wtorek, 13 lutego 2024

 

SĘDZISZOWSKIE  ZAPUSTY

 „Powiedzcie tam ślepej środzie, niech nas poczka na ogrodzie; dajcie jej tam barszczu z bobem niech se idzie z Panem Bogiem”  Tak śpiewano w Wolicy Ługowej  jeszcze 100 lat temu i wcześniej gdy o północy we wtorek witano środę popielcową po zapustnej, trzydniowej  zabawie.   Rozchodzono się do domów z żalem za „szaloną zabawą”,  gdzie pito i jedzono bez umiaru, a na Przedmieściu pito aż tyle razy „ile kot ogonem ruszył” 

 


ZAPUSTY  

Przed karczmą - Józefa Chełmońskieg

Zapusty to czas zabaw, tańców, psot i maskarad znany w polskiej tradycji od średniowiecza. To też koniec karnawału, czasu nazwanego tak od włoskiego „carne vale” czyli „mięso żegnaj”. Początki karnawałowych szaleństw sięgają czasów średniowiecza i zaowocowały powstaniem przebogatej obrzędowości, wyrosłej na gruncie narodowych zwyczajów zarówno w miastach, w szlacheckich dworach oraz chłopskich chatach. Od niedzielnego południa do północy we wtorek muzyka tętniła nieprzerwanie w wiejskich karczmach gdzie pito i jedzono jakby na zapas, szykując się do „głodu” w okresie postu.  Wierzono powszechnie, że „kto w zapusty nie zje choćby trochę mięsa tego komary niechybnie przez lato zjedzą”.    

Jak wspomina przedwojenny etnograf dr Jerzy Fierich,  w sędziszowskich wsiach jeszcze przed zapustami żydzi -  arendarze wyjeżdżali na  wieś aby zbierać, „mąkę, chleb, kiełbasy i  gadzinę na bogate w jadło”  na przyjęcie gości. Wszak zabawa miała trwać aż trzy dni!

W niedziele „zapustną” karczmarze sprowadzali muzykantów, koniecznie skrzypce i basy, przy których tańczono do upadłego, z przerwami na picie i jedzenie, aż do środy popielcowej. W Ociece w niedzielę w południe zabawę inicjował żyd - arendarz. Wpierw tańczył ze swoją żoną, a zaraz potem częstował gości wódką. Po tańcu szedł za „szynkwas” i kończąc częstowanie zaczynał wódkę sprzedawać. A „miał taką sikawkę jak strzelbę, trzymał ją na ramieniu, a do niej naciągał wódkę z beczki i nalewał do flaszeczek po szóstce”   

Bawili się głównie mężczyźni. W Ociece i Czarnej, aby zabawy nie przerywać, żony przynosiły im obiady do karczmy. Mimo, że zwyczajowo w niedzielę zabawa przeznaczona była dla kmieci, poniedziałek dla zagrodników, a we wtorek dla komorników, parobków i młodzieży,  to jednak bawiono się wspólnie, bez względu na wiek i  stan majątkowy. Niekiedy, tak jak na Przedmieściu,  zapusty obchodzono  nie w karczmie, a w domach.

W czasie zapustów tzw. ostatków powszechnie smażono pączki, faworki i bliny. Barwne korowody przebierańców koniecznie z udziałem postaci cygana, żyda i żebraka stanowiły tło zimowych scenerii polskich wsi. Byli mile witani bowiem chodząc od domu do domu, urządzając różne psoty przynosili dobrobyt w nowym roku. Nieźle na tym zarabiali, a co zarobili przepijali. W Sielcu w czasie zapustów chodziły  tak zwane „zapustne draby” Na przykład w Kawęczynie zbierało się ich aż piętnastu. „Przewodził im tzw. kotny,  opakowany grubo słomą i obwiązany w dwie płachty oraz jego kochanka (przebrany mężczyzna) , którzy czynili rozmaite bezwstydne wybryki; nawet na oczach dzieci”. Obowiązkowo w skład „drabów” wchodzili:  żyd, który udając chęć kupowania, kradł z innymi co wpadło im w ręce, cudacznie przebrany wróż, który każdemu wróżył, muzykant – skrzypek, a w Wolicy Piaskowe pachołek, który dużym batem z postronka okładał każdego spotkanego.  W Wolicy Ługowej zaś w skład „bandy drabów” obowiązkowo wchodziło dwóch turków.  Zapusty nie dla wszystkich były jednak miłym świętem.  Stare panny odwiedzali chłopcy, którzy przyciągali kloc do domu niezamężnych. Taka panna mogła się wykupić płacąc psotnikom niewielką kwotę. Jeżeli zaś tego nie zrobiła musiała sama turlać kloc do następnego domu, w którym  mieszkała niezamężna dziewczyna. Była to kara dla singielki za niepodjęcie w porę obowiązku założenia rodziny.

Ostatecznie czas zapustowej zabawy kończył się w środę popielcową. Wieczorem w Czarnej, Ociece, na Przedmieściu odbywało się tzw. „ciągnienie ostatków”. Wypijano i zjadano wszystko to, co pozostało po szalonych, zapustowych dniach. Kobiety szorowały popiołem garnki, aby usunąć z nich najmniejsze ślady słoniny i mięsa.  Skończył się radosny okres zapustów. Rozpoczęto przygotowania do Wielkiego Postu.

W ocenie etnografów zapustowa tradycja zaczęła zanikać już w latach 50 ubiegłego wieku. Zniknęły żydowskie karczmy, rzesze ludzi przeniosły się ze wsi do miast. Niekiedy te zapomniane dzisiaj obyczaje przypomina się w skansenach lub na ludowych festynach. Pozostały tylko w domach faworki i pączki, a tylko gdzieniegdzie w restauracjach organizuje się „ostatkowe zabawy”. Tyle pozostało z autentycznych, pełnokrwistych, szalonych i dzikich harców jakie przez stulecia towarzyszyły mieszkańcom polskich wsi przed czterdziestodniowym okresem postu. Niestety,  historia dzieje się na naszych oczach. Każde „dzisiaj, jutro stanie się „wczoraj”. I o tym warto pamiętać.

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne Odrowąż.

W tekście wykorzystano

„PRZESZŁOŚĆ WSI POWIATU ROPCZYCKIEGO W USTACH ICH MIESZKAŃCÓW”

Dr Jerzy Fierich.

Ropczyce 1936 r.

