środa, 20 marca 2024

 

NIEZWYKŁY DWÓR

Wydaje się nieprawdopodobne, ale tuż obok Ropczyc w Skrzyszowie na łagodnym pagórku stoi wsparty na czterech potężnych  kamiennych narożach renesansowy, warowny  dwór z XVI wieku. To obiekt niezwykły: piętrowy z głęboką piwnicą posadowiony na rzucie kwadratu z kopertowym krytym dachówką dachem i ostrołukowymi, dwu i trójdzielnymi oknami…I sensacja  -  dwór nadal żyje i ma się dobrze.  

        

                                                

           

Dworek obronny w Skrzyszowie.

Fotografia z końca XIX wieku.

Obok widoczny ponad 300 - letni dąb.

 

„SPIRITUS MOVENS”  SKRZYSZOWSKIEJ FORTALICJ

Wzniesiony z kamienia i XVI - wiecznej, ręcznie formowanej cegły palcówki, o murach grubości około 1,5 metra, obsadzony na kolebkowo sklepionych piwnicach i  otynkowany jasnym, wapiennym tynkiem króluje pośrodku dawnego  dworskiego założenia. Teren o powierzchni ok. 7 ha  otoczony częściowo zniwelowanymi resztkami obronnych wałów i fos, okresowo wypełnianych wodą od południa graniczy z rzeką Wielopolką. Jego architektoniczna bryła  to  renesansowa wieża o cechach obronnych i zarazem mieszkalnych. Wybudowany około  1570 roku przez Hieronima Mieleckiego, starostę brzeskiego i sandomierskiego, właściciela  rozległych dóbr - w tym połowy Mielca - był dla niego i  potomnych nie tylko mieszkaniem, ale w razie najazdu nieprzyjaciela pełnił rolę obronnej warowni, a także – jak donoszą księgi parafialne z Lubziny - umożliwiał ucieczkę poza wały obronne lochem wykopanym osiem  metrów pod ziemią. Niestety, mimo wielu starań,  do dzisiaj nie udało się lochu zlokalizować. Według źródeł przy końcu XVI wieku podobne szlacheckie fortalicje  wybudowano w Dąbrowie k. Rzeszowa oraz Strzegocicach k. Pilzna. Dziś pozostały po nich tylko ślady ruin. W dobrym stanie zachował się kasztel obronny w Szymbarku koło Gorlic i we Frydmanie na Spiszu, ale też w innych miejscowościach południowo -  wschodnich terenów Rzeczypospolitej. Jak się wydaje budowano je aby za grubymi murami kaszteli, posadowionych  wewnątrz otoczonych wodą palisadowych fortyfikacji  chronić się głównie – ale nie tylko - przed Tatarami.

Wiek XVI to czas w którym ziemie polskie nieustannie nękały liczne wojny,  m. in, z zachodu szwedzki potop, z południa atak wojsk księcia siedmiogrodzkiego Jerzego II Rakoczego, a z  południowo - wschodniej strony powstania kozackie i najazdy tatarskie. Po najeździe z 1571 roku, kiedy to Tatarzy spalili część Moskwy, a potem weszli w głąb Rzeczypospolitej,  wczesną wiosną 1575 roku miał miejsce kolejny masywny najazd,  podczas którego, podobno zamykano bramy Krakowa, a spustoszeń obawiano się nawet na Śląsku. Obronę podjęły sprzymierzone wojska Mikołaja Mieleckiego stryja Hieronima ze Skrzyszowa, Mikołaja Sieniawskiego z Sieniawy oraz Konstantego Ostrogskiego. Jednak mimo tego czambuły tatarskie swobodnie operowały na Podolu, Wołyniu i Rusi wypadami nękając tereny położone dalej na zachód.  Jak donoszą źródła niektóre z nich mijając Lwów docierały aż  w okolice Rzeszowa. Dopiero w październiku 1575 roku Tatarzy z ogromnymi łupami i jasyrem rozpoczęli powolny odwrót by pod koniec miesiąca przez nikogo nie niepokojeni, przekroczyć Dniestr.

 

RENESANSOWY DWOREK MIESZKALNY

Z biegiem lat obronny charakter takich budowli, jak skrzyszowska warownia  tracił na znaczeniu. Już w wieku XVII rozpoczęła się era gładko lufowej  artylerii skutecznie burzącej mury fortyfikacji. Stąd też – tak jak w Skrzyszowie – zmienił się charakter dworu z obronnego na renesansowy małopolski dworek mieszkalny. Jego właścicielami została rodzina Kunickich, a po nich Skrzyńskich z Przecławia.  Przebudowano wnętrza aby zwiększyć liczbę pomieszczeń przydatnych do zamieszkania przez członków wieloosobowych rodzin ówczesnych właścicieli. Na parterze podzielono  dawną, obszerną  salę rycerską na dwie części. Na piętrze zaś urządzono kilka małych sypialni. Również dawny, głęboki loch dla więźniów z otworem w podłodze zamiast zejścia i jednym tylko, wysoko posadowionym, okratowanym okienkiem przystosowano do potrzeb gospodarstwa domowego.     

W połowie XIX wieku dwór wraz dwustu hektarowym założeniem dworskim kupiła bogata  rodzina Paliszewskich herbu Abdank. Początkowo zamieszkali w nim na stałe. Jednak niewygody rezydowania w  ciasnych pomieszczeniach zameczku, trudnych do ogrzania zimą  skłoniły właścicieli do wybudowania nieopodal obszernego drewnianego dworu,  przebudowanego  z czasem na częściowo murowany.



         
   Dwór rodziny Paliszewskich w Skrzyszowie.

        Fotografia z końca XIX wieku.

