel i inni. 
    Wg ostatniego, przedwojennego wyciągu z Rejestru Spółdzielni z dnia 12 lutego 1937 roku spółka została wpisana przez Sąd Okręgowy w Tarnowie Wydział II Handlowy do rejestru Spółdzielni pod numerem 139 w dniu 19 kwietnia 1926 roku jako Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp. W ten sposób spółka, jako osoba prawna wraz z pozostałymi osobami fizycznymi utworzyła Spółdzielnię. Udział każdego członka wynosił 100 zł i mógł być wpłacony w 12 ratach. To rozwiązanie prawne skłaniało nawet drobnych hodowców bydła do przystępowania do Spółdzielni i realizowania opłacalnych dostaw mleka do mleczarni. Tym samym powiększała się baza surowcowa zakładu .

Rozbudowa i rozwój.
      Narastała pilna potrzeba inwestowania w rozwój zakładu przetwórczego. Powstawały kolejne miejsca pracy. Już po niespełna po 10 latach zakład zatrudniał 15 stałych pracowników, a w 1936 roku mleczarnia – wg. sprawozdań finansowych - skupiła 2.174.349 litrów mleka, wyprodukowała 86.150,85 kg masła i wypracowała nadwyżkę finansową w kwocie 1.150.590zł. Członkom spółdzielni wypłaciła zaś dywidendę w kwocie 194. 811, 85 zł. (dane ze sprawozdań finansowych za lata od 1934 do 1940 )
     Początkowo mleczarnia mieściła się w wynajętym domu prywatnym Floriana Daniela na Przedmieściu Sędziszowskim. Ale już w 1937 roku Spółdzielnia oddała do użytku obszerny i nowoczesny mleczarski zakład produkcyjny przy ul. Polnej. Kierował nim do 1938 roku Karol Mugler, jeden z założycieli Spółdzielni, emerytowany leśniczy.


     Pracownicy mleczarni. Po prawej, Główna Księgowa Spółdzielni Bronisława Hoedlowa.

      Kolejnym kierownikiem mleczarni był Stanisław Szydełko z Rzeszowa, a od 1936 roku do 1944 księgowość i ewidencję rzeczowo-finansową prowadziła widoczna na zdjęciu po prawej Bronisława Hoedlowa. Członkami Zarządu byli Walenty Patro, Jan Świder i Jakub Ożog, zaś Radą Nadzorczą kierował Karol Kolbusz z Zagorzyc. Mleko dostarczano z terenu gminy Sędziszów i gminy Ropczyce miedzy innymi z folwarku w Górze Ropczyckiej i gospodarstw w Iwierzycach, Borku, Brzyznej, Chechłach, Zagorzycach, Klęczanach, Okoninie, Gnojnicy …


Mleczarnia - zakład produkcyjny. Widok od strony rampy wyładunkowej. Fotografia wykonana na początku lat 70 ubiegłego wieku. Po lewej stronie widoczny samochód do przewozu skupowanego mleka.

     W okresie międzywojennym Spółdzielnia dynamicznie zwiększała liczbę członków – spółdzielców oraz ilość skupowanego mleka, przerabianego na wyśmienite masło, sery, śmietanę, mleko chude, maślankę i twaróg. W stosunku do roku 1934, w roku 1936 dostarczono do zakładu ponad trzy razy więcej mleka tj. nieco ponad 2 miliony litrów, a liczba dostawców wzrosła do około 800. Gminy Sędziszów i Ropczyce zostały wydatnie zaktywizowane rolniczo dzięki światłej, rozwojowej wizji założycieli Spółdzielni Mleczarskiej. Hodowlę bydła mlecznego wspierała wysokobiałkową paszą tzw. „brahą” wybudowana na początku wieku, sędziszowska gorzelnia. Ale już na początku niemieckiej okupacji, bo w roku 1940 liczba dostawców dramatycznie spadła. Zostało ich zaledwie około 350, zaś ilość dostarczonego do mleczarni mleka spadła do 590 tys. litrów. Prawdopodobnie było to skutkiem „białego oporu” rolników wobec okupanta oraz bojkotu jego gospodarki. Praktycznie z całej ilości dostarczonego mleka produkowano masło przeznaczone na zaopatrzenie administracji i armii niemieckiej. Dla mieszkańców Sędziszowa i Ropczyc przeznaczano wyłącznie maślankę i chude twarogi. Minimalne ilości masła „zorganizowanego przez załogę”, pojawiały się czasem na rynku, jednak groziło to uczestnikom tego obrotu handlowego obozem koncentracyjnym, a nawet śmiercią. Jednak - jak opowiada długoletni prezes Spółdzielni i dyrektor zakładu Gustaw Popławski - niemiecki nadzór nad wykonaniem planów dostaw przez mleczarnię sprawowany z dębickiego Gestapo był dosyć pobłażliwy. Przymykano oczy na tego typu „sabotaż”. Również krótkotrwałe, a nawet fikcyjne zatrudnianie w zakładzie młodych ludzi, na które dębickie Gestapo patrzyło przez palce, uratowało wielu przed wywózką na roboty do Niemiec. Najprawdopodobniej działo się tak dzięki przemyślnie kupowanym, poprawnym relacjom założycieli Spółdzielni - Zygmunta Tałasiewicza i Karola Kolbusza - z tym nadzorem.

