wtorek, 4 lutego 2025

 

WIELKA WOJNA cz. II

Na podstawie monografii dr. Jerzego Fiericha

PRZESZŁOŚĆ WSI POWIATU ROPCZYCKIEGO W USTACH ICH MIESZKAŃCÓW

Ropczyce 1936.

 

Jeszcze trwała Wielka Wojna. Na polach bitewnych Europy śmierć zbierała obfite żniwo,  ale wydarzenia  na szczytach władzy zwiastowały jej przesilenie. W nocy z 6 na 7 listopada rozpoczął się w Rosji zamach stanu. Obalono Rząd Tymczasowy i władzę przejęli bolszewicy. USA i Chiny wypowiedziały wojnę Niemcom, a we wrześniu 1917 r. w Warszawie, w wyniku porozumienia niemiecko – austriackiego, powołano Radę Regencyjną teoretycznie najwyższą  władzę w Królestwie Polskim. Zapowiedziano połączenie porozbiorowych ziem polskich  z austriacką Galicją. Jednak do końca działań wojennych i do niepodległości porozbiorowej  Polski było daleko. Dopiero przekazanie władzy 11 listopada 1918 roku przez Radę Regencyjną Józefowi Piłsudskiemu  rozpoczęło proces powojennej stabilizacji  Państwa Polskiego.

            Wydarzenia te  rozległy się echem po  polskich miastach i miasteczkach. Jak wspomina adw. dr Brunon Krise „ w Ropczycach już 7 października 1917 roku- tj. od chwili ogłoszenia warszawskiej Rady Regencyjnej, że włącza Galicję do Państwa Polskiego – wywieszono, mimo protestów starostwa i żandarmerii, na gmachu Magistratu polską flagę” Mimo poleceń Namiestnictwa Lwowskiego polska flaga wisiała tam nielegalnie  prawie rok, aż do   dnia 1 listopada 1918 roku kiedy to - za przyczyną trójki członków Polskiej Organizacji Wojskowej, urlopowanych legionistów Roberta Ogorzała, Tadeusza Sałacha i Zygmunta Werle - zostały strącone „orły i emblematy”, symbole austriackiej władzy.  To właśnie wtedy „flaga bohaterka”  i wiele wywieszonych nagle „jej towarzyszek” dobitnie zaświadczyły o nadchodzącej niepodległości. Flagi te ustroiły rynek miasta na biało - czerwono.  

A działo się to na oczach stacjonującego w Ropczycach batalionu wojska austriackiego złożonego z Niemców i Czechów. Jak relacjonuje w swoim wspomnieniu dr Brunon Krise – „batalion ten był znienawidzony w całym powiecie”. Bowiem wyłapywał żołnierzy armii austriackiej narodowości polskiej z tzw. „polskiego urlopu”.  W rozumieniu administracji wojskowej byli to dezerterzy, którzy odmówili dalszego udziału w wojnie po stronie austriackiej. Jednak ukrywając się, nie czekali bezczynnie na odrodzenie się polskich sił zbrojnych. Większość z nich zasiliła konspiracyjne szeregi Polskiej Organizacji  Wojskowej, której żołnierze  w roku 1918  weszli w skład Wojska Polskiego. Jak donoszą źródła 26 tysięcy „peowiaków” z terenów trzech zaborów rozpoczęło służbę w odrodzonym wojsku polskim.

              A tymczasem zarząd miasta z burmistrzem Władysławem Bursztynem i członkiem Zarządu adw. dr Brunonem Krise rozbroił austriacka straż wojskową chroniącą Magistrat. Straż ta na ich rozkaz posłusznie złożyła broń  w Sali Obrad oraz uwolniła grupę wojennych jeńców pracujących na rzecz miasta. Następnie zarząd miasta rozpoczął rokowania z dowódcą  batalionu w sprawie wydania Magistratowi broni, wojskowego rynsztunku i odejście wojska z miasta. Rokowania były ciężkie. Dopiero pod groźbą rozbrajania żołnierzy przez rewolucyjnie wzburzoną ludność miasta i niebezpieczeństwa niepotrzebnego rozlewu krwi austriacki komendant (w cywilu buchalter z Wiednia) zgodził się na rozbrojenie podległego mu wojska. W porozumieniu zastrzeżono wspólnie, że austriackiej broni władze miasta nie wydadzą ludności cywilnej, tylko przekażą na przechowania  żandarmerii, która z kolei po poddaniu się, zobowiązała się przekazać broń nowym, polskim władzom miasta tymczasowo reprezentowanych przez Magistrat.

             Jak się okazało życie napisało nieco inny scenariusz wydarzeń. Żołnierze batalionu narodowości czeskiej przeważnie uciekali z miasta porzucając broń, która ostatecznie trafiła na wyposażenie oddziału P.O.W.  Niemcy zaś karnie odstawili uzbrojenie na posterunek żandarmerii i pod dozorem Zygmunta Werli z P.O.W. odmaszerowali do Sędziszowa i stamtąd - prowadzeni przez innego członka Polskiej Organizacji Wojskowej - udali się do Rzeszowa.

            A tymczasem zarząd miasta utworzył milicję obywatelską, dbał o bezpieczeństwo w mieście, a broń złożoną przez austriacki batalion i straż miejską przekazał oddziałowi wojska polskiego, który utworzył por. Stanisław Dobrowolski w formie organizacyjnej miejscowego garnizonu.  Już na wiosnę 1919 roku oddział ten opuścił miasto i pod dowództwem Dobrowolskiego ruszył w pole pod Lwów.