 

poniedziałek, 5 lutego 2024

 ZABOBONY i PRZESĄDY

 

Zaledwie sto lat temu w  Borku Wielkim, a także na Przedmieściu Sędziszowskim, aby się pozbyć choroby „wyrzucano na dwór kołtuny babskie razem z obrzynkami drobnych monet, a gdy nie pomogło wieszano koszule po zmarłym na przydrożnej figurze, by śmiertelna boleść odeszła z chałupy na zawsze” –  tak  1935 roku  opisywał wiejskie zwyczaje ludowe w powiecie ropczyckim etnograf dr Jerzy Fierich.

Uroki

Zaklęcia, zamawianie, uroki i inne zabiegi magiczne zawierały w kulturze ludowej mocne przekonanie o wartości słowa i jego boskim, cudotwórczym pochodzeniu. Stwarzały iluzję panowania nad nieznanymi, obcymi siłami rytualnym słowem i rytualnym  działaniem. Odwracały zło i przywracały dobro. W przekonaniu ludowym wiązane były też z zabiegami leczniczymi.  

Dzisiaj nie ma już „ babskich kołtunów”, więc nie można ich odrzucać.    Wszyscy wiemy też, że  choroby leczy się inaczej. Jednak zapytajmy czy zaszkodzi choremu,  by – na wszelki wypadek – odczynić z niego  uroki lub zakląć chorobę?  Bo wiadomo, jak ktoś „popatrzy urokliwie na człowieka, to go boli głowa, a jak na konia, to koń dostanie wariactwa, bydło zaś choruje do upadłego”. Co więc robić by uroki oddalić? To proste – należy spluwać  na chorego, mówiąc na psa urok.  Albo na kota, albo na wronę , ale lepiej na srokę”.   Dobrze też węgielki wrzucić na wodę zaklinając uroki by odeszły bezpowrotnie. 

Przed 100 laty w Woli Lubeckiej i w Dzwonowej wrzucano dziewięć węgielków  do wody.  Jeśli utonęły, to już było pewnym, że to uroki. Wodą tą obmywano chorego, a resztę wylewano na dach jego domu i to aż trzy razy.  Za każdym razem skrzętnie ją chwytano, by powtórnie zmoczyć nią dach. W Kamionce ścierano czoło chorego ciepłą odzieżą, która przylegała do ciała, koniecznie wymawiając zaklęcie: na psa urok, na koci ślip, w lipie dziurka. Podobno pomagało.  

Czarownice i czary

Wiadomo, że czarownice zabierają krowom mleko. W wigilię różnych świąt zbierają po łąkach i miedzach rozmaite ziela tam gdzie pasło się bydło i jakimiś machinacjami czynią szkody. W Ociece wiedzieli na pewno, że  gdy baba przyjdzie do domu gdzie się ocieliła krowa i chce coś pożyczyć - to krowa straci mleko, a baba to czarownica. Albo inna czarownica zakopuje pod stajniami, a nawet żłobami flaszki z czymś cuchnącym, żeby mleko popsuć.  A w Borku zakopują nogi  bydlęce na czterech rogach pola gdzie pasie się krowa i na pewno taka krowa mleko straci. W Kamionce mieli jednak sposób, żeby czary oddalić. Wystarczyło mianowicie takie truchło wykopać i spalić, a wtedy na pewno  przyjdzie po ten ogień ten, który chce szkodzić. Wtedy nie wolno mu tego ognia użyczyć,  bo takie odczynianie czarów już nie pomoże. Ale gdy w Gębiczynie chciało się zapewnić szczęście w hodowli bydła, wystarczyło pierwszego lub drugiego maja zabić węża i po wyrwaniu mu zębów umieścić w dziurze żłobu. Można było też w tych dniach wykopać kreta i zamiast węża włożyć go do tego żłobu. No i aby przekonać się, czy w nadchodzącym lecie  krowy będą dawały dużo mleka, wystarczyło złapać motyla z białym odwłokiem, a po zachodzie słońca nigdy mleka nie sprzedawać.

Przy dwu światłach, słońca i księżyca nie rozpoczyna się siewu, a żyto sieje się tylko 29 sierpnia na św. Jana.  W czasie siewu należy milczeć, by nie przywoływać wróbli bo je wydziobią. No i zboże wysiane w piątek nie ma prawa urosnąć. Dlaczego? Nie wiadomo. Aby uchronić się od gradu piątego maja święci się wierzbinę i stawia w czterech rogach pola. A w ogóle jak wrona kracze, to nieszczęście dla człowieka. A jak czarny kot przebiegnie drogę to lepiej zawrócić i pójść inaczej. Albo przepuścić bliźniego swego

 

wtorek, 30 stycznia 2024

 

Urodzone na Węgrzech, wyszkolone w Polsce

In  Hungaria natum, at Polonia educatum

 

Jak zwykle na dużej przerwie wraz z przyjacielem Maćkiem Paradowskim  pobiegliśmy do piekarni „ Serednickiego”,  by za złotówkę kupić sobie po dużej bułce i zjeść ją na śniadanie zamiast domowych kanapek. Kiedy wgryzaliśmy się w to pyszne, uczniowskie pieczywo po drugiej stronie ulicy gdzieś na wysokości sędziszowskiego Ratusza oraz na wprost tejże piekarni zebrał się zaaferowany tłumek.  Ludzie ci z ciekawością zaglądali do sporej dziury w chodniku. Z zapadliska, którego rano jeszcze nie było, wystawało popiersie mężczyzny wzywającego pomocy. Okazało się, że był to pan Franciszek Brandys, sekretarz Rady Miasta Sędziszowa, pod którym niespodziewanie zapadła się ziemia. Wkrótce z pomocą przechodniów i  miejskich służb poszkodowany wydostał się z zapadliska i po otrzepaniu ubrania ruszył do Ratusza.  Działo się to chyba – jak pamiętam -  wczesną jesienią 1955 roku.

 

 

Sędziszowskie lochy: prawda czy mity?