Kierownik Paradowski

    Nadszedł sierpień 1944 roku. Po ciężkim ostrzale artyleryjskim Sędziszów zajęli Rosjanie. A w mieście instalowała się nowa, ludowa władza. Sędziszowskie dobra hr. Tarnowskich gorączkowo parcelowano. Tylko, wobec sprzeciwu fornali, nie dzielono majątku w Górze Ropczyckiej, pozostawiając go jako wkład do powołanego później PGR-u.A mleczarnia pod kierownictwem profesjonalnego mistrza mleczarstwa Artura Paradowskiego skupowała mleko głownie z nierozparcelowanego folwarku z Góry i przetwarzała na masło, śmietanę i twarogi. Dla wygłodniałej, niedożywionej po niemieckiej okupacji społeczności miasta była dostarczycielką kalorii i zapowiedzią lepszych czasów. Władze Spółdzielni Mleczarskiej zakontraktowały Paradowskiego, by ten zakorzenił się w Sędziszowie i rozpoczął proces modernizacji zakładu. Wraz z żoną i dwoma synami, starszym Ryszardem i młodszym Maćkiem zamieszkał w służbowym mieszkaniu ulokowanym w jego budynku głównym. Niewątpliwym dokonaniem Paradowskiego było uruchomienie wydziału produkcji kazeiny podpuszczkowej, tj. białka znajdującym szerokie zastosowanie w przemyśle farmaceutycznym i kosmetycznym. A także towarowej produkcji ogromnych kołaczy żółtych serów. To wtedy wybudowano oddzielny budynek dojrzewalni, w którym na części wysokiego parteru zlokalizowano biura Spółdzielni, a niżej właściwą dojrzewalnię.