            O rozbrajaniu posterunków i przejmowaniu władzy na wsiach powiatu ropczyckiego niewiele wiemy. Ludność wiejska po 140 latach austriackiej władzy,  po 70 latach od zniesienie pańszczyzny  przez cesarza Franciszka Józefa okrzepła ekonomicznie i z ostrożnością podchodziła do narodowo-wyzwoleńczych idei. Tylko niektórzy jej mieszkańcy akceptowali nadchodzące zmiany i brali czynny udział w ich kreacji.   Na uwagę zasługuje akcja Antoniego Litaka, który w Gliniku 3 listopada 1918 roku wywiesił na budynku urzędu gminnego ogłoszenie o powstaniu Polski. Była to niedziela. Ludzie wracający  z kościoła nie wierzyli temu ogłoszeniu. Pytano, kto jest jego autorem czy, starosta czy ktoś inny? Ostatecznie rzecz się wyjaśniła na popołudniowym zebraniu gminnym. Z ciekawością, obawą i umiarkowaną radością przyjęto zapowiedź powstania Państwa Polskiego. Tej samej nocy w Wielopolu dr. Kolasiński i dyr. Szkoły A. Milan rozbroili posterunek żandarmerii . Rankiem na rynku do licznie zebranych mieszkańców przemówił dr Milan tłumacząc zebranym doniosłość chwili i nawołując do spokoju. 

Przypuszczalnie podobne nastroje umiarkowanego optymizmu i oczekiwania na polskość towarzyszyły pozostałej  ludności powiatu. Nadchodziła bowiem ogromna zmiana polityczna i gospodarcza. Ustabilizowana teraźniejszość dobrze zarządzanej, prawie samodzielnej  Galicji miała przeobrazić się w coś lepszego. Nie wszyscy mogli, lub chcieli sobie ją wyobrazić.  Jednak zmiana nadeszła. Polska się odrodziła, a wraz z nią nadeszła niepodległość.  

Opracował:

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne „ODROWĄZ”

 

 

WIELKA WOJNA

Na podstawie monografii dr. Jerzego Fiericha

PRZESZŁOŚĆ WSI POWIATU ROPCZYCKIEGO W USTACH ICH MIESZKAŃCÓW

Ropczyce 1936.

 

Urodzaj roku 1914  w powiecie ropczyckim był wprost wyjątkowy. Obrodziły zboża, ziemniaki, koniczyna, siano,  tak że każdy miał wiele więcej niż potrzebował. Skutkiem tego wzrosło pogłowie bydła i świń, a także innej drobnej hodowanej w gospodarstwach „gadziny”. Po nieurodzajach i głodzie lat 1912 i 1913 przyszłość mieszkańców ropczycko-sędziszowskich wsi rysowała się bardzo optymistycznie. Niestety  „było to jakby błogosławieństwo na wojnę”, której forpoczta – austriackie rozkazy mobilizacyjne, przyszły na ropczyckie  wsie w nocy z 31 na 1 sierpnia. Wielu zmobilizowanych już 2 sierpnia 1914 roku wyruszyło na wojnę, do swoich pułków. Intensywny pobór trwał przez cały miesiąc tak że już we wrześniu trudno było spotkać mężczyznę „zdatnego do roboty”. Pozostali liczyli, że wojna potrwa krótko, a po jej zakończeniu może znowu nastanie Polska. 

Bezpośrednią przyczyną wybuchu  wojny był zamach w Sarajewie.  28 czerwca 1914 r zastrzelono tam następcę tronu Austro-Węgier arcyksięcia Franciszka Ferdynanda d’Este i jego małżonkę Zofię. W konsekwencji już 28 lipca Austria wypowiedziała wojnę Serbii, 31 lipca Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji i Francji, a niemiecka agresja na Belgię spowodowała włączenie się do konfliktu  Wielkiej Brytanii.  I tak się zaczęło. Wojna trwała całe cztery lata. Jej bilans był zatrważający Poległo blisko 10 milionów żołnierzy, a straty w ludności cywilnej to około  40 milionów istnień ludzkich.

A tymczasem już w drugiej połowie września 1914   z okolic Sędziszowa, głównie z Zagorzyc i Szkodnej wycofały się pod Tarnów wojska austriackie. Na teren powiatu głównie w okolice Zagorzyc wkroczyli Rosjanie. Strach i panika ogarnęła mieszkańców okolicznych wsi. Opowiadano niestworzone historie o okrucieństwie Moskali i znęcaniu się nad bezbronną ludnością. Bogatsi uciekali na zachód, na Dębicę i Tarnów w ślad za austriackim wojskiem, a pozostali, w obawie przed ostrzałem artyleryjskim,  budowali prowizoryczne schrony zaś cenniejsze rzeczy (ubrania, zboże) zakopywali w skrzyniach w ziemi. Niektórzy nawet zdejmowali strzechy by uchronić domy przed pożarami. Do bitwy wówczas nie doszło, a Rosjanie nie czyniąc nikomu żadnych krzywd i szkód, 7 października wycofali się na wschód. Stanęli okopując się wzdłuż linii Sanu.

