poniedziałek, 1 grudnia 2025

 

SZTUCZNA INTELIGENCJA.

Czym jest?

Wg  sławy fizyki teoretycznej prof. Andrzeja Dragana  inteligencja jako taka   to zdolność do odnajdywania podobieństw, czyli  wykrywania analogii. Chodzi  o to, żeby  myśląc skracać ciągi decyzyjne poprzez zastępowanie wielu ich elementów mniejszą liczbą. Tym samym w krótszym czasie osiągnąć oczekiwany efekt.  Aby tego dowieść zorganizowano konkurs dla informatyków piszących algorytmy komputerowe. Kto skróci zadany program, czyli bardziej go skompresuje i znajdzie w nim więcej analogii,  otrzyma wysoką nagrodę pieniężną. Rywalizacja trwa już 12 lat, lecz okazuje się, że z każdym  terminem  wyłonienia zwycięzcy pojawia się algorytm: krótszy i wydajniejszy od poprzedniego.  Czy zatem kolejni programiści znajdując więcej wspólnych cech w ocenianym algorytmie i  zastępując go  sprytniejszym, są inteligentniejsi od swych kolegów współzawodników? Być może.

 Kiedy śp. prof. Lech Falandysz legalizując działania prezydenta Lecha Wałęsy znajdował analogie między obowiązującym prawem, a prawem stosowanym przez siebie, wywołując tym samym osłupienie  i protesty jurystów,   był bardziej inteligentny od nich? Czy twórcy sztucznego serca, które zbudowali na zasadzie zwykłej pompy,  znajdując analogię między nią, a sercem naturalnym byli twórczo inteligentni? Można mnożyć  przykłady odkrywania praktycznych analogii w dedukcji i działaniach pojedynczych  ludzi, ale także ich zbiorowisk czy organizacji. Czy zatem naprawdę Ci, którzy szybciej i skuteczniej wykorzystując swoje przyrodzone zdolności do odnajdywania podobieństw i stosowania ich w  praktyce są inteligentniejsi od innych? Wydaje się, że tak.  W takim razie  ogromnie pojemne, nieustannie trenowane maszynowo sieci neuronowe nazywane sztuczną inteligencją  IA i działające na zasadzie kojarzenia faktów, analogii, i minimalizacji błędu są naprawdę po ludzku inteligentne? Rzeczywiście sieć neuronowa jest czymś co przypomina strukturę ludzkiego mózgu, ale…pozbawioną emocji i uczuć  oraz, co najważniejsze,   świadomości. Przecież  nie jest mózgiem. To tylko piekielnie sprawna maszyna, program komputerowy,  którego twórcy do dzisiaj  nie wiedzą jak działa w swojej ukrytej warstwie.

Czy zatem ogromna, pojedyncza  sieć neuronowa zwana sztuczną inteligencją IA oraz  rozwijające się błyskawicznie jej produkty, jak modele językowe np. Chat GTP,   działające na zasadzie dostrzegania  analogii w zbiorze danych, wpakowanych w jej pamięć w trakcie uczenia maszynowego jest bardziej inteligentna od ludzi? Nie jest. Jest tylko  szybsza i sprawniejsza od ludzkiego  mózgu  w analizowaniu  informacji, znajdowaniu podobieństw i ich kompresji,  aby jak najefektywniej wykonać nałożone zadanie.