Wspomnienia i krajobrazy

    Pamiętam lata 50-te ubiegłego wieku i długie sznury furmanek wypełnionych szczelnie metalowymi, pełnymi mleka bańkami czekające przy rampie rozładunkowej na odbiór surowca. A pamiętam dlatego, że mieszkałem na wprost ul. Polnej i od mleczarni dzieliło mnie około 150 metrów wybrukowanej kamieniami ulicy. Po jej lewej stronie rozciągał się ogród sióstr zakonnych, pełen białych i czerwonych porzeczek. Siostry prowadziły tam jedyne wtedy sędziszowskie przedszkole. A po prawej stronie sąsiadowało z nią zadbane gospodarstwo Franciszka Suchockiego, długoletniego prezesa OSP w Sędziszowie. Wjazd na plac manewrowy mleczarni zwieńczała wysoka, portalowa brama, a cały plac od wschodu i północy otaczał gęsto rozrośnięty żywopłot. Jego czerwieniejące jesienią drobne owoce z dużymi pestkami podjadaliśmy z Maćkiem tym razem bez szkody dla zdrowia. Zimą była to jadłodajnia dla wielu gatunków ptaków.
      Pamiętam również jak to sędziszowską kazeinę polubiły szczury. Magazynowano ją w dużych workach układanych jeden na drugim w dużym pomieszczeniu usytuowanym pomiędzy budynkiem linii kazeinowej, a budynkiem głównym mleczarni. W wolnych przestrzeniach pomiędzy workami gryzonie te chroniły się podczas polowań organizowanych na nie cyklicznie przez kierownika Paradowskiego. Co silniejsi robotnicy przekładali worki z kazeiną, a ci sprytniejsi tłukli szczury pałkami. Obrazu szczurzego armagedonu dopełniały dwa psy, które uganiały się za uciekającymi szczurami głośno szczekając. Akcje te skutkowały na krótką metę bowiem nowe zastępy gryzoni zwabione kazeinowym przysmakiem nadciągały z zewnątrz głównie kanalizacją ściekową. Niestety, mleczarnia w owym czasie nie miała oczyszczalni ścieków. Zrzucano je kanalizacją bezpośrednio do nieodległej rzeczki Budzisz. Kiedy powyżej zrzutu ścieków urządzaliśmy kąpieliska, tak poniżej zamierało w niej życie biologiczne.
      Mleczarnia, aby produkować potrzebowała chłodu. W tamtych czasach latem mógł je zapewnić lód. Pamiętam jak zimą wynajęci wozacy wycinali kształtne bloki lodu ze Skrzynczyny i stawów, jakie zachowały się w parkowej buczynie hr. Tarnowskich w Górze Ropczyckiej. Następnie saniami zwożono je do zakładu i składowano w tzw. lodowni, a gdy się wypełniła to w wysokich na kilka metrów pryzmach izolowanych od ciepła szczelną warstwą trocin. Lód pozwalał na pozyskiwanie tzw. „wody lodowej” wykorzystywanej powszechnie w produkcji mleczarskiej.

Odrodzenie.
 
     W drugiej połowie lat 50 ubiegłego wieku kierownik Paradowski został przeniesiony służbowo do Przeworska. Mleczarnia popadła w stagnację. Zdaniem Gustawa Popławskiego późniejszego, długoletniego prezesa Spółdzielni, „uwiąd przedwojennej spółdzielczości, centralistyczne zarządzanie z poziomu Związku Spółdzielczości Mleczarskiej, kolejne zmiany kierownictwa, braki surowca, naturalne zużycie majątku trwałego zakładu, brak inwestycji odtworzeniowych spowodowały poważne kłopoty finansowe zakładu. Aby go ratować, firma rozpoczęła, niestety z miernym skutkiem, działalność handlową. Zaopatrywała też rolników w nawozy, wapno i proste maszyny rolnicze”.
Ostatecznie po kilku latach eksperymentów ówcześni decydenci postanowili sprowadzić do zakładu fachowca od przetwórstwa mleka i prowadzenia produkcji mleczarskiej. Okazał się nim wspomniany Gustaw Popławski. Rodowity sędziszowianin, absolwent technikum mleczarskiego w Rzeszowie, ale z praktyką w mleczarni w Dębicy, a potem mistrz produkcji z zakładu w Krośnie. Był to rok 1971.
Zakład odzyskał wigor. Mimo że zarządem sędziszowskiej Spółdzielni Mleczarskiej kierował typowy aparatczyk, młody Popławski wkrótce awansował na jego zastępcę cały czas kierując produkcją zakładu. Stan taki nie trwał długo. Profesjonalizm zawodowy i dynamiczny sposób kierowania mleczarnią skłonił Radę Nadzorcza Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Sędziszowie Młp do powierzenia mu funkcji Prezesa Zarządu. Jak wspomina - z pomocą przychylnych mi centralnych struktur spółdzielczości mleczarskiej rozpocząłem modernizację fabryki. W pierwszym rzędzie wybudowaliśmy własne ujęcie wody i nową kotłownię z dwoma kotłami parowo – wodnym o ciśnieniu do 16 atmosfer. Tym samym zwiększyliśmy znacznie wydajności linii produkcji kazeiny do około 400 tys. ton rocznie. Eksportowaliśmy ją głównie do USA po bardzo korzystnych cenach. Zakupiliśmy szereg specjalistycznych maszyn i urządzeń takich jak nowe masielnice, urządzenia do konfekcjonowani w woreczki foliowe mleka i śmietany, linie do produkcji kefirów, nowoczesne pakowaczki do masła i twarogów. Wprowadziliśmy do sprzedaży nowe gatunki żółtych serów.