 Na opuszczone przez Moskali tereny weszli Austriacy wspierani przez Prusaków. Z marszu zaatakowali Rosjan prostopadle do  linii Sanu. Ostatecznie bitwa ta została wygrana przez Moskwę, walki ustały  i 8 listopada 2014 roku w granice powiatu z powrotem weszli Rosjanie.  W samych Zagorzycach od 10 do 14 listopada stacjonowało 3 tysiące żołnierzy. Byli to żołnierze pułku nr 173 z Kurska i pułku artylerii konnej. Rozpoczęły się masowe rekwizycje zbóż, siana, słomy i żywego  inwentarza. Rekwirowano konie i krowy, gęsi i kury, a także kożuchy, buty i chleb.  Płacono bardzo niskie, symboliczne wręcz ceny. Mieszkańcy powiatu jak mogli chronili się przed wojskową grabieżą pospiesznie chowając  swoje mienie w przygotowanych wcześniej również leśnych kryjówkach. Czasami z narażeniem własnego życia, ostrzegając przed rekwizycją pomagali ludności wójtowie. Np. w Iwierzycach Józef Sokołowski, w Zagorzycach Wojciech Kozek, w Wolicy Piaskowej Wincenty Kocoń. Na niewiele to się zdało. Zapotrzebowanie na „furaż” rosyjskich wojsk walczących z Austriakami było ogromne. Im bardziej od zachodu przybliżała się linia frontu, tym gwałtowniej Rosjanie rekwirowali zwłaszcza konie robiąc formalne obławy na ukrywających się z nimi po lasach chłopów. Wojska rosyjskie  przebywały na terenie powiatu do maja 1915 roku.

Najgroźniejszy był sam odwrót Rosjan. Często podpalali miejscowości, z których się wycofywali. Na początku maja 2015 roku spalili dwór rodziny Paliszewskich w Skrzyszowie oraz młyn i tartak w Cierpiszu. Ustępując stanęli obronnie na linii Wisłoki potem na linii górnej Wielopolki. Zażarta bitwa trwała  5 dni. Jej skutki były dramatyczne. W Zawadzie kule armatnie zniszczyły kościół, a z zamku dworskiego pozostała tylko baszta. W Żyrakowie spaliła się połowa wsi, w Jarząbce spłonęły 43 budynki wraz ze szkołą przy czym Rosjanie zabili 5 osób broniących swojego mienia. Ucierpiały również Ropczyce. Rosjanie odchodząc spalili połowę miasta i wycofali się  znowu w okolice Zagorzyc. Okopali się na „Ochabowej Górze”. Zanosiło się na poważną bitwę, jednak artyleryjski atak Austriaków zmusił ich do odwrotu w okolice Szkodnej. Pozostawili 14 zabitych i wielu rannych. Dowodził nimi gen. Szymański z 61 dywizji piechoty. Ostatecznie działania bitewne na terenie powiatu zakończyły się 10 maja 1915 roku.

Po zepchnięciu Rosjan na wschód wojska austriackie, ustanowiły w powiecie swoją, wojenną administrację. Rozpoczęli też drugi już pobór do wojska. Objął on mężczyzn w wieku  od 18 do 50 lat. Na wsiach pozostali tylko starcy,  kobiety i dzieci. Cała praca spadła na ich barki, a mimo to niezbędne zabiegi gospodarskie były wykonywane na czas i w miarę poprawnie. Nie było nędzy ani głodu. Sprzyjały temu dobre urodzaje wojennych lat, a także zasiłki pieniężne, jakie otrzymywały kobiety za swoich walczących lub poległych mężczyzn.  Zasiłek wynosił do trzech koron austriackich dziennie. (około 90 PLN według wartości z  2023 r.) Niektórym żołnierskim rodzinom było znacznie lepiej niż przed wojną. Dokupywano gruntów albo podnoszono sobie stopę życiową. Jednak zwiększona, nierównoważona podażą towarów na rynek ilość pieniądza skutkowała wzrostem inflacji. A w raz z nią rosły ceny. W roku 1916 austriackie władze wprowadziły restrykcyjne  przydziały tłuszczów i chleba na osobę. Równocześnie wprowadzono kontyngenty zboża do oddania. Aby można było wywiązać się z obowiązkowych dostaw, administracyjnie pozamykano wszystkie młyny, rekwirowano też żarna uniemożliwiając tym samym nielegalna produkcję mąki. W 1917 roku przejmowano pieniądze z kas gminnych za nic nie warte skrypty dłużne – asygnaty. Na potrzeby wojska zabierano dzwony kościelne albo miedziane pokrycia dachów kościołów płacą 3 korony za  1 kg metalu. W końcu inflacja, a z nią drożyzna tak wzrosła że np. szpula nici, która przed wojną kosztowała 60 halerzy kosztowała już 36 koron, łokieć płótna już   20 koron, a trzewiki 120 koron.

Wojna zbliżając się ku końcowi pozostawiła po sobie w samym tylko  powiecie ropczyckim  wielu zabitych i inwalidów. Również dwa cmentarze wojenne w Wielopolu i Parkoszu oraz dwa pomniki postawione na cześć poległych w Gnojnicy i Małej. Pozostawiła też zniszczenia materialne zabierając dorobek ludności wiejskiej. Zniknęły konie i krowy, gdzieniegdzie tylko pozostały pojedyncze świnie i resztki ptactwa domowego. Przemarsze wojsk i rowy strzeleckie zdegradowały grunty rolne uniemożliwiając szybkie odnowienie rolnictwa. Także choroby, jak hiszpanka, tyfus i czerwonka zdziesiątkowały społeczności wiejskie. Upadła oświata i moralność.