Znamy mędrków z dobrą pamięcią powtarzających wyuczone,  banalne, pozornie odkrywcze kwestie jak własne. Ich wypowiedzi i postępowania pozbawione osobistych refleksji  nie przysparzają jakichkolwiek nowych treści. Są odtwórcze. Podobnie działa  każdy magnetofon. Czy magnetofon jest inteligentny?  Oczywiście, że nie.  Na początku przygody z sieciami neutronowymi było podobnie. Sieci te były odtwórcze. Ogromna ilość danych, niemalże zawartość Internetu, jakimi  je karmiono, pozwalała odpowiadać na zadane pytania, czy rozwiązywać określone problemy tylko w sposób i w zakresie zapamiętanych treści. Co więc się wydarzyło, że sieci zaczęły zachowywać się inaczej? Wygląda na to, że  terabajty  informacji, jakimi je nakarmiono, zaczęły się w nich nie mieścić. Dlatego  w trakcie uczenia maszynowego ulegały samoczynnej kompresji. Sieć wybierała z nich tylko esencję, a wszystkie wcześniejsze, gotowe recepty na cokolwiek, zastąpione krótszymi,  znikały.  Co się więc wydarzyło, że mimo utraty gigantycznej ilości danych wejściowych  sieć sprawnie, z coraz mniejszym błędem obsługuje  modele językowe np. Chat GPT-4 lub najnowszy Chat GPT-5? Odpowiedź jest tylko jedna. Sieć w nieznany jeszcze sposób, w swojej warstwie ukrytej,   posiadła umiejętność dostrzegania analogii pomiędzy znanymi z treningu wzorcami, ale w całkowicie innych krótszych  sformułowaniach. Trudzi się nad tym  matematyka najwyższa z wyższych.  Czy uda się jej opisać równaniami procesy jakie zachodzą w sieciach neuronowych i poznać ich istotę?  Poczekajmy. Jednak stara prawda naukowego dociekania  ostrzega „ bytów nie mnożyć, fikcji nie tworzyć, a fakty tłumaczyć jak najprościej”. Zatem tego się trzymajmy.

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne ODROWĄŻ

 

wtorek, 11 listopada 2025

 



NARODZINY SZPITALA

Wspomnienie

     Zapewne mało kto pamięta, że sędziszowski szpital – kolejny już w historii miasta -  stanął w miejscu aszkenazyjskiej synagogi, zburzonej w 1941 roku przez niemieckiego okupanta. Blisko połowa mieszkańców miasteczka przez stulecia zanosiła w niej modły do Jahwe o zdrowie i pomyślność być może wymadlając temu miejscu szczególną moc. Dowodów na to brak. Ale skoro je  wybrano w 1952 roku ruszając tam z budową  ośrodka zdrowia,  to może oczyszczony z gruzów  historyczny plac,  nadal miał transcendentnie służyć tym, co wojnę przeżyli? 


                          Plac pod budowę sędziszowskiego szpitala. Ruiny synagogi zburzonej w 1941 roku                                                                        przez Niemców. W tle widoczna wieża ratuszowa. Domena publiczna.

                                      

                     Nie pierwszy to lazaret  w historii miasta. Już w 1488 roku, dzięki mecenatowi Beaty z Tęczyńskich Odrowążowej, powstał szpital dla ubogich. Szpital ten w 1631 odnowił i rozbudował do 12 łóżek Mikołaj  Spytek Ligęza. Jednak  szwedzki potop i ogólne zwyrodnienie obyczajów zniweczyły na  długo te inicjatywy bo aż do końca lat 40-tych ubiegłego wieku.  Wtedy, w roku 1948 władze miasta podjęły decyzję o budowie ośrodka zdrowia  oraz łaźni miejskiej. Stali za nią autentyczni lokalni patrioci, Antoni Tobiasz – ówczesny Przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej i Franciszek Brandys  - sekretarz Rady.  Inspirował ich lekarską wiedzą i „judymowskim” zaangażowaniem dr n. med. Tadeusz Lichowski  - kierownik jednoosobowej, trzyizbowej przychodni lekarskiej ulokowanej  wtedy w drewnianym budynku przy ulicy Piłsudskiego 1.

Z początkiem 1952 roku na uprzątniętym z gruzów placu ruszyły wykopy i  murowanie fundamentów. Początkowo  projekt budowlany obejmował nieco większy obszar niż obrys zburzonej synagogi. Dopiero po wznowieniu budowy w 1958 roku  i finansowej korekcie planów projektowany budynek posadowiono dokładnie na miejscu dawnej  bożnicy. Zbędne fundamenty zostały rozebrane, a pozyskane materiały   sprzedano mieszkańcom miasteczka.

                                                                             

                                                                           

                              Po prawej stronie fotografii widoczne nadmiarowe fundamenty przyszłej przychodni. Od lewej                             widoczny dom pp. Czocharów, dalej budynek rzeźni i dom pp. Wątróbskich. Domena publiczna.