 

 

Dwór ten podczas działań wojennych został w 1917 roku  całkowicie spalony, a okoliczna ludność dopełniła dzieła zniszczenia rozgrabiając jego resztki. Paliszewscy natomiast rozpoczęli kolejny, na przestrzeni dwóch wieków,  remont obronnego kasztelu z zamiarem ponownego,  przystosowania budowli do funkcji mieszkalnych, wzbogacając na piętrze jego surową bryłę o neoromańskie triforia (kolumny w oknach) oraz dekoracyjny gzyms na wysokości pierwszego piętra, a także - podczas ostatniego remontu - przeszklony, lekki wykusz w elewacji zachodniej.

 

    Renesansowy dworek z wykuszem - początek XX wieku.

Elewacja wschodnia

 

Po remoncie  znów zamieszkali w  dworku,  zamienionym  wcześniej, jeszcze przed pierwszą wojną, na dworski lamus.  Ostatecznie opuścili renesansowy kasztelik i Skrzyszów po reformie rolnej na przełomie 1945/1946 roku. Dwór zaś wraz z trzema hektarami ziemi z rozparcelowanego 200 hektarowego majątku Paliszewskich, nowa władza podarowała Piotrowi Chłędowskiemu z Dębicy,   zasłużonemu działaczowi Komunistycznej Partii Polski. Jak donoszą źródła najprawdopodobniej przedwojennemu agentowi w szeregach PSL „PIAST”,  a po wojnie pracownikowi Urzędu Bezpieczeństwa. W wyniku małżeństwa jednej z córek Chłędowskiego, Elżbiety z niejakim Karbowniczkiem dwór przeszedł w jej posiadanie. Następnie Elżbieta po śmierci męża podarowała obiekt ich synowi  Zbigniewowi . Ostatecznie Karbowniczek w marcu 1988 roku sprzedał dwór Tadeuszowi Lechowi przedsiębiorcy, który wielkim nakładem sił,  środków i osobistego zaangażowania uratował  bezcenny 450 -letni zabytek przed dalszą dewastacją i ostateczną ruiną. 

 

RESTAURACJA OBIEKTU

 W roku 1988 roku po wyczerpujących negocjacjach kupiłem od Zbigniewa Karbowniczka niszczejącą, XVI-wieczną warowna basztę – wspomina Tadeusz Lech - byłem zafascynowany jej historią, a  renowacja obiektu wydawała mi się niezwykle interesującą  przygodą z historią. Jak się okazało,  jej powojenni użytkownicy  obdarowani zabytkową budowlą przez władzę ludową najpierw  Chłędowscy, a później  Karbowniczkowie,    dopuścili do znacznej destrukcji obiektu. Zastałem dziurawy, przeciekający dach – opowiada Tadeusz Lech - zamoknięte unikatowe, gotyckie sklepienia  o grubości około 2 metrów, ściany przemoczone aż do fundamentów i na dodatek otynkowane trzymającą wilgoć zaprawą betonową,  zniszczone nadproża, rozpadająca się stolarka okienna,  żałosna ruina… Skrzyszowska baszta to zabytek klasy pierwszej. Zamiar odrestaurowania obiektu do XVI-wiecznego  stanu spotkał się z pełną aprobatą Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Rzeszowie. Pod jego uważnym nadzorem  ruszył renowacyjny remont.  Rozpoczęliśmy od dachu -  wylicza kolejne etapy robót  Tadeusz Lech - potem wymieniliśmy przegniły strop na nowy, odtwarzając gotyckie sklepienia,  z wielkim trudem i ogromnym nakładem pracy skuliśmy położone już po wojnie betonowe tynki oraz w miejscu gdzie zostały odkryte resztki drewnianego ganku (od strony zachodniej) za zgodą konserwatora odtworzyliśmy wykusz. I zaczęło się wielkie osuszanie dworu …Na szczęście stoi posadowiony 2,5 metra powyżej pozostałego  terenu. Dlatego też nie  podmakały destrukcyjnie fundamenty baszty  ani jej głęboki loch. ”

Ciekawostka budowlano-historyczna musi być dla współczesnych skład wapna, jakiego podczas remontu  baszty użyto d zaprawy tynkarskiej

Wg konserwatora Zabytków Zbigniewa Juchy wapno musiało być - wspomina właściciel – co najmniej piętnastoletnie, gaszone w dole wraz z połową padłej krowy. Po intensywnych poszukiwaniach udało się takie zdobyć i rzeczywiście, położone po osuszeniu ścian tynki aż świecą dobrą energią…Również – zdaniem Tadeusza Lecha – naprawa pękniętej od góry do dołu grubej na 1,5 metra ściany południowej, wymagała wielkiego wysiłku i umiejętności inżynierskich. Pęknięcie było skutkiem bezmyślnego wykucia  przez byłego właściciela Zbyszka Karbowniczka otworu pod weneckie okno…” Na uwagę zasługuje też naprawa starych  fundamentów. Wykonane z kamienia pozyskiwanego od wieków w Stępinie, po osuszeniu zostały uzupełnione i zabezpieczone przed dalszym niszczeniem warstwą specjalnie przygotowanej gliny, wlanej pomiędzy stare ciosy skalne,  a obudowę ochronną. Pozostawiliśmy specjalny otwór zwany świadkiem,  żeby można było obejrzeć strukturę tych fundamentów…

   

 

 

MEBLE I ARTEFAKTY

 

Sala rycerska

 

Ostatecznie po kilku latach prac konserwatorsko-rekonstrukcyjnych i naprawczych, dotyczących głównie gotyckich sklepień, po wymianie podłóg i wyburzeniu ścianek działowych wewnątrz baszty jej wnętrzu przywrócono XVI-wieczne funkcje. Nadzór architektoniczny nad renowacją zabytku sprawował osobiście wojewódzki konserwator zabytków pan Zbigniew Jucha, a inwentaryzację architektoniczną i historyczną wykonał prof. Wiktor Zin z Krakowa.   Na parterze imponuje przywrócona,  otwarta przestrzeń sali rycerskiej. Nowy właściciel wyposażył ją w meble z XIX wieku w tym rozkładany unikatowy stół szeroki na 1,60 stół i długi na 5,60 metra. A także w stary wykonany z hebanu i palisandra ozdobny kredens. Salę zdobią liczne zegary, drobne meble z epoki   oraz trofea myśliwskie . Prawdziwym rarytasem jest  XVII wieczny, bezcenny ormiański klęcznik oraz XIX wieczny gobelin o wymiarach 1,5 na 2,5 metra, przedstawiający rodzinę Rzewuskich z Kresów Wschodnich.