Jednak w zachowanych wspomnieniach z tamtych czasów niektórzy oprócz zła jakie przyniosła wielka wojna,  widzieli również jej dodatnie strony.  Żołnierzom walczącym na różnych frontach dała możliwość obserwacji rolnictwa w innych krajach, a więc powiększyła ich wiedzę i poszerzyła horyzonty myślowe. Większość tych co wróciła z wojny z powodzeniem odbudowywała i modernizowała swoje gospodarstwa. Wyraźnie, na terenach powiatu,  zaznaczył się postęp gospodarczy. No i zaczęła wyłaniać się na światło dzienne coraz silniej, nowa sprawa; sprawa powstania Polski. Pamiętano rezolucję stronnictwa Piast w parlamencie austriackim z 1916 r. o odbudowie Państwa Polskiego. Ludność powiatu nawiązywała ściślejszy kontakt z odradzającym się własnym Państwem. Poszli do legionów między innymi ochotnicy z Witkowic Franciszek Marchut i Franciszek Nowacki, z Wielopola nauczyciel Marian Kantor, z Wolicy Ługowej kapitan dr. Wojciech Wojdan i Franciszek Mach,  z Góry Ropczyckiej por. Aleksander Satkowski i inni. Ponadto służyli w legionach ludzie z Latoszyna, Skrzyszowa, Zawady, Zagorzyc, Niedźwiady,  z Brzezin itd. Werbował ich ks. Golonka z Brzezin.

Aż przyszedł rok 1918. Austro-Węgry zaczęły się rozpadać, a wielu żołnierzy wróciło do domów siedząc na tzw. polskim urlopie. Bezskutecznie poszukiwani przez żandarmerię miedzy innymi w Zagorzycach trzej legioniści z por. Kolbuszem na czele założyli tajną  Polską Organizację Wojskową czekając na okazję udania się pod rozkazy polskich oficerów, w polskich wojsku.  I oto 1 listopada 1918 roku w czasie sumy na Wszystkich Świętych do kościoła w Zagorzycach przyszedł rozkaz aby cały tamtejszy  oddział  P.O.W. wyruszył do Dębicy. Poszło z Zagorzyc 18 peowiaków i z Gnojnicy 3. Wszyscy zostali wcieleni do formującego się 3 pułku strzelców konnych pod dowództwem hr. Łubieńskiego z Zassowa. Rozpoczęło się przejmowanie władzy w polskie ręce. Cdn.

Opracował:

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne „ODROWĄZ”

 

piątek, 13 grudnia 2024

Jubileusz

 

5-lecie działalności koła sędziszowskich historyków. 

Minęło właśnie pięć lat od powstanie Koła Historycznego przy Klubie Seniora            w Sędziszowie Małopolskim.   Z tej okazji we wtorek 10 grudnia 2024 roku wieczorem,    w sali Klubu miało miejsce niecodzienne spotkanie. Grupa odświętnie ubranych osób          gościła najwyższe władze miasta z Burmistrzem panem Bogusławem Kmieciem na czele.    Wraz z nim usiedli za stołem z-ca Burmistrza pan  Marek Pająk, sekretarz Gminy pan Jan   Maroń oraz dyrektor MGOPS pan Grzegorz Wszołek. Gospodarzami spotkania byli     członkowie Koła Historycznego i tożsamego z nim Stowarzyszenia Historycznego „       Odrowąż” z Sędziszowa Małopolskiego.

W programie spotkania było podsumowanie pięcioletniej  działalności Koła Historycznego oraz przekazanie  aktualnej wiedzy o nim, władzom Miasta i Gminy Sędziszów Małopolski. Przybyłych gości przywitał Przewodniczący Koła, zarazem prezes Stowarzyszenia   pan Kazimierz Hoedl. W ciepłych słowach podziękował władzom za sfinansowanie opracowanego przez Koło Magazynu Historycznego – Ludzie i Wydarzenia. Wyrazem tego było wręczenie  panu Bogusławowi Kmieciowi egzemplarza Magazynu podpisanego przez wszystkich członków Koła, a także  interesującą grafikę komputerową   widok Sędziszowa w 1610 roku – dzieło wiedzy historycznej  i wyobraźni autora Kazimierza Hoedla W rewanżu Burmistrz pan Bogusław Kmieć  uhonorował Koło oprawionym „pod szkło” Listem gratulacyjnym.

Przewodniczący Koła prezentuje burmistrzowi

Bogusławowi Kmieciowi grafikę „ Sędziszów 1610”

 



List gratulacyjny władz Miasta.




Następnie pan Kazimierz Hoedl,  krótkimi słowami,  zreferował dokonania swoich kolegów,  grupy historyków nierzadko amatorów, pasjonatów dziejów miasta, piszących o  ludziach i wydarzeniach, które niejednokrotnie zapomniane, są teraz przywracane pamięci mieszkańców. Na uwagę zasługuje cykl tematycznych publikacji prasowych panów Szymona Pacyny,  Jana Flisaka i Andrzeja Skarbka. Również prowadzone ze swadą przez pana Marka Flisa historyczne wykłady o dziejach miasta i gminy, a także etnograficzna, rzeźbiarska  twórczość  pana Kazimierza Czapki.       

Sekwencją spotkania była prezentacja przez pana Burmistrza slajdów obrazujących dokonania i zamierzenia Miasta i Gminy  w poszczególnych obszarach działania i odpowiedzialności lokalnych władz. Zebrani z uznaniem komentowali to co zostało już zrobione wyrażając nadzieję na kolejne zmiany na lepsze. Postęp jaki w XX wieku się dokonuje w mieście, obrazują wszak zdjęcia starego Sędziszowa w zderzeniu  z dzisiejszym wizerunkiem miasta.  Album z tymi zdjęciami czeka na wydanie..