Zjawisko zapadania się chodników i jezdni na rynku wokół Ratusza było w powojennym czasie, kiedy mieszkałem jeszcze w Sędziszowie, dosyć częste. Zapadały się sklepienia podziemnych korytarzy i piwnic, które z cała pewnością istnieją tam do dzisiaj. Wśród mieszkańców krążyły opowieści o tym, że sieć podziemnych lochów jest gęsta i długa. Że z piwnic pod Ratuszem, pod rynkiem i pod starymi kamienicami od strony północnej  biegną korytarze do zabudowań klasztornych, do zburzonego jeszcze w XIX wieku pałacu i koszar Michała hr. Potockiego oraz  być może do dawnej siedziby Potockich w Górze Królewskiej.  Dla nas uczniów były to fascynujące opowieści. Marzyliśmy o tym,  by eksplorować te podziemia.  Jednak jedynym prawdopodobnym wejściem do nich było  zrujnowane wejście pod Ratusz od strony północnej. Niestety pełne emocji próby zejścia głębiej kończyły się niepowodzeniem bo po kilku metrach drogę zagradzało solidne gruzowisko. Dzisiaj w tym miejscu zbudowano wygodne schody, a część piwnic odrestaurowano i urządzono w nich eleganckie sale wystawowe.  Kiedy po raz pierwszy się w nich znalazłem, nadal z niewygaszoną, chłopięcą ciekawością rozważałem - co też kryje się dalej, za ścianami tych pomieszczeń?   

            Bo – jak pamiętam – zapadliska na ulicach i chodnikach, nie tylko wokół rynku, ale  też m.in. na ul. Piekarskiej pojawiły się jeszcze kilkukrotnie. Społeczność miasta, bez różnicy, ta uczniowska i starsza oczekiwała na rozpoczęcie prac archeologicznych, na odkrycie największej sędziszowskiej tajemnicy: kto, kiedy i po co wybudował sieć podziemnych korytarzy i piwnic? Mimo prób przedostania się od któregokolwiek zapadliska ku widocznym gołym okiem podziemnych komór, czynionych siłami służb miejskich, nigdy nie udało się im przejść dalej. Chyba było to zbyt niebezpieczne, a zawalone stropy blokowały swobodną penetrację podziemi. Na profesjonalne prace archeologiczne i rekonstruktorskie – myślę - nie było pieniędzy. Społeczeństwo miasteczka  mogło snuć pełne fantazji teorie o sędziszowskich lochach  oraz  stawiać hipotezy – tak jak ja teraz - co do ich budowniczych i celów, którym miały służyć. Niestety,  hipotezy te do dzisiaj nie znalazły wiarygodnego potwierdzenia.

 

 

Tatarskie zagony

Sędziszów dopiero w II połowie XV wieku staraniem jego właściciela Jana Odrowąża i za sprawą edyktu króla Kazimierza Jagielończyka stał się miastem. Jednak od dawna osada ta funkcjonowała na zasadach prawa magdeburskiego.  Najprawdopodobniej korzystała  z dyskretnego prawa składu bowiem leżąc  przy ważnym szlaku handlowym na wschód, niedaleko granicy z Rusią, którą wyznaczała rzeka Wisłok,  była miejscem  wielu różnorakich transakcji handlowych.  Kupcy zdążający na zachód i wschód wystawiali tam swoje towary, być może magazynowali je w  wynajmowanych mieszczańskich piwnicach. Kto wie?

Osada ta  przez wieki była własnością starego rodu Odrowążów. To im właśnie późniejsze miasto zawdzięcza swój herb i najprawdopodobniej podpiwniczony, chyba parterowy jeszcze budynek ratusza. Być może już za Odrowążów rozpoczęto budowę sieci podziemnych korytarzy i piwnic pod nielicznymi jeszcze kamienicami rynku – i według niepisanej wiedzy mieszkańców  -  w celu  ukrycia się przed Tatarami, których grabieżcze czambuły przez kilka stuleci  często nękały miasto. Dodatkowe niebezpieczeństwo utraty życia i mienia stwarzały liczne   przemarsze swoich i obcych wojsk szlakiem na wschód i z powrotem,  a także zatargi szlacheckie np. złupienie  miasta w 1608 roku przez  Stanisława Stadnickiego słynnego „diabła z Łańcuta” , albo zbrojny zajazd  Andrzeja Rzeszowskiego.  A więc może sędziszowskie lochy zbudowano i potem rozbudowywano  tylko w celu ochrony życia i mienia mieszczan, rzemieślników, kupców, a także  właścicieli miasta?

Kiedy miasto stało się własnością Mikołaja Ligęzy rozpoczął się jego,   ożywiony gospodarczy rozwój. Wtedy właśnie dokończono budowę ratusza miejskiego, który Ligęza oddał w dyspozycje samorządu miejskiego, wybudowano mosty i umocniono brzegi sędziszowskich rzek. Ale co najważniejsze – jak należy przypuszczać - powiększono i być może pogłębiono podziemne lochy - magazyny miasta.

W 1661 roku dobra sędziszowskie przeszły w ręce Feliksa Potockiego. Po nieszczęściach epidemii dżumy i po szwedzkim „potopie” miasto błyskawicznie się odradzało. Ostatecznie dokończono budowę ratusza, nadając mu dzisiejszy wygląd, zbudowano murowany kościół parafialny no i nieco później, kiedy włodarzem  miasta został Michał Potocki syn Feliksa – być może – połączono podziemnymi korytarzami zbudowany przez niego klasztor o.o. Kapucynów i leżący naprzeciwko pałac oraz koszary dla prywatnego wojska hr. Potockiego? Nie znalazłem jednak materialnych potwierdzeń tej  opowieści.  

 

 

Małopolska drugą ojczyzną węgrzynów

Mniej więcej w podobnym czasie w szeregu miast ówczesnej Małopolski intensywnie  inwestowano w miejskie podziemia.  Lochy i piwnice budowano w Nowym Sączu, Bieczu, Grybowie, Wojniczu  i Jaśle, na północy w Sandomierzu, Baranowie i Mielcu, a na wschodzie w Przecławiu, Rzemieniu, Sędziszowie  i Rzeszowie. Co kryło się za tym inwestycyjnym wzmożeniem?

Otóż począwszy od wzajemnych  politycznych stosunków dynastii polskich Piastów i dynastii węgierskich Arpadów, potem Andegawenów i Jagiellonów oraz dalej Habsburgów i Wazów relacje polsko- węgierskie głównie w XVI, XVII i XVIII stuleciu nie sprowadzały się tylko do rozpamiętywania czasów Władysława Warneńczyka, polskiego króla Węgier czy Stefana Batorego węgierskiego króla Polski.

Ogromną rolę odgrywała wymiana towarowa, prowadzona sądecko-spiskim szlakiem handlowym. Był on pomostem miedzy Polską, a Węgrami oraz obszarem przenikania się wpływów obu kultur. Spisz  to teren położony w dorzeczu górnego Popradu, częściowo Dunajca i górnego słowackiego Hornadu. To tamtędy, spiskim szlakiem szły karawany wozów z beczkami węgierskiego wina,  trunku umiłowanego przez polską szlachtę i kler. Węgierskie wino uchodziło za wykwintny i wystawny trunek. Przez kilkaset lat nie mogło  zabraknąć węgrzyna w szlacheckich dworach ani też w biskupich kuriach czy księżych plebaniach. Sprowadzano go w ogromnych ilościach, nawet po kilkadziesiąt tysięcy  węgierskich beczek wina rok w rok. A jedna beczka to około 220 litrów!