Na piętrze zaś, w dawnej części mieszkalnej Hieronima Mieleckiego,  za zgodą konserwatora, urządzono starymi, zabytkowymi meblami sypialnię i biuro obecnego właściciela - rekonstruktora obronnej baszty .  


 Piętro baszty obronnej.

Biuro właściciela.

 

 

Sypialnia

 

 

LOCH WIĘZIENNY

Głęboki więzienny loch w którym miano przetrzymywać  więźniów i jeńców wojennych, zyskał nowe przeznaczenie.  Wybudowano w nim kominek i zamieniono na salę biesiadnych spotkań.  Nie dość na tym; dawną piwnicę wyposażono  w meble wykonane na wzór XVII – wiecznych stołów, ław i półek z refektarza klasztoru o.o. Bernardynów z Leżajska. I – żartując - zamiast spodziewanych skarg i jęków,  być może więzionych tam nieszczęśników,  od czasu do czasu przez jedno okratowane, małe okienko,  wydostaje się na zewnątrz pogłos wesołej zabawy.

 

                                                        Loch więzienny po modernizacji.

 

OGRÓD RÓŻANY

 

Dwór za czasów rodziny Paliszewskich otoczony był starannie wypielęgnowanym ogrodem.  Dbano o zachowane do dzisiaj dwie  200 – letnie lipy oraz  o 370 – letni rozłożysty dąb o obwodzie pnia   aż 5,4 metra,  troskliwie pielęgnowano też  klomby i alejki z różami. Wydaje się, że udało mi się uratować stare, co najmniej przedwojenne  sadzonki róż, które po rozmnożeniu są podstawą dzisiejszego ogrodu różanego. Dbałość o historyczne szczegóły nawet zielonej architektury otoczenia dworu leży mi na sercu, a róże to już pasja mojej mamy, a  i  moja – mówi obecny właściciel

 

Alejka różana   




Ogród.

 

Tuż obok dawnej warowni oferuje swoje usługi niewielki, 15 pokojowy hotel wraz z wysoką, nowoczesną salą balową. Imponującej przestrzenią powierzchni sali nie zakłóca ani jedna podpora stropu, ani jeden słup. Jej samonośna konstrukcja doskonale wpisuje się w unikatowość  budowli kompleksu dawnego założenia dworskiego. Bo właśnie tam w Skrzyszowie, w obrębie fortalicji,  wszystko budzi podziw. Renesansowy obronny dwór i jego staranie dobrane wyposażenie, doskonale zaprojektowana konstrukcja stropu ogromnej sali balowej, a uroku dodaje tej posiadłości przepiękny ogród.  Warto o tym wiedzieć.

 

Andrzej Antoni Skarbek

Towarzystwo Historyczne ODROWĄŻ

    

niedziela, 3 marca 2024

 

541. ROCZNICA

PRAWA MIEJSKIE DLA SĘDZISZOWA

(Sędziszowa Małopolskiego)

 

 

Dokładnie 541 lat temu tj. 28 lutego 2024 roku, czyli w ostatnią środę miesiąca w Sali Widowiskowej Domu Kultury w Sędziszowie Małopolskim, uroczystą Sesją Rady Miasta uczczono 541. rocznicę wydanie przez Króla Kazimierza Jagiellończyka dokumentu zezwalającego na przekształcenie wsi Sędziszów w miasto. Akt ten usprawiedliwiało to, że osada ta od dawna funkcjonowała wg. prawa magdeburskiego. A wiec posiadała patent do organizowania handlu i zjazdów. Prawo to, pochodzenia niemieckiego, było wzorem przy organizacji samorządu miejskiego, a także do lokacji wsi.

W trakcie uroczystości nadano pośmiertnie tytuł Honorowy Obywatel Sędziszowa Małopolskiego – kapitanowi Żeglugi Wielkiej Leszkowi Wiktorowiczowi pochodzącemu z Boreczku/k. Sędziszowa, legendarnemu dowódcy żaglowca Dar Młodzieży, oraz wyróżniono pośmiertnie tytułem Zasłużony dla Ziemi Sędziszowskiej dr. n. med. Tadeusza Lichowskiego – rodowitego sędziszowianina. Ponadto podpisano Porozumienie o współpracy z miastem Sędziszów z woj. świętokrzyskiego.

Po zakończeniu obrad Sesji uczestników zaproszono na bankiet do Sali Lustrzanej Domu Kultury. Poniżej kilka zdjęć z Bankietu.

Uczestnicy Uroczystej Sesji.

Córka dr. Lichowskiego, Krystyna Lichowska - Płonka



Z lewej, druga córka dr. Lichowskiego, Hanka Lichowska - Bartman.


Ponadto Stowarzyszenie przygotowało Laudację na cześć dr. n. med. Tadeusza Lichowskiego. Niestety nie odczytano jej treści. Uzasadnienie wniosku Stowarzyszenia do Rady Miasta wygłosił jego Prezes  pan Kazimierz Hoedel. Poniżej nie udostępniona treść laudacji.

.