Kolejno uczestnicy spotkania prezentowali swoje osobiste dokonania lub historyczne pasje.   Kolekcja starych, XIX wiecznych  fotografii, prezentowana przez panów Andrzeja Sochackiego i Janusza Skarbka, budziła duże zainteresowanie. Ale unikatowa  fotografia sędziszowskiego Ratusza z widoczną od frontu pięknie obudowaną studnią, pokazana Burmistrzowi zainspirowała zebranych do złożenia na jego ręce  prośby o jej odbudowanie. Tym akcentem zakończyła się oficjalna część jubileuszu. A pozostali na sali członkowie Koła dyskutując, planowali jego przyszłość.  

Zanotował.

Andrzej Skarbek











poniedziałek, 9 września 2024

 PO PROSTU MLECZARNA

Od blisko 70 lat nie mogę patrzeć na pieczone w ognisku ziemniaki. Ich zapach skutecznie

przypomina mi o ciężkim zatruciu resztkami kadmu, ołowiu i Bóg wie czego jeszcze. Trucizny te

zjadłem wraz z kartoflami upieczonymi w węglowym popiele kotła parowego sędziszowskiej

mleczarni. A mogło do tego dojść bo w owym czasie moim przyjacielem był syn kierownika zakładu

Maciek Paradowski, zaś mleczarnia była fascynującym miejscem chłopięcych zabaw. Tylko dzięki

skutecznej interwencji dr. Tadeusza Lichowskiego eksperyment dwóch łobuziaków nie zakończył

się dla nich tragicznie.

Początki z przed wieku

Jak czytamy w protokole z przed prawie 100 lat, 26 października 1925 roku w Sędziszowie

Małopolskim odbyło się zebranie założycielskie spółki mleczarskiej z ograniczoną odpowiedzialnością

pod firmą Spółdzielnia Mleczarska sp. z o.o. Zebraniu przewodniczył doktor praw Zygmunt Artur Tałasiewicz. Okoliczni właściciele ziemscy, przedsiębiorcy i znaczący rolnicy powołali na nim nowy podmiot gospodarczy, tak potrzebny miastu i okolicznym hodowcom bydła mlecznego.


Protokół zebrania założycielskiego spółki z o.o. działającej pod firmą Spółdzielni Mleczarskiej                w Sędziszowie Małopolskim z dnia 26 października 1925 roku. Przewodniczył dr prawa Zygmunt Artur Tałasiewicz widoczny w centrum fotografii poniżej. Obok  ks. Stanisław Maciąg.


    Na zebraniu uchwalono statut spółki mleczarskiej, wpłacono na kapitał kwotę 1050 złotych polskich oraz wyłoniono Przewodniczącego Rady Nadzorczej prawnika Zygmunta Tałasiewicza. W skład Rady weszli ponadto: ziemianin z Iwierzyc Ludwik Starowieyski, administrator dóbr Tarnowskich Szczęsny Sandos, ich leśniczy Karol Mugler, sędziszowianin Florian Daniel i inni. 
    Wg ostatniego, przedwojennego wyciągu z Rejestru Spółdzielni z dnia 12 lutego 1937 roku spółka została wpisana przez Sąd Okręgowy w Tarnowie Wydział II Handlowy do rejestru Spółdzielni pod numerem 139 w dniu 19 kwietnia 1926 roku jako Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp. W ten sposób spółka, jako osoba prawna wraz z pozostałymi osobami fizycznymi utworzyła Spółdzielnię. Udział każdego członka wynosił 100 zł i mógł być wpłacony w 12 ratach. To rozwiązanie prawne skłaniało nawet drobnych hodowców bydła do przystępowania do Spółdzielni i realizowania opłacalnych dostaw mleka do mleczarni. Tym samym powiększała się baza surowcowa zakładu .

Rozbudowa i rozwój.
      Narastała pilna potrzeba inwestowania w rozwój zakładu przetwórczego. Powstawały kolejne miejsca pracy. Już po niespełna po 10 latach zakład zatrudniał 15 stałych pracowników, a w 1936 roku mleczarnia – wg. sprawozdań finansowych - skupiła 2.174.349 litrów mleka, wyprodukowała 86.150,85 kg masła i wypracowała nadwyżkę finansową w kwocie 1.150.590zł. Członkom spółdzielni wypłaciła zaś dywidendę w kwocie 194. 811, 85 zł. (dane ze sprawozdań finansowych za lata od 1934 do 1940 )
     Początkowo mleczarnia mieściła się w wynajętym domu prywatnym Floriana Daniela na Przedmieściu Sędziszowskim. Ale już w 1937 roku Spółdzielnia oddała do użytku obszerny i nowoczesny mleczarski zakład produkcyjny przy ul. Polnej. Kierował nim do 1938 roku Karol Mugler, jeden z założycieli Spółdzielni, emerytowany leśniczy.


     Pracownicy mleczarni. Po prawej, Główna Księgowa Spółdzielni Bronisława Hoedlowa.