 


 

Stare, dębowe beczki po węgierskim winie.

 

Oczywiście takie ilości młodego wina przywiezione do Polski musiały leżakować, dojrzewać i co najważniejsze, być na podorędziu szlacheckich dworów. Daleki transport dojrzałych win szkodził ich jakości. Stąd też tak znaczna  liczba małopolskich kupców inwestowała w podziemne  dojrzewalnie win by być jak najbliżej konsumentów, a potem jak najkrótszą droga dostarczyć je na szlacheckie stoły. To właśnie węgrzyny, tokaj, maślarz czy nawet najdoskonalsze tokajskie wino  „grzyb tokajski” i wiele innych gatunków w swej młodości trafiało do małopolskich  piwnic by tam leżakując przez wiele lat udoskonalać swój smak, aromat i moc. To o tych winach mówiono po dworach „In Hungaria natum, at Polonia educatum.” pyszniąc się umiejętnościami polskich  winiarzy. 

Wydaje się dzisiaj, że jednym z tych miast mógł być Sędziszów, a  jego lochy to również magazyny węgierskich win, dostarczanych doń wschodnią odnogą  spiskiego szlaku przez Sącz, Biecz i Jasło. To stąd, z Sędziszowa madziarskie wina mogły iść  dalej na wschód, na stoły szlacheckie w Grodach Czerwieńskich i Ziemi Halickiej. Może walczyły na nich o pierwszeństwo z winami mołdawskimi?  Kto wie?

 

Bal przy węgrzynie

Winiarskie  umiejętności i tradycje mieszkańców Małopolski nie zniknęły. Nie ograniczają się już  - jak przed wiekami - do uszlachetniania dekantacją sprowadzonego z Węgier wina beczkowego, ale do samodzielnej uprawy winorośli i do pełnej produkcji doskonałych, rodzimych win. Polski winiarz może również, z pewnymi ograniczeniami wynikającymi z ustawy winiarskiej, sprzedawać je na rynku hurtowym. Doskonałe wina produkują winnice na Podkarpaciu z okolic Jasła,  z Niechobrza,  Wyżnego i wielu innych  miejsc. Sprzyja temu coraz łagodniejszy klimat, jak na razie hobbystyczne zainteresowania winem wielu przyszłych jeszcze winiarzy oraz  zmiana kultury picia. Tak więc już czas przyłożyć do tej zmiany  rękę i zaapelować do organizatorów kolejnego czternastego już, charytatywnego balu Fundacji Szpitala im. Św. Ojca Pio by zamiast wódki postawić pośrodku sali antał węgrzyna i nim raczyć uczestników prestiżowej zabawy.  A bal już wkrótce – 10 lutego 2024 roku.

 

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne ODROWĄŻ  

 

 

W artykule wykorzystano WIKIPEDIE

i wiedzę autora. 

 

 

środa, 20 grudnia 2023

 

 

WSPOMNIENIE.

Maria Satkowska h. Rola

urodzona 8 sierpnia 1882 roku w Dębie. Zmarła 29 kwietnia 1982 roku w Sędziszowie Małopolskim.

 

 

Maria Satkowska

Przełom XIX i XX wieku.

 

Urodziła się w Dębie jako przedostatnie dziecko małżeństwa Aleksandra Satkowskiego i Emilii Satkowskiej z d. Cieślickiej. Zmarła zaś w Sędziszowie Młp., w którym mieszkała ponad 80 lat. Miała siedmioro rodzeństwa – starsi to Stefan, Jadwiga, Kazimierz, Franciszek, Aleksander i Adela, zaś młodszą od niej siostrą była Zofia. Ojciec Marii to dyplomowany leśnik wykształcony w leśnych szkołach Wiednia, a później Krakowa, zaś matka to szlachcianka, sierota podlegająca jednak starannej edukacji domowej w rodzinie Onufrego Roznera, jej dziadka po kądzieli. Ojciec Marii brał czynny udział  w Powstaniu Styczniowym, najprawdopodobniej jako jeden z ochotników oddziału jaki utworzył Juliusz hr. Tarnowski ur. 26.12.1840 roku w Dzikowie, syn Jana Bogdana Tarnowskiego. Oddział ten liczył około 800 ludzi  pozostawał pod komenda gen. Jordana, który podzielił go na dwa pododdziały pozostające pod komendą doświadczonych wojskowych pułkownika Dunajewskiego i pułkownika Jana Popiela. Powstańcy w dniu 20.06.1863 r po przeprawie przez Wisłę w okolicach Szczucina weszli  z marszu do boju pod Komorowem, gdzie wcześniej zdradzeni, zostali rozgromieni przez czekających na  nich żołnierzy rosyjskich Tam właśnie zginął Juliusz hr. Tarnowski. Po tej klęsce, a także po całkowitym upadku powstania Aleksander Satkowski wraz z innymi ewakuował resztki oddziałów powstańczych przez Wisłę z zaboru rosyjskiego do zaboru austriackiego. Ale też aż  do swojej śmierci w 1897 roku pełnił funkcję nadleśniczego Nadleśnictwa Dęba w majątku hrabiów Tarnowskich              z Dzikowa, korzystając z nadzwyczajnej opieki tej Rodziny.

Również Maria w dobie kształtowania się form szkolnictwa żeńskiego w Galicji była edukowana w sposób, na jaki pozwalał ówczesny model nauczania dziewcząt. A więc po skończeniu elementarnej szkoły ludowej, następnie po okresie intensywnej nauki domowej prowadzonej przez prywatnego nauczyciela, rozpoczęła dalszą  edukację w nowo otwartej lwowskiej szkole dla dziewcząt, nazywanej żeńskim  liceum. Po trzech latach nauka w tej szkole kończyła się egzaminem maturalnym, który jednak nie dawał wstępu na studia uniwersyteckie. Była to więc namiastka matury jaką zdawali absolwenci męskich gimnazjów    z pełnym prawem studiowania na ówczesnych uniwersytetach.