Szanowny Panie Burmistrzu,

Szanowny Panie Przewodniczący Rady Miasta,

Szanowni Członkowie Rady,

Czcigodni Państwo!

 

Spotkaliśmy się dzisiaj, aby przypomnieć sylwetkę i dokonania dr n. med. Tadeusza Lichowskiego – rodowitego sędziszowianina i znamienitego obywatela. Dokonania te – na wniosek Stowarzyszenia Historycznego ODROWĄŻ -  doceniła Rada Miasta, która to w uznaniu zasług przyznała uchwałą doktorowi Lichowskiemu, honorowy tytuł ZASŁUŻONY DLA ZIEMI SĘDZISZOWSKIEJ.

Z doktorem Lichowskim spotkałem się po raz pierwszy niedługo po swoich narodzinach, po przetoczeniu się przez Sędziszów frontu,  jako niemowlę zabiedzone ukrywaniem się mojej  matki w piwnicach podczas ostrzałów artyleryjskich miasta. Najprawdopodobniej były to miesiące następujące tuż po lipcu 1944 roku. Jak mi wiadomo z opowiadań rodziców, dr Lichowski w tym wojennym czasie był niezwykle zaangażowany w niesienie pomocy rannym i chorym -  dzieciom i dorosłym. Jednak, być może dlatego, że był gimnazjalnym kolegą mojego ojca - znalazł czas by zająć się mną i  - wg. relacji mojej Mamy - uratował mi życie. I to chyba nie po raz pierwszy, bo – jak pamiętam – przez kolejne 19 lat mojego zamieszkiwania w Sędziszowie,  aż do swojej przedwczesnej śmierci skutecznie i bezinteresownie leczył całą  naszą rodzinę.

Ta jego cecha – bezinteresowność -  obejmowała wszystkich mieszkańców Sędziszowa i okolic. Najlepiej świadczy o tym zasłyszana w pociągu jadącym z Dębicy rozmowa dwóch podróżnych, z których jeden radzi swojemu koledze „Idż do dr Lichowskiego. To bardzo dobry lekarz. Na pewno ci pomoże. I nie bierze pieniędzy”  

Zasłyszane w pociągu stwierdzenie „To bardzo dobry lekarz”, najlepiej świadczy o profesjonalizmie doktora, o jego rozległej wiedzy  medycznej i co najważniejsze, o zaufaniu jakim darzyli go mieszkańcy sędziszowskiej ziemi. Pewnie dlatego,  że Tadeusz Lichowski był  lekarzem z powołania, który marzył o medycynie  od gimnazjalnej ławy!

Nie bez oporu rodziny rozpoczął studia medyczne. Błyskawicznie je skończył i jako młody, obiecujący  bakteriolog rozpoczął pracę naukową na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tam też w dwa lata się doktoryzował,  ale po wybuchu wojny około 1940 roku,  wrócił do Sędziszowa, miejsca swego urodzenia.  Tam bez chwili wytchnienia służył mieszkańcom swoją medyczną wiedzą, empatią i zaangażowaniem.   Pomagał  i leczył  w dzień i w nocy. Był też lekarzem żołnierzy Armii Krajowej prężnie działającej w mieście i jego okolicach.  I tam też sprawdzał się w owym trudnym czasie, jako lekarz pierwszej i najczęściej jedynej pomocy.

Dla mnie zawsze było oczywiste, że mimo charakteru introwertyka, pozornej werbalnej niedostępności,  kochał ludzi. A oni jego. Pamiętam specyficzną, społeczną  aurę, jaka otaczała doktora. Ogromny szacunek, wiara w jego umiejętności i medyczną sprawczość oraz zaufanie, podobne do ufności dzieci do ojca.

Doktor Lichowski cały czas się dokształcał.  Uzyskał specjalizacje z interny i radiologii.  Pamiętam jego postać „okutaną” w ołowiany fartuch, chroniący go przed promieniowaniem, gdy na ekranie aparatu rentgenowskiego oglądał połamane ręce lub chore płuca. Diagnozował choroby w czasie rzeczywistym. 

 Był także społecznikiem. To z jego inicjatywy, z jego „wydeptywania sprawy” w urzędach różnych szczebli, wybudowano w mieście przychodnię zdrowia wraz z nowoczesną izbą porodową. Pozostawił bez żalu wynajmowany przez siebie, a użytkowany przez społeczeństwo w roli przychodni, trzypokojowy gabinet lekarski z izbą zabiegową. Dzisiaj w tym miejscu stoi Bank Spółdzielczy. To był przełom w opiece zdrowotnej Sędziszowa. Wkrótce przy jego udziale rozpoczęto starania o wybudowanie Szpitala. Niestety, dr Lichowski nie doczekał jego otwarcia, chociaż już ciężko chory doglądał  postępu robót prowadzany przez żonę a budowę.  Promieniowanie rentgenowskie,  na które był narażony,  uruchomiło proces chorobowy, którego nie udało się zatrzymać.

Był też kochającym mężem i cierpliwym ojcem. Swoim dwóm córkom dawał miłość, poczucie bezpieczeństwa, pewności siebie, odwagę i mądrość. Nie zawiodły go.  Kiedy odszedł,  boleśnie przeżyły  śmierć ukochanego ojca i przyjaciela.

 Nie tylko rodzina, wraz ze śmiercią doktora Lichowskiego, poniosła bolesną stratę. Również miasto straciło  lekarza oddanego swojemu powołaniu i  wiernego bez reszty przysiędze Hipokratesa. Jego śmierć przyszła za wcześnie. Miał zaledwie 67 lat!

Dzisiaj, po 49 latach od tamtej pory Sędziszów – przyznanym wyróżnieniem -   przypomniał sobie o swoim Judymie. To wspaniale,  bo tym samy dr Tadeusz Lichowski, wybitny obywatel miasta  po długiej, niezasłużonej nieobecności wrócił do wdzięcznej pamięci społeczności Sędziszowa. I niech w niej zostanie na zawsze. Cześć jego pamięci!