                                                          Dział galanterii spożywczej.


                                                       Urządzenie do produkcji kefirów.

Zmiany te przyciągnęły do Spółdzielni nowych członków. W okresie prosperity ich liczba wzrosła do dwóch tysięcy pięciuset. Wszyscy byli dostawcami mleka, które zakład odbierał od nich własnym, specjalistycznymi transportem. Opowiada dalej Gustaw Popławski - Dziennie skupowaliśmy około 80 tys. litrów. Produkowaliśmy 5 ton masła na dobę nie licząc śmietany, kefirów, twarogów, maślanki i żółtych serów. Sytuacja ekonomiczna Spółdzielni, wspomagana eksportem kazeiny była wyśmienita. Nie zalegaliśmy z terminowym regulowanie zobowiązań wobec dostawców mleka i partnerów handlowych. W firmie pracowało blisko 70 ludzi.

Katastrofa

      Aż tu nagle nadciągnęła katastrofa. Na miasto i okolice wraz z gigantycznym deszczem spadła powódź. 3 czerwca 2010 roku mleczarnia została całkowicie zalana. Woda wdarła się wszędzie – relacjonuje prezes Popławski - Najbardziej ucierpiały kotłownia, magazyny kazeiny i dojrzewalnia serów. Również woda zalała pozostałe pomieszczenia produkcyjne. Jedynie rampa rozładowcza wystawała ponad lustro wody. Byliśmy bezradni. Kiedy woda opadła miejscami zalegało 60 cm mułu. Blisko miesiąc przywracaliśmy ograniczone zdolności produkcyjne zakładu. Jednak na nic się to zdało. Zanotowane straty bilansowe wyniosły ponad trzy miliony złotych nie licząc potężnych strat w majątku .Zalegaliśmy z zapłatą za surowiec i materiały do produkcji. Dostawcy mleka odeszli do innych mleczarni. Bank odmówił dalszego kredytowania Spółdzielni. W takiej sytuacji jedynym wyjściem było zaprzestanie produkcji i sprzedaż części zakładu. Tym sposobem Spółdzielnia uniknęła upadłości i spłaciła większą część swoich zobowiązań. Po 85 latach działalności mleczarnia przestała istnieć.

Epilog.

     Z reporterskiego obowiązku należy odnotować, że założona przez światłych sędziszowian przed prawie 100 laty Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp istnieje nadal. Nie upadła. Nosi nazwę Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp. Znajdujemy ją w rejestrze spółdzielni Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS 000093736. Ma swój NIP i REGON. Jej PKD to numer.46.33.2 co oznacza sprzedaż hurtową wyrobów mleczarskich. Na czele jej zarządu stoi nadal Gustaw Popławski, a Radą Nadzorczą kieruje wraz z czterema członkami Bolesław Król. Jej siedzibą są skromne pokoje biurowe na parterze dojrzewalni serów, pozostałej po zburzonych rozległych budowlach dawnej mleczarni. Tam księżycowy krajobraz straszy nieuporządkowaniem. Wymaga naszym zdaniem interwencji służb miejskich. Bo może za rok, w setną rocznicę pamiętnego zebrania założycielskiego Spółdzielni Mleczarskiej w Sędziszowie Młp spółka z o.o. uda się na tym miejscu uroczyście wspomnieć jej twórcę doktora nauk prawnych Zygmunta Artura Tałasiewicza, który w 1955 roku spoczął na sędziszowskim cmentarzu komunalnym. A także uhonorować Gustawa Popławskiego, który do dzisiaj nieprzerwanie, przez 51 lat pełni funkcję prezesa tego podmiotu.

Andrzej Antoni Skarbek
przy współpracy Marii Strzępki i Kazimierza Hoedla.
Stowarzyszenie Historyczne Odrowąż.