W domu rodzinnym Marii panowała atmosfera szczególnego patriotyzmu. Z jednej strony żal po przegranym powstaniu styczniowym, którego czynnym uczestnikiem był jej ojciec Aleksander, z drugiej zaś wpływ poglądów rodziny Tarnowskich na ostudzanie resentymentów powstańczych na rzecz pozytywistycznej pracy dla dobra ułomnej, ale jednak Ojczyzny jaką była wówczas Galicja. Młoda, energiczna i jak na owe czasy dobrze wykształcona kobieta ulegała tym nastrojom, dobrze oceniała politykę Habsburgów wobec Galicji, ich dbałość o rozwój kultury i szkolnictwa i co najważniejsze pozostawienie jej dużej autonomii politycznej, z udziałem reprezentantów polskiej społeczności w przedstawicielskich władzach monarchii. Była to polityka stojąca w sprzeczności z reżimem zaboru rosyjskiego skąd wywodził się ród Satkowskich. 

„Bo z Habsburgów tronem złączon jest na wieki Polski los” To pierwsze słowa hymnu Cesarstwa, śpiewanego we wszystkich  polskich szkołach zaboru austriackiego.   Jak się wydaje pozostał resentymentem w sercu Marii, do końca jej blisko 100 letniego życia. Jednak to wspomnienie młodości nie ostudzało jej zapału by zdecydowanie wejść w rzeczywistość II Rzeczypospolitej, równocześnie snując w Lidze Morskiej i Kolonialnej, jako jej członkini, marzenia o mocarstwowości odrodzonej Ojczyzny.    W  marzeniach tych Polska, nie tylko        z dostępem do morza, ale także z koloniami miała być szansą na korzyści ekonomiczne oraz wzrost jej prestiżu. Marzenia te Maria podbudowywała działaniem. Uczestniczyła bowiem z pasją we wszystkim co się wokół niej działo, we wszystkich zmianach politycznych i kulturalnych, jakie przyniosła Wielka Wojna, w której ginęli masowo jej rówieśnicy. W czasie jej trwania oraz w pierwszych latach po niej organizowała, a także  brała udział w licznych akcjach społecznych, np. w akcji opieki nad ofiarami wojny. Stąd też pozostawiony przez nią rodzinie surowy przekaz by jej grób znalazł się jak najbliżej grobów żołnierzy, ofiar tamtej, strasznej wojny. Tak też się stało. Leży na cmentarzu w Sędziszowie Młp,  tuż obok cmentarzyka,  na którym pochowano  tamtych bohaterów.

Była miłośniczką wielkich głosów. Wspaniałego tenora Jan Kiepury, chłopaka    z Sosnowca i cudownego sopranu koloraturowego Ady Sari. Była bywalczynią   Krynicy – Zdroju gdzie na deptaku w miejscu dzisiejszej muszli  koncertowej występował jej idol, budowniczy i właściciel słynnego hotelu „Patria” Była też wielbicielką teatru i talentu Mieczysławy Ćwiklińskiej, zaś sama (w uznaniu jej zasług dla rozwoju amatorskiego ruchu teatralnego i profesjonalnego aktorstwa) została nazwana przez jej współczesnych sędziszowską Ćwiklińską.

Była też wielbicielką twórczości i przyjaciółką Marii Rodziewiczówny, którą dwukrotnie odwiedziła w Hruszowej na Polesiu, majątku w którym powstała większość napisanych przez Rodziewiczówną powieści. Zgromadziła je wszystkie w swoim domu w Sędziszowie. Podpisany przez Rodziewiczównę egzemplarz Dewajtisa krył pomiędzy kartami zasuszone liście tego powieściowego dębu.

 W latach 30 – stych XX wieku oraz w latach powojennych książki te stały się trzonem jej prywatnej biblioteki, które ochoczo i bezpłatnie wypożyczała mieszkańcom Sędziszowa. Ogromnym zainteresowaniem mieszkańców miasteczka cieszyła się twórczość Olivera Jamesa Curwooda, Jacka Londona, Karola Maya no i oczywiście Henryka Sienkiewicza, Bolesława Prusa, Józefa Ignacego Kraszewskiego, ale także Fiodora Dostojewskiego i Lwa Tołstoja oraz wielu innych autorów. Prowadziła więc w Sędziszowie pierwszą i jedyną prywatną bibliotekę, która przetrwała okupację niemiecką, przejście frontu nad Sędziszowem w 1944 roku, pierwsze lata powojenne, by całkowicie „zczytana” zakończyć działalność na przełomie lat 50-tych i 60-tych XX wieku. Zgromadziła również opasłe tomy, pełne sugestywnych ilustracji, napisane przez Sebastiana Kneippa propagujące leczenie wodą. Chętnie dzieliła się z sędziszowianami doświadczeniami i wiedzą z zakresu hydroterapii jako metody zapobiegającej i leczącej przeróżne dolegliwości.

Druga połowa XIX wieku, aż do roku 1918 to czas niebywałego rozwoju amatorskiego ruchu teatralnego w Galicji, potem kontynuowanego w II Rzeczpospolitej. W miastach i miasteczkach powstało wiele zespołów teatralnych.  Grano głównie utwory komediowe i narodowe. Poziom tych przedstawień nie był wysoki jednak wielu spośród animatorów tego ruchu na trwale wpisało się na karty historii, a wielu aktorów zrobiło międzynarodowe kariery. Chociażby Helena Modrzejewska debiutująca w amatorskim teatrze Konstantego Łobojki czy Gabriela Zapolska grająca swój debiut w małym objazdowym teatrzyku Piotra Woźniakowskiego.

 Przykłady te i wiele innych stanowiły inspirację dla młodej wyemancypowanej kobiety, której zainteresowania zdecydowanie lokowały się w obszarze uprawiania i upowszechniania kultury. Szansą było pozyskanie stałego źródła dochodów z pracy na poczcie w Sędziszowie Młp.

Maria Satkowska powołała więc do życia amatorski teatr pod nazwą REDUTA. Tym samym rozpoczyna się w jej życiu i co najważniejsze w życiu społeczności Sędziszowa blisko 40 letni okres przygody ze sztuką. Co prawda sztuką nie najwyższych lotów, jednak wykonywaną przez aktorów amatorów z pasją i poświeceniem i odbieraną przez społeczność miasteczka z reguły bardzo pozytywnie. Tym bardziej, że aktorzy to bliscy i znajomi widzów, a reżyserka przedstawień to „pani Satkowska”, sama w sobie instytucja społecznego zaangażowania i autorytet w dziedzinie estetyki i dobrego smaku. Wszak Maria Satkowska i jej rodzina obcując od dziecka z familią hr. Tarnowskich z Dzikowa, a głównie z Janem Zdzisławem Tarnowskim działaczem gospodarczym, społecznym i kulturalnym, fundatorem licznych placówek pożytku publicznego najprawdopodobniej korzystała z jego wskazań, a także protekcji.