                    PZYCHODNIA I PORODÓWKA

                             Przez kilka lat, gołymi  fundamentami przyszłego Ośrodka Zdrowia niepodzielnie rządzili chłopcy ze śródmieścia. Przewodził im – jak pamiętam - Jurek Ciura,  bez zgody którego inni chłopcy, tacy jak ja,  mieszkający „za mostem” nie mieli tam wstępu. Chyba,  że po zwycięskim „najeździe” na tę „warownię” kiedy zdobywcy  wspólnie ze zwyciężonymi uzgadniali rodzaj i termin rewanżu. Starcia te miały bezkrwawy charakter, przebiegały wg ustalonych reguł,  jeńcy byli przetrzymywali niedługo,  tak by zawsze zdążyć na kolację. Kiedy w 1958 roku, ku radości sędziszowian na powrót ruszyły roboty budowlane wśród ich nastoletniej, męskiej części rozległ się „jęk zawodu”. Trwał jednak krótko.

Cieszył się z tego wielce dr. Tadeusz Lichowski. Wspomina jego córka Krystyna cyt: „ na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ojciec miał nowy cel,  budowę przychodni rejonowej wraz z porodówką. Teraz w tym miejscu stoi szpital, ale początki wywalczył i wypracował mój ojciec. Wiem jak tym żył, ile się najeździł i nachodził. Pamiętam kiedy przyjeżdżałam do domu, zwykle wychodził po mnie na stację i w pierwszej kolejności prowadził na miejsce budowy przychodni. Jeżeli chcesz to najpierw Ci pokażę , ile się już zmieniło od ostatniego razu, bo potem będzie ciemno – mówił. To dla niego było takie ważne i tyle starań w to włożył. Kto dziś o tym pamięta? Pewnie nikt o tym nie wie, ile w tym ojca zasługi, że w Sędziszowie powstał szpital”.

Aż w 1962 roku nowy Ośrodek Zdrowia ruszył. Szefem został właśnie dr. Lichowski.  Miałem wtedy 18 lat. Kiedy stanąłem do poboru na wiosnę 1963 roku – jak pamiętam - doktor w obszernym, w pokrytym ołowiem fartuchu obsługiwał prymitywny aparat rentgenowski.  Urządzenie  to nie robiło zdjęć,  tylko lekarz w czasie ekspozycji oglądał na ekranie organa prześwietlanego pacjenta np. płuca.  To był diagnostyczny przełom. Dla lekarza było to jednak wyjątkowo niebezpieczne zajęcie. Ołowiany fartuch słabo chronił radiologa przed promieniowaniem. Tylko bardzo odważni i oddani pacjentom lekarze robili specjalizację z radiologii. Wielu z nich w późniejszym okresie zapadało na zdrowiu i nierzadko odchodziło umierając na raka.

                                                                                                                             

                                                                                    


                     
Przychodnia Rejonowa z Izbą Porodową w końcowej fazie budowy. Lata 1960/1961.  Domena publiczna.                                                                                                                   

 Na piętrze rodziło się sporo dzieci. Porodówką dowodziła twardą ręką pani Zofia Rosa, sędziszowianka z domu Wąsowska, dyplomowana położna. Izba cieszyła się  zasłużonym powodzeniem. Mieszkanki miasta i gminy nie wyobrażały już sobie porodów domowych. Higiena, antyseptyka  zwiększały bezpieczeństwo matek i nowo narodzonych dzieci.  Niestety w latach 70. XX wieku zaczęto stopniowo likwidować izby porodowe. Decyzja ta była częścią szerszej akcji centralizacji opieki medycznej i reformy systemu zdrowia. Głównym powodem likwidacji izb porodowych było dążenie do poprawy bezpieczeństwa matek i noworodków poprzez przeniesienie porodów do większych szpitali i oddziałów położniczych np. do Rzeszowa czy Dębicy, które dysponowały lepszym zapleczem technicznym, wykwalifikowanym personelem oraz możliwością natychmiastowej interwencji w razie komplikacji. W 1975 roku  zlikwidowano również sędziszowską placówkę.