W publikacji wykorzystano archiwum Spółdzielni Mleczarskiej
i prywatne zbiory Kazimierza Hoedla.

piątek, 2 sierpnia 2024

  𝐖𝐲𝐬𝐭𝐚𝐰𝐚 "𝐒𝐚𝐜𝐫𝐮𝐦 𝐢 𝐏𝐫𝐨𝐟𝐚𝐧𝐮𝐦" 𝐊𝐚𝐳𝐢𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐚 𝐂𝐳𝐚𝐩𝐤𝐢 - 𝐎𝐭𝐰𝐚𝐫𝐜𝐢𝐞 𝐩𝐞ł𝐧𝐞 𝐞𝐦𝐨𝐜𝐣𝐢!

✨🎨
1 sierpnia 2024 r. w Powiatowe Centrum Edukacji Kulturalnej w Ropczycach odbyło się uroczyste otwarcie niezwykłej wystawy "Sacrum i Profanum" autorstwa utalentowanego rzeźbiarza 𝐊𝐚𝐳𝐢𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐚 𝐂𝐳𝐚𝐩𝐤𝐢. 🗿
Kazimierz Czapka, znany nie tylko ze swoich mistrzowskich rzeźb, ale także jako autor satyrycznych tekstów i fraszek, zaprezentował dzieła, które doskonale balansują pomiędzy powagą a humorem. Jego prace to wyjątkowe połączenie sacrum i profanum, skłaniające do refleksji nad ludzką naturą oraz złożonością naszego świata.
Wystawa to nie tylko uczta dla oka, ale również intelektualna podróż przez głębokie znaczenia i subtelne żarty ukryte w każdej rzeźbie. Odwiedzający mieli okazję podziwiać zarówno imponujące figury sakralne, jak i zabawne, pełne ironii postacie z życia codziennego.
Wystawa "Sacrum i Profanum" będzie dostępna w Powiatowym Centrum Edukacji Kulturalnej do 31 grudnia 2024r. Serdecznie zapraszamy wszystkich do odwiedzenia tej wyjątkowej ekspozycji i zanurzenia się w twórczości Kazimierza Czapki!















wtorek, 18 czerwca 2024

 

SĘDZISZÓW  BRAHĄ PACHNĄCY

 

 Nie do wiary, że wytwarzanie prostej wódy w ponad 300 ziemiańskich gorzelniach Galicji  zintensyfikowało hodowlę wysokowydajnego bydła mlecznego. Stała za tym „braha” -  pozostałość po odpędzie spirytusu z gorzelnianego  zacieru. To łatwo przyswajalna, białkowa pasza uwielbiana nie tylko przez krowy. Przez całe dziesięciolecia Sędziszów podczas kampanii gorzelnianej „pachniał” brahą  przewożoną w ogromnych beczkach do folwarku w Górze Ropczyckiej.

 

Jak donoszą źródła, gorzelnię wybudowano najprawdopodobniej na  przełomie XIX i XX wieku. Po mariażu w 1879 roku Jana Zdzisława Tarnowskiego z Zofia Potocką, najstarszą córką Artura Potockiego, dobra sędziszowskie i dobra Góra Ropczycka, jako wiano Zofii  znalazły się pod zarządem Tarnowskich. Perłą w koronie tego latyfundium był doskonale administrowany folwark w Górze. Po nieudanym eksperymencie wybudowania w Sędziszowie przez Adama i Artura Potockich cukrowni,  niestety zamkniętej w 1889 roku, głównie z braku buraków,  tym razem pomysł Potockich i Tarnowskiego uruchomienia w Sędziszowie gorzelni przerabiającej łatwe w uprawie ziemniaki,  powiódł się.  

Od lat sześćdziesiątych XIX wieku, kiedy to Galicja otrzymała od Habsburgów ograniczoną jeszcze  autonomię, szczególną uwagę  współczesnych ziemian przyciągał przemysł gorzelniany. Tradycyjna „propinacja”, czyli ochrona prawa do wyrobu i sprzedaży alkoholu na terenie własnych majątków została zastąpiona swobodną, konkurencyjną działalnością gospodarczą. Rozdzielono obszar produkcji alkoholu od jego dystrybucji. Wprowadzono w interesie państwowego fiskusa stały  podatek konsumpcyjny, tym samym  dochody państwa austriackiego znacznie wzrosły. Jednak podatki te nie były rażąco wysokie, bo ich udział w ogólnych dochodach monarchii wynosił ok 18%, podczas gdy np. w Anglii  było to 32%, w USA 29%, a Holandii 19%. Jednak propinacyjny monopol dworski odszedł w niebyt ustępując miejsca spirytusowemu monopolowi państwowemu.