      Kolejnym kierownikiem mleczarni był Stanisław Szydełko z Rzeszowa, a od 1936 roku do 1944 księgowość i ewidencję rzeczowo-finansową prowadziła widoczna na zdjęciu po prawej Bronisława Hoedlowa. Członkami Zarządu byli Walenty Patro, Jan Świder i Jakub Ożog, zaś Radą Nadzorczą kierował Karol Kolbusz z Zagorzyc. Mleko dostarczano z terenu gminy Sędziszów i gminy Ropczyce miedzy innymi z folwarku w Górze Ropczyckiej i gospodarstw w Iwierzycach, Borku, Brzyznej, Chechłach, Zagorzycach, Klęczanach, Okoninie, Gnojnicy …


Mleczarnia - zakład produkcyjny. Widok od strony rampy wyładunkowej. Fotografia wykonana na początku lat 70 ubiegłego wieku. Po lewej stronie widoczny samochód do przewozu skupowanego mleka.

     W okresie międzywojennym Spółdzielnia dynamicznie zwiększała liczbę członków – spółdzielców oraz ilość skupowanego mleka, przerabianego na wyśmienite masło, sery, śmietanę, mleko chude, maślankę i twaróg. W stosunku do roku 1934, w roku 1936 dostarczono do zakładu ponad trzy razy więcej mleka tj. nieco ponad 2 miliony litrów, a liczba dostawców wzrosła do około 800. Gminy Sędziszów i Ropczyce zostały wydatnie zaktywizowane rolniczo dzięki światłej, rozwojowej wizji założycieli Spółdzielni Mleczarskiej. Hodowlę bydła mlecznego wspierała wysokobiałkową paszą tzw. „brahą” wybudowana na początku wieku, sędziszowska gorzelnia. Ale już na początku niemieckiej okupacji, bo w roku 1940 liczba dostawców dramatycznie spadła. Zostało ich zaledwie około 350, zaś ilość dostarczonego do mleczarni mleka spadła do 590 tys. litrów. Prawdopodobnie było to skutkiem „białego oporu” rolników wobec okupanta oraz bojkotu jego gospodarki. Praktycznie z całej ilości dostarczonego mleka produkowano masło przeznaczone na zaopatrzenie administracji i armii niemieckiej. Dla mieszkańców Sędziszowa i Ropczyc przeznaczano wyłącznie maślankę i chude twarogi. Minimalne ilości masła „zorganizowanego przez załogę”, pojawiały się czasem na rynku, jednak groziło to uczestnikom tego obrotu handlowego obozem koncentracyjnym, a nawet śmiercią. Jednak - jak opowiada długoletni prezes Spółdzielni i dyrektor zakładu Gustaw Popławski - niemiecki nadzór nad wykonaniem planów dostaw przez mleczarnię sprawowany z dębickiego Gestapo był dosyć pobłażliwy. Przymykano oczy na tego typu „sabotaż”. Również krótkotrwałe, a nawet fikcyjne zatrudnianie w zakładzie młodych ludzi, na które dębickie Gestapo patrzyło przez palce, uratowało wielu przed wywózką na roboty do Niemiec. Najprawdopodobniej działo się tak dzięki przemyślnie kupowanym, poprawnym relacjom założycieli Spółdzielni - Zygmunta Tałasiewicza i Karola Kolbusza - z tym nadzorem.

Kierownik Paradowski

    Nadszedł sierpień 1944 roku. Po ciężkim ostrzale artyleryjskim Sędziszów zajęli Rosjanie. A w mieście instalowała się nowa, ludowa władza. Sędziszowskie dobra hr. Tarnowskich gorączkowo parcelowano. Tylko, wobec sprzeciwu fornali, nie dzielono majątku w Górze Ropczyckiej, pozostawiając go jako wkład do powołanego później PGR-u.A mleczarnia pod kierownictwem profesjonalnego mistrza mleczarstwa Artura Paradowskiego skupowała mleko głownie z nierozparcelowanego folwarku z Góry i przetwarzała na masło, śmietanę i twarogi. Dla wygłodniałej, niedożywionej po niemieckiej okupacji społeczności miasta była dostarczycielką kalorii i zapowiedzią lepszych czasów. Władze Spółdzielni Mleczarskiej zakontraktowały Paradowskiego, by ten zakorzenił się w Sędziszowie i rozpoczął proces modernizacji zakładu. Wraz z żoną i dwoma synami, starszym Ryszardem i młodszym Maćkiem zamieszkał w służbowym mieszkaniu ulokowanym w jego budynku głównym. Niewątpliwym dokonaniem Paradowskiego było uruchomienie wydziału produkcji kazeiny podpuszczkowej, tj. białka znajdującym szerokie zastosowanie w przemyśle farmaceutycznym i kosmetycznym. A także towarowej produkcji ogromnych kołaczy żółtych serów. To wtedy wybudowano oddzielny budynek dojrzewalni, w którym na części wysokiego parteru zlokalizowano biura Spółdzielni, a niżej właściwą dojrzewalnię.