 

Dziękuję za uwagę.

Opublikował: Andrzej Skarbek

 

 

 


wtorek, 13 lutego 2024

 

SĘDZISZOWSKIE  ZAPUSTY

 „Powiedzcie tam ślepej środzie, niech nas poczka na ogrodzie; dajcie jej tam barszczu z bobem niech se idzie z Panem Bogiem”  Tak śpiewano w Wolicy Ługowej  jeszcze 100 lat temu i wcześniej gdy o północy we wtorek witano środę popielcową po zapustnej, trzydniowej  zabawie.   Rozchodzono się do domów z żalem za „szaloną zabawą”,  gdzie pito i jedzono bez umiaru, a na Przedmieściu pito aż tyle razy „ile kot ogonem ruszył” 

 


ZAPUSTY  

Przed karczmą - Józefa Chełmońskieg

Zapusty to czas zabaw, tańców, psot i maskarad znany w polskiej tradycji od średniowiecza. To też koniec karnawału, czasu nazwanego tak od włoskiego „carne vale” czyli „mięso żegnaj”. Początki karnawałowych szaleństw sięgają czasów średniowiecza i zaowocowały powstaniem przebogatej obrzędowości, wyrosłej na gruncie narodowych zwyczajów zarówno w miastach, w szlacheckich dworach oraz chłopskich chatach. Od niedzielnego południa do północy we wtorek muzyka tętniła nieprzerwanie w wiejskich karczmach gdzie pito i jedzono jakby na zapas, szykując się do „głodu” w okresie postu.  Wierzono powszechnie, że „kto w zapusty nie zje choćby trochę mięsa tego komary niechybnie przez lato zjedzą”.    

Jak wspomina przedwojenny etnograf dr Jerzy Fierich,  w sędziszowskich wsiach jeszcze przed zapustami żydzi -  arendarze wyjeżdżali na  wieś aby zbierać, „mąkę, chleb, kiełbasy i  gadzinę na bogate w jadło”  na przyjęcie gości. Wszak zabawa miała trwać aż trzy dni!

W niedziele „zapustną” karczmarze sprowadzali muzykantów, koniecznie skrzypce i basy, przy których tańczono do upadłego, z przerwami na picie i jedzenie, aż do środy popielcowej. W Ociece w niedzielę w południe zabawę inicjował żyd - arendarz. Wpierw tańczył ze swoją żoną, a zaraz potem częstował gości wódką. Po tańcu szedł za „szynkwas” i kończąc częstowanie zaczynał wódkę sprzedawać. A „miał taką sikawkę jak strzelbę, trzymał ją na ramieniu, a do niej naciągał wódkę z beczki i nalewał do flaszeczek po szóstce”   

Bawili się głównie mężczyźni. W Ociece i Czarnej, aby zabawy nie przerywać, żony przynosiły im obiady do karczmy. Mimo, że zwyczajowo w niedzielę zabawa przeznaczona była dla kmieci, poniedziałek dla zagrodników, a we wtorek dla komorników, parobków i młodzieży,  to jednak bawiono się wspólnie, bez względu na wiek i  stan majątkowy. Niekiedy, tak jak na Przedmieściu,  zapusty obchodzono  nie w karczmie, a w domach.

W czasie zapustów tzw. ostatków powszechnie smażono pączki, faworki i bliny. Barwne korowody przebierańców koniecznie z udziałem postaci cygana, żyda i żebraka stanowiły tło zimowych scenerii polskich wsi. Byli mile witani bowiem chodząc od domu do domu, urządzając różne psoty przynosili dobrobyt w nowym roku. Nieźle na tym zarabiali, a co zarobili przepijali. W Sielcu w czasie zapustów chodziły  tak zwane „zapustne draby” Na przykład w Kawęczynie zbierało się ich aż piętnastu. „Przewodził im tzw. kotny,  opakowany grubo słomą i obwiązany w dwie płachty oraz jego kochanka (przebrany mężczyzna) , którzy czynili rozmaite bezwstydne wybryki; nawet na oczach dzieci”. Obowiązkowo w skład „drabów” wchodzili:  żyd, który udając chęć kupowania, kradł z innymi co wpadło im w ręce, cudacznie przebrany wróż, który każdemu wróżył, muzykant – skrzypek, a w Wolicy Piaskowe pachołek, który dużym batem z postronka okładał każdego spotkanego.  W Wolicy Ługowej zaś w skład „bandy drabów” obowiązkowo wchodziło dwóch turków.  Zapusty nie dla wszystkich były jednak miłym świętem.  Stare panny odwiedzali chłopcy, którzy przyciągali kloc do domu niezamężnych. Taka panna mogła się wykupić płacąc psotnikom niewielką kwotę. Jeżeli zaś tego nie zrobiła musiała sama turlać kloc do następnego domu, w którym  mieszkała niezamężna dziewczyna. Była to kara dla singielki za niepodjęcie w porę obowiązku założenia rodziny.

Ostatecznie czas zapustowej zabawy kończył się w środę popielcową. Wieczorem w Czarnej, Ociece, na Przedmieściu odbywało się tzw. „ciągnienie ostatków”. Wypijano i zjadano wszystko to, co pozostało po szalonych, zapustowych dniach. Kobiety szorowały popiołem garnki, aby usunąć z nich najmniejsze ślady słoniny i mięsa.  Skończył się radosny okres zapustów. Rozpoczęto przygotowania do Wielkiego Postu.