Mimo to przez cały XIX wiek obowiązywał w Galicji model gorzelni rolniczej, ściśle powiązanej z majątkiem ziemskim,   z folwarkiem.  Gorzelnie przerabiając ziemniaki i żyto, zwracały gospodarstwu wywar, czyli tak pożądana „brahę”. Zapotrzebowanie na surowiec intensyfikowało produkcję ziemniaków nie tylko we własnym folwarku, ale też w gospodarstwach sąsiednich. W rezultacie pozwalało na rozwój przemysłowej hodowli bydła, co skutkowało pozyskiwaniem obornika bogatego w azot i sole mineralne, składników intensywnie nawożących pola. Z kolei technologiczne i techniczne metody pracy gorzelni inicjowały postęp techniczno – ekonomiczny w produkcji rolnej , a w efekcie  inwestycje i akumulację kapitału. Nie sposób pominąć oddziaływania  gorzelni rolniczych na poziom gospodarczy wsi galicyjskiej, głównie poprzez utworzenie lokalnego rynku pracy poza sezonem prac polowych.

Przypuszczalnie to właśnie te czynniki wpływały na decyzje inwestycyjne Potockich, a później Tarnowskiego,  właścicieli majątku Góra Ropczycka i dóbr sędziszowskich. Nie „wypaliła” cukrownia głównie z powodu braku trudnych w uprawie buraków cukrowych;  w to miejsce nieco później  powstała prostsza technologicznie gorzelnia przerabiająca powszechnie uprawiane ziemniaki. Wielkotowarowa hodowla bydła mlecznego w folwarku Góra Ropczycka, zamiast wysłodków buraczanych, otrzymała „brahę”,  czyli wywar gorzelniany. Ten sposób zasilania hodowli bydła przetrwał w Górze okres monarchii austriackiej, pierwszą wojnę światową, sanację, niemiecka okupację, okres powojenny  i czasy PGR-u  dyr. Dzikiego.

We wrześniu 1944 roku tuż po parcelacji sędziszowskiej części majętności Tarnowskich nowa władza wydzieliła z niej tzw. resztówkę tj. niewielką część gruntów z  gorzelnią i ustanowiła nad nią zarząd w powstającej dopiero Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska w Sędziszowie.

W okresie zimy 1944/45 ruszyła pierwsza po wojnie kampania gorzelnicza. Dostawy ziemniaków do fabryki ze zniszczonych niemieckimi kontyngentami chłopskich gospodarstw  były dalece niewystarczające.     Po okupacyjnej, rabunkowej eksploatacji gorzelnia  wymagała bieżących napraw i remontów.  Również brak było doświadczonych technologów - gorzelników i doświadczonej kadry zarządzającej  gospodarką wytwórni.  Stan taki trwał aż do 1949 roku,  kiedy władzom GS-u udało się pozyskać obietnicą dobrych zarobków inż. Michała Celejewskiego.

 

Po kilkudniowej podróży pociągiem towarowym z Chruchciechowa, przyjechaliśmy w 1949 roku do Sędziszowa.  Chruchciechów - jak zapamiętałam -  to urocza  miejscowość  z dużą, murowana  gorzelnią,  położona na uboczu radomskich Białobrzegów - wspomina Maria Celejewska – Jasek córka inż.  Celejewskiego, absolwenta gorzelnictwa w Wyższej Szkoły Rolniczej w Dublanach k. Lwowa. - Ojciec prowadził tam wybudowaną w 1907 roku  nowoczesną gorzelnię.  Jej budowniczym był Ignacy Maksymilian Arkuszewski właściciel liczących  około 800 hektarów dóbr Ryki. Gorzelnia przerabiała głównie ziemniaki czasami żyto. Mieszkaliśmy w dużym, słonecznym czteropokojowym mieszkaniu służbowym, jednak zarobki ojca były niewielkie. Szukał lepiej płatnej pracy tym bardziej, że  jego doświadczenie zawodowe było znaczne. Wcześnie dyrektorował kolejno w dwóch gorzelniach, to jest w Kraczewicach i Snopkowie na Lubelszczyźnie.