Wspomnienia i krajobrazy

    Pamiętam lata 50-te ubiegłego wieku i długie sznury furmanek wypełnionych szczelnie metalowymi, pełnymi mleka bańkami czekające przy rampie rozładunkowej na odbiór surowca. A pamiętam dlatego, że mieszkałem na wprost ul. Polnej i od mleczarni dzieliło mnie około 150 metrów wybrukowanej kamieniami ulicy. Po jej lewej stronie rozciągał się ogród sióstr zakonnych, pełen białych i czerwonych porzeczek. Siostry prowadziły tam jedyne wtedy sędziszowskie przedszkole. A po prawej stronie sąsiadowało z nią zadbane gospodarstwo Franciszka Suchockiego, długoletniego prezesa OSP w Sędziszowie. Wjazd na plac manewrowy mleczarni zwieńczała wysoka, portalowa brama, a cały plac od wschodu i północy otaczał gęsto rozrośnięty żywopłot. Jego czerwieniejące jesienią drobne owoce z dużymi pestkami podjadaliśmy z Maćkiem tym razem bez szkody dla zdrowia. Zimą była to jadłodajnia dla wielu gatunków ptaków.
      Pamiętam również jak to sędziszowską kazeinę polubiły szczury. Magazynowano ją w dużych workach układanych jeden na drugim w dużym pomieszczeniu usytuowanym pomiędzy budynkiem linii kazeinowej, a budynkiem głównym mleczarni. W wolnych przestrzeniach pomiędzy workami gryzonie te chroniły się podczas polowań organizowanych na nie cyklicznie przez kierownika Paradowskiego. Co silniejsi robotnicy przekładali worki z kazeiną, a ci sprytniejsi tłukli szczury pałkami. Obrazu szczurzego armagedonu dopełniały dwa psy, które uganiały się za uciekającymi szczurami głośno szczekając. Akcje te skutkowały na krótką metę bowiem nowe zastępy gryzoni zwabione kazeinowym przysmakiem nadciągały z zewnątrz głównie kanalizacją ściekową. Niestety, mleczarnia w owym czasie nie miała oczyszczalni ścieków. Zrzucano je kanalizacją bezpośrednio do nieodległej rzeczki Budzisz. Kiedy powyżej zrzutu ścieków urządzaliśmy kąpieliska, tak poniżej zamierało w niej życie biologiczne.
      Mleczarnia, aby produkować potrzebowała chłodu. W tamtych czasach latem mógł je zapewnić lód. Pamiętam jak zimą wynajęci wozacy wycinali kształtne bloki lodu ze Skrzynczyny i stawów, jakie zachowały się w parkowej buczynie hr. Tarnowskich w Górze Ropczyckiej. Następnie saniami zwożono je do zakładu i składowano w tzw. lodowni, a gdy się wypełniła to w wysokich na kilka metrów pryzmach izolowanych od ciepła szczelną warstwą trocin. Lód pozwalał na pozyskiwanie tzw. „wody lodowej” wykorzystywanej powszechnie w produkcji mleczarskiej.

Odrodzenie.
 
     W drugiej połowie lat 50 ubiegłego wieku kierownik Paradowski został przeniesiony służbowo do Przeworska. Mleczarnia popadła w stagnację. Zdaniem Gustawa Popławskiego późniejszego, długoletniego prezesa Spółdzielni, „uwiąd przedwojennej spółdzielczości, centralistyczne zarządzanie z poziomu Związku Spółdzielczości Mleczarskiej, kolejne zmiany kierownictwa, braki surowca, naturalne zużycie majątku trwałego zakładu, brak inwestycji odtworzeniowych spowodowały poważne kłopoty finansowe zakładu. Aby go ratować, firma rozpoczęła, niestety z miernym skutkiem, działalność handlową. Zaopatrywała też rolników w nawozy, wapno i proste maszyny rolnicze”.
Ostatecznie po kilku latach eksperymentów ówcześni decydenci postanowili sprowadzić do zakładu fachowca od przetwórstwa mleka i prowadzenia produkcji mleczarskiej. Okazał się nim wspomniany Gustaw Popławski. Rodowity sędziszowianin, absolwent technikum mleczarskiego w Rzeszowie, ale z praktyką w mleczarni w Dębicy, a potem mistrz produkcji z zakładu w Krośnie. Był to rok 1971.
Zakład odzyskał wigor. Mimo że zarządem sędziszowskiej Spółdzielni Mleczarskiej kierował typowy aparatczyk, młody Popławski wkrótce awansował na jego zastępcę cały czas kierując produkcją zakładu. Stan taki nie trwał długo. Profesjonalizm zawodowy i dynamiczny sposób kierowania mleczarnią skłonił Radę Nadzorcza Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Sędziszowie Młp do powierzenia mu funkcji Prezesa Zarządu. Jak wspomina - z pomocą przychylnych mi centralnych struktur spółdzielczości mleczarskiej rozpocząłem modernizację fabryki. W pierwszym rzędzie wybudowaliśmy własne ujęcie wody i nową kotłownię z dwoma kotłami parowo – wodnym o ciśnieniu do 16 atmosfer. Tym samym zwiększyliśmy znacznie wydajności linii produkcji kazeiny do około 400 tys. ton rocznie. Eksportowaliśmy ją głównie do USA po bardzo korzystnych cenach. Zakupiliśmy szereg specjalistycznych maszyn i urządzeń takich jak nowe masielnice, urządzenia do konfekcjonowani w woreczki foliowe mleka i śmietany, linie do produkcji kefirów, nowoczesne pakowaczki do masła i twarogów. Wprowadziliśmy do sprzedaży nowe gatunki żółtych serów.


                                                          Dział galanterii spożywczej.


                                                       Urządzenie do produkcji kefirów.