W ocenie etnografów zapustowa tradycja zaczęła zanikać już w latach 50 ubiegłego wieku. Zniknęły żydowskie karczmy, rzesze ludzi przeniosły się ze wsi do miast. Niekiedy te zapomniane dzisiaj obyczaje przypomina się w skansenach lub na ludowych festynach. Pozostały tylko w domach faworki i pączki, a tylko gdzieniegdzie w restauracjach organizuje się „ostatkowe zabawy”. Tyle pozostało z autentycznych, pełnokrwistych, szalonych i dzikich harców jakie przez stulecia towarzyszyły mieszkańcom polskich wsi przed czterdziestodniowym okresem postu. Niestety,  historia dzieje się na naszych oczach. Każde „dzisiaj, jutro stanie się „wczoraj”. I o tym warto pamiętać.

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne Odrowąż.

W tekście wykorzystano

„PRZESZŁOŚĆ WSI POWIATU ROPCZYCKIEGO W USTACH ICH MIESZKAŃCÓW”

Dr Jerzy Fierich.

Ropczyce 1936 r.

 

poniedziałek, 5 lutego 2024

 ZABOBONY i PRZESĄDY

 

Zaledwie sto lat temu w  Borku Wielkim, a także na Przedmieściu Sędziszowskim, aby się pozbyć choroby „wyrzucano na dwór kołtuny babskie razem z obrzynkami drobnych monet, a gdy nie pomogło wieszano koszule po zmarłym na przydrożnej figurze, by śmiertelna boleść odeszła z chałupy na zawsze” –  tak  1935 roku  opisywał wiejskie zwyczaje ludowe w powiecie ropczyckim etnograf dr Jerzy Fierich.

Uroki

Zaklęcia, zamawianie, uroki i inne zabiegi magiczne zawierały w kulturze ludowej mocne przekonanie o wartości słowa i jego boskim, cudotwórczym pochodzeniu. Stwarzały iluzję panowania nad nieznanymi, obcymi siłami rytualnym słowem i rytualnym  działaniem. Odwracały zło i przywracały dobro. W przekonaniu ludowym wiązane były też z zabiegami leczniczymi.  

Dzisiaj nie ma już „ babskich kołtunów”, więc nie można ich odrzucać.    Wszyscy wiemy też, że  choroby leczy się inaczej. Jednak zapytajmy czy zaszkodzi choremu,  by – na wszelki wypadek – odczynić z niego  uroki lub zakląć chorobę?  Bo wiadomo, jak ktoś „popatrzy urokliwie na człowieka, to go boli głowa, a jak na konia, to koń dostanie wariactwa, bydło zaś choruje do upadłego”. Co więc robić by uroki oddalić? To proste – należy spluwać  na chorego, mówiąc na psa urok.  Albo na kota, albo na wronę , ale lepiej na srokę”.   Dobrze też węgielki wrzucić na wodę zaklinając uroki by odeszły bezpowrotnie. 

Przed 100 laty w Woli Lubeckiej i w Dzwonowej wrzucano dziewięć węgielków  do wody.  Jeśli utonęły, to już było pewnym, że to uroki. Wodą tą obmywano chorego, a resztę wylewano na dach jego domu i to aż trzy razy.  Za każdym razem skrzętnie ją chwytano, by powtórnie zmoczyć nią dach. W Kamionce ścierano czoło chorego ciepłą odzieżą, która przylegała do ciała, koniecznie wymawiając zaklęcie: na psa urok, na koci ślip, w lipie dziurka. Podobno pomagało.  

Czarownice i czary

Wiadomo, że czarownice zabierają krowom mleko. W wigilię różnych świąt zbierają po łąkach i miedzach rozmaite ziela tam gdzie pasło się bydło i jakimiś machinacjami czynią szkody. W Ociece wiedzieli na pewno, że  gdy baba przyjdzie do domu gdzie się ocieliła krowa i chce coś pożyczyć - to krowa straci mleko, a baba to czarownica. Albo inna czarownica zakopuje pod stajniami, a nawet żłobami flaszki z czymś cuchnącym, żeby mleko popsuć.  A w Borku zakopują nogi  bydlęce na czterech rogach pola gdzie pasie się krowa i na pewno taka krowa mleko straci. W Kamionce mieli jednak sposób, żeby czary oddalić. Wystarczyło mianowicie takie truchło wykopać i spalić, a wtedy na pewno  przyjdzie po ten ogień ten, który chce szkodzić. Wtedy nie wolno mu tego ognia użyczyć,  bo takie odczynianie czarów już nie pomoże. Ale gdy w Gębiczynie chciało się zapewnić szczęście w hodowli bydła, wystarczyło pierwszego lub drugiego maja zabić węża i po wyrwaniu mu zębów umieścić w dziurze żłobu. Można było też w tych dniach wykopać kreta i zamiast węża włożyć go do tego żłobu. No i aby przekonać się, czy w nadchodzącym lecie  krowy będą dawały dużo mleka, wystarczyło złapać motyla z białym odwłokiem, a po zachodzie słońca nigdy mleka nie sprzedawać.