Gorzelnia w Chruchciechowie współcześnie.

Zbiory Marii Celejewskiej

Fot. Łukasz Gawin

 

W Sędziszowie zarobki ojca wzrosły. Ale obiecane mieszkanie w modrzewiowym dworku okazało się fikcją. Gnieździły się w nim aż trzy rodziny z dziećmi. My zaś zamieszkaliśmy w budynku gorzelni w jednym pokoju z kuchnią czekając, aż nowy pracodawca ojca wywiąże się z obietnicy -  kontynuuje dalej Maria Celejewska - Niestety ojciec nie doczekał przeprowadzki. Umarł na serce po czterech latach trudnej, stresującej restrukturyzacji fabryki Był to 1953 rok. Zarzadzanie gorzelnią przejęła z marszu moja matka Maria Halina Celejewska z domu Eysmont,  absolwentka elitarnego gimnazjum żeńskiego Sióstr Kanoniczek z Lublina. Rozpoczął się dla nas bardzo trudny okres.  

A tymczasem główny dostawca ziemniaków i główny odbiorca wywaru gorzelnianego to jest PGR z Góry Ropczyckiej staraniem jego ówczesnego dyrektora pana Kaszuba zabiegał o przejęcie gorzelni pod swój zarząd. Zamiar ten kontynuował kolejny dyrektor państwowego  gospodarstwa w Górze pan Sołek. Udało się to dopiero dyr. Dzikiemu, który „nastał” w Górze po 1957 roku, kiedy to stalinowskie doktrynerstwo powoli zaczęło opuszczać polska gospodarkę. Mimo „złych czasów”  wszyscy ci pegeerowscy menedżerowie dążyli do przywrócenia - na wzór dawnych majątków ziemiańskich - ekonomicznie uzasadnionej,  naturalnej symbiozy   hodowlanego gospodarstwa rolnego z gorzelnią. Zapewniało to dostęp do rynku spirytusowego i co najważniejsze dodatkowe dochody ze sprzedaży alkoholu produkowanego w  we własnej fabryce. A pieniądze te ułatwiały inwestycje i rozwój. Przykładem tego był PGR Góra Ropczycka. Pozycja tego  Gospodarstwa w ogólnopolskim rankingu z roku na rok rosła,  na czym korzystała gorzelnia będąca jego częścią. Powoli modernizowała swoją bazę surowcową i park maszynowy.

 

Gorzelnia w Sędziszowie Małopolskim

Ze zbiorów Marii Celejewskiej

 

 

Nie było elektryczności - opowiada dalej - pani Maria Celejewska. Cała fabryka była oświetlana lampami karbidowym, a ich zapach prześladuje mnie do dzisiaj. Maszyny i urządzenia napędzała sprężona para  produkowana w ogromnym kotle opalanym węglem. Kocioł ten był oczkiem w głowie całej załogi gorzelni, ale także Dozoru Technicznego z Krakowa i później z Rzeszowa. Częste inspekcyjne wizyty inż. Hubnera, potem inż. Bolesławskiego zapewniały bezpieczną eksploatację kotła. Po śmierci ojca, mama rzuciła się w wir pracy. Przyuczona wcześniej przez niego do prowadzenia gorzelni radziła sobie znakomicie. W czasie kampanii, która trwała od września do czerwca, pracowała od świtu do późnej nocy. Najgorzej było podczas skupu ziemniaków. Odbiór surowca, ważenie, wystawianie chłopom asygnat do banku, dopilnowywanie produkcji, magazynowanie będącego pod kontrolą skarbową spirytusu i odstawianie go do wagonów kolejowych no i  na bieżąco  sprzedaż „brahy” zabierały nam mamę. W GS zauważono ten nadmierny wysiłek i do pomocy mamie przyjęto zastępcę ds. administracyjnych i surowcowych.