         A w Sędziszowie, w amatorskim teatrze REDUTA jeszcze przed wojną, grano jednoaktówkę „Zagłoba swatem” Henryka Sienkiewicza, napisaną w 1900 roku na Jubileusz 25-lecia jego pracy literackiej. Grano też sztandarową pozycję teatru Marii Satkowskiej „Damy i Huzary” Aleksandra Fredry, „Fircyka w zalotach” Franciszka Zabłockiego - komedię zadedykowaną królowi Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu, a także komedię miłosną „Szczęście Frania” Włodzimierza Perzyńskiego i kilka innych sztuk. Repertuar ten grano również z sukcesem po wojnie, bawiąc umęczone wojną społeczeństwo Sędziszowa. Poniżej najstarsze zachowane zdjęcie zespołu sędziszowskiego teatru REDUTA wykonane w połowie lat 30-stych XX wieku w strojach i scenografii do jednoaktówki” Zagłoba swatem” Henryka Sienkiewicza.


            Siedzi od lewej Maria Satkowska, stoi druga od prawej Jadwiga Romanowska,

Pozostałe osoby nieznane.

Połowa lat 30-stych XX wieku.

         Na szczególna uwagę zasługują aktorzy – amatorzy. Niestety niewielu z nich zachowało się w pamięci autorów wspomnień o amatorskim ruchu teatralnym Sędziszowa. Oczywiście każde przedstawienie opracowywała scenicznie, reżyserowała i w nim grała Maria Satkowska. Również w dużej mierze je finansowała. Najprawdopodobniej czyniła to wspólnie z jej scenicznymi partnerami. Ale na szczególna uwagę zasługują takie osoby jak pan Zach, najprawdopodobniej stale obsadzany w roli kapelana w „Damach i Huzarach”, a w życiu pozascenicznym z-ca Naczelnika Poczty, czyli z-ca Marii Satkowskiej. Również pani Teodora Brandysowa, nauczycielka grająca z pasją chyba we wszystkich sztukach wystawianych po wojnie.        

 I wielu, wielu innych. Ich nazwiska i postaci jakie odtwarzali w ich amatorskim teatrze najprawdopodobniej zachowały się w pamięci starszych sędziszowian. Być może, gdy postać i dokonania Marii Satkowskiej powrócą do publicznego obiegu, wtedy otworzy się pamięć rodzin widzów i sympatyków teatru. Będzie można dotrzeć do ich wspomnień i relacji na podstawie których, uda się profesjonalnie odtworzyć czasy sędziszowskiego teatru REDUTA.

Ale to nie wszystko o Marii Satkowskiej. Była przecież uzdolnioną malarką-amatorką, a jej prace wykonywane techniką olejną do dzisiaj zdobią ściany wielu domów. Jednak najlepiej czuła się kopiując niektórych dziewiętnastowiecznych malarzy. Na przykład „Rybaka” Wyczółkowskiego namalowała, aż w kilku kopiach! Była też zapaloną prenumeratorką „Bluszcza” topowego przed wojną czasopisma dla kobiet. Gazeta ta zachowana po wojnie w oprawionych rocznikach stanowiła część jej prywatnej biblioteki i podobnie jak książki była wypożyczana chętnym czytelniczkom.

W 1936 roku Maria nabyła w Sędziszowie Młp, przy głównej ulicy, działkę budowlaną. Na tym miejscu postawiła niewielki domek, przeniesioną z Nadleśnictwa Dęba modrzewiową leśniczówkę osłoniętą od południa szerokim, podmurowanym gankiem.

                         Maria Satkowska przed swoim domem ze swoimi kwiatami.

Rok 1937.

          Jak głosi rodzinna wieść domek ten to dar Jana Zdzisława h. Tarnowskiego dla Marii, być może za opiekę nad starzejącą się jej Mamą, Emilią Satkowską, być może też za jej społecznikowską aktywność?

Od tego czasu nowa siedziba Marii była często i licznie odwiedzana przez jej siostrzenice, które wpierw same, a potem z mężami i dziećmi ją odwiedzały. Najstarsza z sióstr Romanowskich, Jadwiga przed wojną była nauczycielką w nieodległej wsi Czarna, a jej młodsza siostra Eugenia wraz mężem Antonim Pałką uczyła w Niedźwiadzie obok Łączek Kucharskich. Również pozostałe siostry Janina,  Władysława i najmłodsza Maria często bywały w Sędziszowie kontynuując tradycje odwiedzania mieszkającej z rodziną od przełomu XIX i XX wieku w Kasarni, ich Babci Emilii Satkowskiej..

Czasy okupacji niemieckiej Maria Satkowska spędziła w swoim domu  w Sędziszowie. Jej dom był otwarty dla przesiedleńców i uciekinierów. Mieszkały z nią przesiedlone z Poznania matka z dwoma córkami oraz ze Lwowa Państwo Dobrowolscy. Niestety lwowianin Dobrowolski w sierpniu 1944 roku podczas przetaczania się frontu nad Sędziszowem został zabity na podwórku domu Marii,  wybuchem pocisku artyleryjskiego. Dom od strony zachodniej został poważnie uszkodzony.

Nie jest pewne czy Maria Satkowska zaangażowała się czynnie w ruch oporu. Czy była członkiem Armii Krajowej. Wydaje się, że jej dom w nomenklaturze organizacji był „meliną” gdzie zbierano i przekazywano informacje cenne dla ruchu oporu. Bardzo często odwiedzali Marię bracia Pazdanowie z Góry Ropczyckiej,  łącznicy - żołnierze AK

W czasy PRL – u Maria Satkowska weszła odważnie. Osobiste doświadczenia                 i przeżycia dwóch historycznych epok tj. schyłkowego okresu epoki Habsburgów, czasów legionowej walki o odzyskania niepodległości i odbudowy polskiej państwowości, w której brał czynny udział jej brat por. Aleksander Tadeusz Satkowski, przysporzyło jej szacunku mieszkańców Sędziszowa i być może autorytetu sprawnego urzędnika u nowych władz. Znowu powołano ją na stanowisko Naczelnika Poczty Polskiej. Pełniła tę funkcję aż do emerytury, na którą przeszła dopiero z końcem lat 50 – tych XX wieku. Wraz z nią, zaraz po wojnie zamieszkała rodzina jej siostrzenicy Władysławy Skarbkowej z d. Romanowskiej, córki jej najmłodszej siostry Zofii Satkowskiej po mężu Romanowskiej. Jej siostrzenica, ceniona nauczycielka, wraz  z mężem i dwoma synami zajmowała połowę domu Marii, zaś w drugiej połowie urządzonej bogato , meblami i bibelotami  z rodzinnego domu Marii zamieszkała ona sama.