Przy dwu światłach, słońca i księżyca nie rozpoczyna się siewu, a żyto sieje się tylko 29 sierpnia na św. Jana.  W czasie siewu należy milczeć, by nie przywoływać wróbli bo je wydziobią. No i zboże wysiane w piątek nie ma prawa urosnąć. Dlaczego? Nie wiadomo. Aby uchronić się od gradu piątego maja święci się wierzbinę i stawia w czterech rogach pola. A w ogóle jak wrona kracze, to nieszczęście dla człowieka. A jak czarny kot przebiegnie drogę to lepiej zawrócić i pójść inaczej. Albo przepuścić bliźniego swego

 

wtorek, 30 stycznia 2024

 

Urodzone na Węgrzech, wyszkolone w Polsce

In  Hungaria natum, at Polonia educatum

 

Jak zwykle na dużej przerwie wraz z przyjacielem Maćkiem Paradowskim  pobiegliśmy do piekarni „ Serednickiego”,  by za złotówkę kupić sobie po dużej bułce i zjeść ją na śniadanie zamiast domowych kanapek. Kiedy wgryzaliśmy się w to pyszne, uczniowskie pieczywo po drugiej stronie ulicy gdzieś na wysokości sędziszowskiego Ratusza oraz na wprost tejże piekarni zebrał się zaaferowany tłumek.  Ludzie ci z ciekawością zaglądali do sporej dziury w chodniku. Z zapadliska, którego rano jeszcze nie było, wystawało popiersie mężczyzny wzywającego pomocy. Okazało się, że był to pan Franciszek Brandys, sekretarz Rady Miasta Sędziszowa, pod którym niespodziewanie zapadła się ziemia. Wkrótce z pomocą przechodniów i  miejskich służb poszkodowany wydostał się z zapadliska i po otrzepaniu ubrania ruszył do Ratusza.  Działo się to chyba – jak pamiętam -  wczesną jesienią 1955 roku.

 

 

Sędziszowskie lochy: prawda czy mity?

Zjawisko zapadania się chodników i jezdni na rynku wokół Ratusza było w powojennym czasie, kiedy mieszkałem jeszcze w Sędziszowie, dosyć częste. Zapadały się sklepienia podziemnych korytarzy i piwnic, które z cała pewnością istnieją tam do dzisiaj. Wśród mieszkańców krążyły opowieści o tym, że sieć podziemnych lochów jest gęsta i długa. Że z piwnic pod Ratuszem, pod rynkiem i pod starymi kamienicami od strony północnej  biegną korytarze do zabudowań klasztornych, do zburzonego jeszcze w XIX wieku pałacu i koszar Michała hr. Potockiego oraz  być może do dawnej siedziby Potockich w Górze Królewskiej.  Dla nas uczniów były to fascynujące opowieści. Marzyliśmy o tym,  by eksplorować te podziemia.  Jednak jedynym prawdopodobnym wejściem do nich było  zrujnowane wejście pod Ratusz od strony północnej. Niestety pełne emocji próby zejścia głębiej kończyły się niepowodzeniem bo po kilku metrach drogę zagradzało solidne gruzowisko. Dzisiaj w tym miejscu zbudowano wygodne schody, a część piwnic odrestaurowano i urządzono w nich eleganckie sale wystawowe.  Kiedy po raz pierwszy się w nich znalazłem, nadal z niewygaszoną, chłopięcą ciekawością rozważałem - co też kryje się dalej, za ścianami tych pomieszczeń?   

            Bo – jak pamiętam – zapadliska na ulicach i chodnikach, nie tylko wokół rynku, ale  też m.in. na ul. Piekarskiej pojawiły się jeszcze kilkukrotnie. Społeczność miasta, bez różnicy, ta uczniowska i starsza oczekiwała na rozpoczęcie prac archeologicznych, na odkrycie największej sędziszowskiej tajemnicy: kto, kiedy i po co wybudował sieć podziemnych korytarzy i piwnic? Mimo prób przedostania się od któregokolwiek zapadliska ku widocznym gołym okiem podziemnych komór, czynionych siłami służb miejskich, nigdy nie udało się im przejść dalej. Chyba było to zbyt niebezpieczne, a zawalone stropy blokowały swobodną penetrację podziemi. Na profesjonalne prace archeologiczne i rekonstruktorskie – myślę - nie było pieniędzy. Społeczeństwo miasteczka  mogło snuć pełne fantazji teorie o sędziszowskich lochach  oraz  stawiać hipotezy – tak jak ja teraz - co do ich budowniczych i celów, którym miały służyć. Niestety,  hipotezy te do dzisiaj nie znalazły wiarygodnego potwierdzenia.

 

 

Tatarskie zagony

Sędziszów dopiero w II połowie XV wieku staraniem jego właściciela Jana Odrowąża i za sprawą edyktu króla Kazimierza Jagielończyka stał się miastem. Jednak od dawna osada ta funkcjonowała na zasadach prawa magdeburskiego.  Najprawdopodobniej korzystała  z dyskretnego prawa składu bowiem leżąc  przy ważnym szlaku handlowym na wschód, niedaleko granicy z Rusią, którą wyznaczała rzeka Wisłok,  była miejscem  wielu różnorakich transakcji handlowych.  Kupcy zdążający na zachód i wschód wystawiali tam swoje towary, być może magazynowali je w  wynajmowanych mieszczańskich piwnicach. Kto wie?

Osada ta  przez wieki była własnością starego rodu Odrowążów. To im właśnie późniejsze miasto zawdzięcza swój herb i najprawdopodobniej podpiwniczony, chyba parterowy jeszcze budynek ratusza. Być może już za Odrowążów rozpoczęto budowę sieci podziemnych korytarzy i piwnic pod nielicznymi jeszcze kamienicami rynku – i według niepisanej wiedzy mieszkańców  -  w celu  ukrycia się przed Tatarami, których grabieżcze czambuły przez kilka stuleci  często nękały miasto. Dodatkowe niebezpieczeństwo utraty życia i mienia stwarzały liczne   przemarsze swoich i obcych wojsk szlakiem na wschód i z powrotem,  a także zatargi szlacheckie np. złupienie  miasta w 1608 roku przez  Stanisława Stadnickiego słynnego „diabła z Łańcuta” , albo zbrojny zajazd  Andrzeja Rzeszowskiego.  A więc może sędziszowskie lochy zbudowano i potem rozbudowywano  tylko w celu ochrony życia i mienia mieszczan, rzemieślników, kupców, a także  właścicieli miasta?