Pierwszym z nich był pan Mieczysław Koprowski, później nauczyciel w Technikum Mleczarskim w Rzeszowie, kolejny to pan Antoni Binkowski nauczyciel angielskiego w   powstałym  po wojnie Liceum Ogólnokształcącym w Sędziszowie, żołnierz AK i WiN aresztowany przez UB , więziony do 1956 roku we Wronkach i ostatni to pan Zbigniew Tobiasz późniejszy wicedyrektor Fabryki Filtrów.

A my nadal mieszkałyśmy we trzy z młodszą siostrą w biurze gorzelni. Abym mogła  się uczyć chodziłam do drożdżowni gdzie było ciepło, jasno i cicho. Dopiero w 1961 roku przeniosłyśmy się do dworku, który miał być naszym lokum od początku pobytu w Sędziszowie. Warunki mieszkaniowe poprawiły się radykalnie, ale mama  pracowała tak jak zawsze. Bez wytchnienia.

                                                                    

                                            Pani Maria Halina Celejewska z d. Eysmont

                                                  Długoletnia szefowa Gorzelni w Sędziszowie Młp

                                                            Ze zbiorów rodziny Celejewskich.

 

 

Swoje praktyczne, gorzelniane  kwalifikacje  pani Maria Halina Celejewska potwierdziła ukończonym w 1956 roku trzymiesięcznym kursem kierowników gorzelni. Wykłady miały miejsce w zabytkowym kompleksie rolno-spożywczym w Niechcicach  z drożdżownią, browarem, winiarnią i gorzelnią na czele. Kurs ten ukończyła z wyróżnieniem. Pod jej zarządem, przez lata,  sędziszowska gorzelnia produkowała w okresie kampanii około 10.000 litrów spirytusu gorzelnianego na miesiąc. Całą produkcję odstawiano, pod ścisłą kontrolą akcyzową, do Fabryki Wódek w Łańcucie. Tam spirytus rektyfikowano i przeznaczano na miejscu do produkcji wódek.  Uzyskane fuzle wykorzystywał  przemysł farmaceutyczny i perfumeryjny. A gorzelniany wywar „brahę” zjadały pegeerowskie krowy, ale także zwierzęta hodowane w okolicznych gospodarstwach chłopskich.

Gorzelnia przez dziesięciolecia czerpała wodę technologiczną ze stawu Skrzynczyna. Jednak kiedy staw zaczął wysychać, zdecydowano się na budowę własnej studni głębinowej. Inwestycja ta wymusiła elektryfikację fabryki. Stopniowo wymieniano lub solidnie remontowano jej park maszynowy. Wydajna wytwórnia spirytusu była źródłem przychodów  jej właściciela czyli PGR-u Góra Ropczycka,  zaś gorzelniany wywar to uzyskiwana stosunkowo niskim kosztem pasza dla pegeerowskiego stada bydła mlecznego. Zapoczątkowany w XIX wieku w ziemiańskich majątkach produkcyjno – finansowy model gospodarstwa   gorzelnianego w powojennych realiach sprawdzał się znakomicie.

Pani Maria Halina Celejewska po ćwierćwieczu szefowania gorzelni w najtrudniejszych dla niej czasach,  zmęczona,  odeszła na emeryturę. Był to rok 1977. Epoka pani dyr. Celejewskiej w sędziszowskiej gorzelni dobiegła końca. Lecz jej twardość charakteru i profesjonalizm, w epoce męskiej dominacji na kierowniczych stanowiskach pozostawił, u jej partnerów biznesowych podziw i szacunek. Wkrótce dyrekcja PGR-u powołała na to stanowisko pana Jana Kozaka. Wytwórnia  produkowała nadal spirytus i „brahę”, aż do czasu kiedy Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa rozpoczęła prywatyzację Państwowych Gospodarstw Rolnych  w tym gospodarstwa z Góry Ropczyckiej. Gorzelnię zamknięto w 1998 roku i  wkrótce, po blisko 100 latach funkcjonowania, sprzedano. Jednak nowy właściciel nie podjął działalności produkcyjnej i tym samym gorzelniane umiejętności i tradycje gospodarstwa gorzelnianego  z Góry powoli odchodzą w niepamięć.     

 

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne „Odrowąż”