 Maria Satkowska w swoim saloniku.

 Nadal działała prowadząc teatr REDUTA, pracowała w ukwieconym ogródku                 i zachowując doskonałą kondycję zajmowała się do późnych lat życia czytaniem kolejnych książek.

Maria Satkowska, na swoje życzenie, została pochowana na cmentarzu w Sędziszowie Młp, tak jak wcześniej wspomniano, tuż obok grobów żołnierzy poległych w czasie Wielkiej Wojny 1814 roku. Jej życie było wypełnione kulturową pasją, perlistym śmiechem i z rzadka pięknymi wspomnieniami z czasów gdy dom Habsburgów miał na wieki wypełniać polski los.

 

Wspomnienie spisał:

Andrzej Antoni Skarbek

Cioteczny wnuk Marii Satkowskiej.

Ani wołów ani koni sama żelazica goni

 

Ani wołów ani koni sama żelazica goni

Kolej Galicyjska w Sędziszowie.

 

„Patrzcie, ani wołów ani koni sama żelazica goni”  Tak 165 lat temu czyli 15 listopada 1858 roku  dziwowali się mieszkańcy Sędziszowa obserwując przejazd wzdłuż granic miasta pierwszego pociągu Kolei Galicyjskiej. „Po ukończeniu toru pierwszego, gdy już jechał pierwszy parowóz, ludzie mówili ze jedzie diabeł, albo kobiety mówiły, że już będzie koniec świata, bo Lucyfer jedzie na ognistym wozie. Patrzcie, tyle wozów jedzie bez koni, a „italjanie” pracujący przy budowie żywili się żabami”– to wspomnienie sędziszowian  zanotował  w 1936 roku etnograf dr. Jerzy Fierich. Według  niego obawy te zniknęły, gdy mieszkańcy  Sędziszowa i okolic przejechali się gratis pierwszym pociągiem do  Rzeszowa. „Ludzi siadło bardzo dużo, a z powrotem, bez urazy,   maszerowali” .

                Żadne z wydarzeń w przeszłości nie wywarło tak  znaczącego wpływu na życie mieszkańców miasta jak wybudowanie wzdłuż jego północnych granic linii kolejowej. Sędziszów leżący na cesarsko-królewskim gościńcu z Krakowa do Lwowa, dopiero tym  żelaznym szlakiem otworzył się na świat. Nie stało się to nagle, ale z roku na rok skutki posiadania kolejowej stacji towarowej  i pasażerskiego dworca były coraz bardziej odczuwalne. Jaskółką tych zmian było wybudowanie w 1869 roku  z inicjatywy Artura hr. Potockiego, dużej  cukrowni i rafinerii cukru, uruchomienie handlu drewnem z kolejowych składów,  a potem rozwój drobnego przemysłu i powstanie co najmniej dwóch znaczących fabryk. Sędziszów zaczął się uprzemysławiać, a część jego mieszkańców zmieniała status społeczny,  stając się włościan robotnikami.

 Koncesja Cesarza Franciszka Józefa.

Strategicznym  celem Cesarstwa było połączenie Wiednia linią kolejową  z Południowo-Zachodnia Koleją Imperium Rosyjskiego, a po drodze administracyjne i gospodarcze  zintegrowanie Galicji ze  stolicą oraz  jej stopniowe cywilizowanie. Dla przypomnienia: 251 lat temu tj. w 1772 roku Rosja, Prusy i Austria podpisały w Petersburgu traktat rozbiorowy dotyczący podziału ziem Rzeczypospolitej. W wyniku tego na ziemiach przypadłych Austrii jej rząd utworzył  Królestwo Galicji i Lodomerii ze stolica we Lwowie. Sędziszów znalazł się w Galicji.

Aby to zadanie zrealizować już w roku 1836  Ferdynand Habsburg, ówczesny Cesarz Austrii koncesjonował Towarzystwo Akcyjne Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda. Głównym akcjonariuszem spółki był wiedeński milioner, Rochschild. Po dziewiętnastu latach projektowania i budowy całej sieci lokalnych połączeń w roku 1855 kolej dobiegła do Krakowa. Jej długość to 480 kilometrów.   

 Strategiczny zamysł połączenia kolejowego Wiednia z Imperium Rosyjskim zmaterializował się, kiedy w 1856 roku ostatecznie wytyczono odcinek trasy z Krakowa do Dębicy i dalej do Lwowa. W tym czasie galicyjscy magnaci Leon Sapieha i Andrzej Potocki zorganizowali własna spółkę pod nazwą Towarzystwo Akcjonariuszy Cesarsko-Królewskiej  Uprzywilejowanej Kolei Galicyjskiej im. Karola Ludwika, rodzonego brata Cesarza Franciszka Józefa Habsburga.  Ten nie zwlekając, bez administracyjnej mitręgi,  przyznał  Towarzystwu koncesję na budowę odcinka z Dębicy, przez Sędziszów, Rzeszów,  Przeworsk, Jarosław, Przemyśl do Lwowa. Pozostawił zaś w rękach Kolei Północnej budowę odcinka z Krakowa do Dębicy. Idąc za ciosem po pierwszej cesarskiej koncesji, spółka Sapiehy i Potockiego pozyskała  trzy następne,  ostatnią w 1886 roku. Mogła więc dalej budować sieć linii kolejowych łączących Lwów ze znaczącymi miastami Galicji i Lodomerii.

 Stacja Sędziszów

Budowę pierwszego odcinka kolei z Dębicy przez Sędziszów do Rzeszowa rozpoczęto na początku 1858 roku. Spółka Sapiehy i Potockiego wykorzystała  wcześniej opracowane  cesarskie koncepcje i plany. Po niespełna roku, bo już 15 listopada 1858 roku trasą  z Dębicy przez stację Sędziszów do Rzeszowa przejechał pierwszy pociąg. „Żelazica bez wołów i koni” podobno pokonała trasę 46 km w dwie i pół  godziny.

                                                                     

                        Dworzec kolejowy w Sędziszowie, fotografia z przełomu XIX i XX wieku.