Kiedy miasto stało się własnością Mikołaja Ligęzy rozpoczął się jego,   ożywiony gospodarczy rozwój. Wtedy właśnie dokończono budowę ratusza miejskiego, który Ligęza oddał w dyspozycje samorządu miejskiego, wybudowano mosty i umocniono brzegi sędziszowskich rzek. Ale co najważniejsze – jak należy przypuszczać - powiększono i być może pogłębiono podziemne lochy - magazyny miasta.

W 1661 roku dobra sędziszowskie przeszły w ręce Feliksa Potockiego. Po nieszczęściach epidemii dżumy i po szwedzkim „potopie” miasto błyskawicznie się odradzało. Ostatecznie dokończono budowę ratusza, nadając mu dzisiejszy wygląd, zbudowano murowany kościół parafialny no i nieco później, kiedy włodarzem  miasta został Michał Potocki syn Feliksa – być może – połączono podziemnymi korytarzami zbudowany przez niego klasztor o.o. Kapucynów i leżący naprzeciwko pałac oraz koszary dla prywatnego wojska hr. Potockiego? Nie znalazłem jednak materialnych potwierdzeń tej  opowieści.  

 

 

Małopolska drugą ojczyzną węgrzynów

Mniej więcej w podobnym czasie w szeregu miast ówczesnej Małopolski intensywnie  inwestowano w miejskie podziemia.  Lochy i piwnice budowano w Nowym Sączu, Bieczu, Grybowie, Wojniczu  i Jaśle, na północy w Sandomierzu, Baranowie i Mielcu, a na wschodzie w Przecławiu, Rzemieniu, Sędziszowie  i Rzeszowie. Co kryło się za tym inwestycyjnym wzmożeniem?

Otóż począwszy od wzajemnych  politycznych stosunków dynastii polskich Piastów i dynastii węgierskich Arpadów, potem Andegawenów i Jagiellonów oraz dalej Habsburgów i Wazów relacje polsko- węgierskie głównie w XVI, XVII i XVIII stuleciu nie sprowadzały się tylko do rozpamiętywania czasów Władysława Warneńczyka, polskiego króla Węgier czy Stefana Batorego węgierskiego króla Polski.

Ogromną rolę odgrywała wymiana towarowa, prowadzona sądecko-spiskim szlakiem handlowym. Był on pomostem miedzy Polską, a Węgrami oraz obszarem przenikania się wpływów obu kultur. Spisz  to teren położony w dorzeczu górnego Popradu, częściowo Dunajca i górnego słowackiego Hornadu. To tamtędy, spiskim szlakiem szły karawany wozów z beczkami węgierskiego wina,  trunku umiłowanego przez polską szlachtę i kler. Węgierskie wino uchodziło za wykwintny i wystawny trunek. Przez kilkaset lat nie mogło  zabraknąć węgrzyna w szlacheckich dworach ani też w biskupich kuriach czy księżych plebaniach. Sprowadzano go w ogromnych ilościach, nawet po kilkadziesiąt tysięcy  węgierskich beczek wina rok w rok. A jedna beczka to około 220 litrów!

 


 

Stare, dębowe beczki po węgierskim winie.

 

Oczywiście takie ilości młodego wina przywiezione do Polski musiały leżakować, dojrzewać i co najważniejsze, być na podorędziu szlacheckich dworów. Daleki transport dojrzałych win szkodził ich jakości. Stąd też tak znaczna  liczba małopolskich kupców inwestowała w podziemne  dojrzewalnie win by być jak najbliżej konsumentów, a potem jak najkrótszą droga dostarczyć je na szlacheckie stoły. To właśnie węgrzyny, tokaj, maślarz czy nawet najdoskonalsze tokajskie wino  „grzyb tokajski” i wiele innych gatunków w swej młodości trafiało do małopolskich  piwnic by tam leżakując przez wiele lat udoskonalać swój smak, aromat i moc. To o tych winach mówiono po dworach „In Hungaria natum, at Polonia educatum.” pyszniąc się umiejętnościami polskich  winiarzy. 

Wydaje się dzisiaj, że jednym z tych miast mógł być Sędziszów, a  jego lochy to również magazyny węgierskich win, dostarczanych doń wschodnią odnogą  spiskiego szlaku przez Sącz, Biecz i Jasło. To stąd, z Sędziszowa madziarskie wina mogły iść  dalej na wschód, na stoły szlacheckie w Grodach Czerwieńskich i Ziemi Halickiej. Może walczyły na nich o pierwszeństwo z winami mołdawskimi?  Kto wie?

 

Bal przy węgrzynie

Winiarskie  umiejętności i tradycje mieszkańców Małopolski nie zniknęły. Nie ograniczają się już  - jak przed wiekami - do uszlachetniania dekantacją sprowadzonego z Węgier wina beczkowego, ale do samodzielnej uprawy winorośli i do pełnej produkcji doskonałych, rodzimych win. Polski winiarz może również, z pewnymi ograniczeniami wynikającymi z ustawy winiarskiej, sprzedawać je na rynku hurtowym. Doskonałe wina produkują winnice na Podkarpaciu z okolic Jasła,  z Niechobrza,  Wyżnego i wielu innych  miejsc. Sprzyja temu coraz łagodniejszy klimat, jak na razie hobbystyczne zainteresowania winem wielu przyszłych jeszcze winiarzy oraz  zmiana kultury picia. Tak więc już czas przyłożyć do tej zmiany  rękę i zaapelować do organizatorów kolejnego czternastego już, charytatywnego balu Fundacji Szpitala im. Św. Ojca Pio by zamiast wódki postawić pośrodku sali antał węgrzyna i nim raczyć uczestników prestiżowej zabawy.  A bal już wkrótce – 10 lutego 2024 roku.

 

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne ODROWĄŻ  

 

 

W artykule wykorzystano WIKIPEDIE

i wiedzę autora.