Zmiany te przyciągnęły do Spółdzielni nowych członków. W okresie prosperity ich liczba wzrosła do dwóch tysięcy pięciuset. Wszyscy byli dostawcami mleka, które zakład odbierał od nich własnym, specjalistycznymi transportem. Opowiada dalej Gustaw Popławski - Dziennie skupowaliśmy około 80 tys. litrów. Produkowaliśmy 5 ton masła na dobę nie licząc śmietany, kefirów, twarogów, maślanki i żółtych serów. Sytuacja ekonomiczna Spółdzielni, wspomagana eksportem kazeiny była wyśmienita. Nie zalegaliśmy z terminowym regulowanie zobowiązań wobec dostawców mleka i partnerów handlowych. W firmie pracowało blisko 70 ludzi.

Katastrofa

      Aż tu nagle nadciągnęła katastrofa. Na miasto i okolice wraz z gigantycznym deszczem spadła powódź. 3 czerwca 2010 roku mleczarnia została całkowicie zalana. Woda wdarła się wszędzie – relacjonuje prezes Popławski - Najbardziej ucierpiały kotłownia, magazyny kazeiny i dojrzewalnia serów. Również woda zalała pozostałe pomieszczenia produkcyjne. Jedynie rampa rozładowcza wystawała ponad lustro wody. Byliśmy bezradni. Kiedy woda opadła miejscami zalegało 60 cm mułu. Blisko miesiąc przywracaliśmy ograniczone zdolności produkcyjne zakładu. Jednak na nic się to zdało. Zanotowane straty bilansowe wyniosły ponad trzy miliony złotych nie licząc potężnych strat w majątku .Zalegaliśmy z zapłatą za surowiec i materiały do produkcji. Dostawcy mleka odeszli do innych mleczarni. Bank odmówił dalszego kredytowania Spółdzielni. W takiej sytuacji jedynym wyjściem było zaprzestanie produkcji i sprzedaż części zakładu. Tym sposobem Spółdzielnia uniknęła upadłości i spłaciła większą część swoich zobowiązań. Po 85 latach działalności mleczarnia przestała istnieć.

Epilog.

     Z reporterskiego obowiązku należy odnotować, że założona przez światłych sędziszowian przed prawie 100 laty Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp istnieje nadal. Nie upadła. Nosi nazwę Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Młp. Znajdujemy ją w rejestrze spółdzielni Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS 000093736. Ma swój NIP i REGON. Jej PKD to numer.46.33.2 co oznacza sprzedaż hurtową wyrobów mleczarskich. Na czele jej zarządu stoi nadal Gustaw Popławski, a Radą Nadzorczą kieruje wraz z czterema członkami Bolesław Król. Jej siedzibą są skromne pokoje biurowe na parterze dojrzewalni serów, pozostałej po zburzonych rozległych budowlach dawnej mleczarni. Tam księżycowy krajobraz straszy nieuporządkowaniem. Wymaga naszym zdaniem interwencji służb miejskich. Bo może za rok, w setną rocznicę pamiętnego zebrania założycielskiego Spółdzielni Mleczarskiej w Sędziszowie Młp spółka z o.o. uda się na tym miejscu uroczyście wspomnieć jej twórcę doktora nauk prawnych Zygmunta Artura Tałasiewicza, który w 1955 roku spoczął na sędziszowskim cmentarzu komunalnym. A także uhonorować Gustawa Popławskiego, który do dzisiaj nieprzerwanie, przez 51 lat pełni funkcję prezesa tego podmiotu.

Andrzej Antoni Skarbek
przy współpracy Marii Strzępki i Kazimierza Hoedla.
Stowarzyszenie Historyczne Odrowąż.

W publikacji wykorzystano archiwum Spółdzielni Mleczarskiej
i prywatne zbiory Kazimierza Hoedla.

piątek, 2 sierpnia 2024

  𝐖𝐲𝐬𝐭𝐚𝐰𝐚 "𝐒𝐚𝐜𝐫𝐮𝐦 𝐢 𝐏𝐫𝐨𝐟𝐚𝐧𝐮𝐦" 𝐊𝐚𝐳𝐢𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐚 𝐂𝐳𝐚𝐩𝐤𝐢 - 𝐎𝐭𝐰𝐚𝐫𝐜𝐢𝐞 𝐩𝐞ł𝐧𝐞 𝐞𝐦𝐨𝐜𝐣𝐢!

✨🎨
1 sierpnia 2024 r. w Powiatowe Centrum Edukacji Kulturalnej w Ropczycach odbyło się uroczyste otwarcie niezwykłej wystawy "Sacrum i Profanum" autorstwa utalentowanego rzeźbiarza 𝐊𝐚𝐳𝐢𝐦𝐢𝐞𝐫𝐳𝐚 𝐂𝐳𝐚𝐩𝐤𝐢. 🗿
Kazimierz Czapka, znany nie tylko ze swoich mistrzowskich rzeźb, ale także jako autor satyrycznych tekstów i fraszek, zaprezentował dzieła, które doskonale balansują pomiędzy powagą a humorem. Jego prace to wyjątkowe połączenie sacrum i profanum, skłaniające do refleksji nad ludzką naturą oraz złożonością naszego świata.
Wystawa to nie tylko uczta dla oka, ale również intelektualna podróż przez głębokie znaczenia i subtelne żarty ukryte w każdej rzeźbie. Odwiedzający mieli okazję podziwiać zarówno imponujące figury sakralne, jak i zabawne, pełne ironii postacie z życia codziennego.
Wystawa "Sacrum i Profanum" będzie dostępna w Powiatowym Centrum Edukacji Kulturalnej do 31 grudnia 2024r. Serdecznie zapraszamy wszystkich do odwiedzenia tej wyjątkowej ekspozycji i zanurzenia się w twórczości Kazimierza Czapki!