 

W Gazecie Lwowskiej z marca 1852 roku, a więc na 4 lata przed rozpoczęciem budowy kolei z Dębicy do Rzeszowa tak opisano jej trasę:

od Dębicy aż do wsi Czekaj, dukt…poprowadzonym jest w prostej linii spadkiem pagórków ograniczających dolinę Wisłoki, zawsze po lewej stronie cesarskiego gościńca, który mu zawsze towarzyszy. W Czekaju zatacza kolej łukiem i trzymając się cięgle pagórków przekracza pod wsią Pietrzejowa rzekę Ropę po moście murowanym o 5-ciu arkadach skąd przez łąki wsi Witkowic i Borku dostaje się do Sędziszowa. W Sędziszowie jest pierwsza stacya od Dębicy i pierwszy na tej linii będzie w tym miejscu dworzec . Zanim atoli kolej doprowadzona jest do niego  przekracza wprzódy pod samym prawie dworcem rzekę Górkę (Budzisz) po moście żelaznym  o trzech arkadach , na której przeciwnym brzegu zbudowanym będzie dworzec Sędziszowski. Od dworca w Sędziszowie kolej skręca się w dolinę rzeki Olchowy, której zakręty przekracza po czterech wielkich mostach, każdy o trzech arkadach. Przebywszy mosty wspomniane przerzyna się pod samym prawie Sędziszowem przez  gościniec cesarski i bieży przez wsie Księżomost, Olchowa, Będzimyśl w dzielnicę rzeki Wisłoka i Sanu, gdzie przerznąwszy raz jeszcze gościniec cesarski bieży dolina Wisłoka, aż do wsi Trzebownicka - .”

     Wydaje się, że budowę poprowadzono zgodnie z planami, o których pisała Gazeta Lwowska, a wytyczone „dukty” nadal są aktualne. Tylko przywoływana w tekście miedzy innymi  rzeka Górka to w rzeczywistości rzeka Budzisz, zaś trasa kolei zamiast trafiać do Trzebowniska trafiła do Ruskiej Wsi, tuż przy północnej granicy ówczesnego Rzeszowa. 

Tempo prac było iście piorunujące. Finansowanie, oprócz kapitałów własnych akcjonariuszy,  zapewniły banki austriackie i angielskie, a potrzebne materiały i urządzenia dostarczały firmy niemieckie. Robotami kierował doświadczony na budowach linii kolejowych w wielu europejskich  krajach niemiecki inżynier A. Kobie.  Siłą roboczą, w dużej liczbie,  stanowili chłopi z wiosek położonych wzdłuż budowanej linii kolejowej. Warunki pracy były ciężkie, szczególnie na terenach podmokłych oraz  przy omijaniu naturalnych pagórków i wzniesień. Prace prowadzono równocześnie na całej długości budowanej linii. W tym samym czasie wznoszono zabudowania stacyjne i gmachy dworców pasażerskich.

 

„Krowy przestaną się doić”

Przy budowie kolei nie obyło się bez niepokojów społecznych. Jak donoszą źródła,  mieszkańcy  Ropczyc zdecydowanie protestowali przeciwko kolei planowanej zbyt blisko ich domostw.  Przyczyny tych protestów nie są zbyt dobrze udokumentowane. Najprawdopodobniej chodziło o obawy ówczesnych wozaków, że umniejszą się im dochody z transportu towarów. A może chodziło o to „że krowy przestana się doić”? W konsekwencji zmieniono plany i linię kolejową poprowadzono w odległości blisko 10 km od miejskich granic.

Inaczej było w Sędziszowie. W owym czasie kiedy projektowano, a potem budowano kolej, Sędziszów był typowym prywatnym miasteczkiem. Właścicielem dominium sędziszowskiego po Potockich, Rudzińskich, Stadnickich  i innych został   niejaki Adrian August Almaryk hrabia de Mailly par Francji. W latach 1844 -1878 władał Sędziszowem z Francji na odległość przez najemnych zarządców i ich pomocników. Było mu obojętne, czy linia kolejowa biegnie przez miasto czy też obok niego. Najważniejsze, że za wywłaszczoną pod kolej ziemię otrzymał przyzwoita zapłatę. Może też bliskość kolei  odpowiadała przewidującym, sędziszowskim mieszczanom? Jak się później okazało Sędziszów nie protestując przeciwko kolei, wygrał los na loterii.   A  kolej - pozostawiwszy w Sędziszowie okazały budynek  dworca -  pomknęła przez Rzeszów do Przeworska i dalej do Jarosławia, Przemyśla i Lwowa.

                            Budynek dworca kolejowego w Przemyślu. Koniec XIX wieku.


                                                                       


Fasad dworca kolejowego we Lwowie. Początek XX wieku.




Kolej galicyjska przedsięwzięciem biznesowym.

 Spółka Sapiehy i Potockiego   następny odcinek kolei z Rzeszowa do Przeworska o długości 36,7 km oddala do użytku 15.11.1859 roku. Z Przeworska do Przemyśla o długości 50 km po roku bo też 15.11.1860, a ostatni z odcinków trasy do Lwowa o długości 98 km po upływie zaledwie 12 miesięcy bo 4.11.1861 roku.  To nieprawdopodobne tempo budowy linii kolejowej, wraz z infrastrukturą dworcową, która zachwyca architektonicznym smakiem głównie w Przemyślu i Lwowie. Nieodmiennie budzi też głębokie niedowierzanie.

Tak jednak było. Służyło temu niezawodne finansowanie, doskonała organizacja robót, tysiące robotników  i przekonanie inwestorów, że prywatne, biznesowe przedsięwzięcie się opłaci.   Projekt rozpoczęto z kapitałem zakładowym 73,7 mln koron, a po 30 latach eksploatacji kolei kapitalizacja spółki wyniosła aż 186 mln koron. Za taką też sumę rząd austriacki w 1892 roku odkupił ją od Towarzystwa Akcjonariuszy Cesarsko-Królewskiej Uprzywilejowanej Kolei Galicyjskiej im. Karola Ludwika.   

 

 

W tekście wykorzystano:

1. Przeszłość wsi powiatu ropczyckiego-

- Dr. Jerzy Fierich                                                                                   Andrzej Antoni Skarbek

2. Treści i Informacje z Wikipedii.                                                        Stowarzyszenie Historyczne „ODROWĄŻ”

3. Publikację Gazety Lwowskiej  przytoczoną                                                                  

w „Podkarpacka Historia”

4. Prywatne archiwum p. Kazimierza Hoedla

5. Prywatną fotografie autora.