             IDZIEMY PO SZPITAL

            Miastem rządził wówczas Józef Marć. Jak wspomina jego  z-ca Roman Krzystyniak - „był włodarzem zrównoważonym i dbającym o  sprawy społeczeństwa.  Z zawodu nauczyciel, posiadał umiejętność szerszego oglądu spraw miasta i wyboru optymalnych kierunków postępowania”  Krystyna Lichowska, starsza córka dr Lichowskiego pamięta jak jej ojciec „ gorąco namawiał naczelnika Marcia,  by po zlikwidowanej izbie porodowej  koniecznie, zdobył środki i zorganizował tak potrzebny chociażby zalążek szpitala. Aby szpital był wśród chorych”. Ta śmiała idea znalazła zrozumienie w społeczeństwie miasta, a także u jego władz. Trudno dzisiaj odtworzyć ścieżki przebiegu informacji, lobbingu, nacisków społecznych i politycznych oraz podejmowanych decyzji. W konsekwencji, w tyglu ścierających się opinii,  w  ramach funkcjonującej przychodni w Sędziszowie władze samorządowe sfinansowały i otwarły w miejsce izby porodowej pełnowymiarowy oddział chorób wewnętrznych. Jeszcze z nazwy  nie szpital, ale miejsce gdzie chorzy zamiast leżeć  w Rzeszowie lub  Dębicy  mogli leczyć się blisko swoich miejsc zamieszkania. Otwierając oddział szpitalny nie naruszono struktury organizacyjnej powiatowej służby zdrowia, poszerzono jedynie zakres usług istniejącej przychodni.  Pierwszym ordynatorem Oddziału został dr Józef Berłowski, od 1982 roku dr Aleksander Kaczmarski, a od 1986 roku dr n. med. Zbigniew Ziętek, który funkcję tę sprawuje do dzisiaj. Wygospodarowano miejsce na blisko 40 łóżek, własne laboratorium i własna kuchnię. Diagnozowane były ostre przypadki chorób płuc, jamy brzusznej i serca. Większość skutecznie leczono  na miejscu tylko najtrudniejsze przypadki kierowano do specjalistycznych szpitali Rzeszowa.  Na oddziale pracowało podówczas czterech lekarzy i całkiem pokaźne grono wykwalifikowanych, pielęgniarek  klinicznych.

Na początku 1976 roku „na oddziale” znalazł się mój śp. ojciec z diagnozą krakowskiej kliniki, nowotwór. Nie żył już dr Lichowski, który zmarł kilka miesięcy wcześniej. Opiekę nad ojcem przejął dr Józef  Berłowski. Warunki jakie przygotowano choremu na oddziale  były,  jak na owe czasy,  wzorcowe. Czysto, przestronnie i empatycznie. Niestety, ojciec znajdował się już w stanie terminalnym dlatego wkrótce wypisano go do domu. Jednak opieka dr Berłowskiego nad chorym trwała nadal. Częste wizyty domowe, opieka pielęgniarska nie ustały aż do jego odejścia. Szpital przybliżył się do chorego, niemalże wszedł do jego domu. Był częścią zdrowienia, a także umierania. Sądzę, że właśnie o to chodziło jego założycielom.

             BUDUJEMY!

     Jednak w oficjalnej nomenklaturze tak zorganizowany zespół usług medycznych, funkcjonował nadal jako Ośrodek Zdrowia. W świadomości społecznej zaś coraz bardziej utrwalał się obraz i nazwa „szpital”.  Bowiem waga i znaczenie tej działalności zdominowało pozostałe procedury medyczne świadczone w ośrodku - przychodni. W społeczeństwie narastało przekonanie, że miastu należy się „pełnowymiarowy” miejski, samorządowy szpital. To przeświadczenie w pełni podzielały władze miasta z młodym naczelnikiem na czele Romanem Krzystyniakiem i wspomagającym go przewodniczącym Rady Miasta Stefanem Kozakiem. Wspomina Roman Krzystyniak – Presja społeczna na rozbudowę Ośrodka Zdrowia, a co najważniejsze rozbudowę Oddziału Chorób Wewnętrznych była ogromna.  Nie ukrywam, że dzień i w nocy towarzyszyła mi wizja rozbudowanego szpitala z prawdziwego zdarzenia. Nie sięgałem wtedy wyobraźnią do tego, co mamy w mieście dzisiaj. Problem pieniędzy skutecznie te wyobraźnię korygował. Wspólnie ze Stefanem Kozakiem lobbowaliśmy za rozbudową wszędzie. Zdobywaliśmy przychylność środowiska lekarskiego z dr.  dr. Ziętkiem i Dziurzyńskim na czele. Kadry kierowniczej sędziszowskich firm, parafii i klasztoru, dyrektorów szkół … po prostu lobbowaliśmy totalnie. Powołaliśmy też  Radę Dyrektorów, która wspierała wcześniej powołany Społeczny Komitet Budowy Szpitala.  Działaniom tym pomogło wielce 500 - lecie uzyskania przez Sędziszów  praw miejskich obchodzone  w 1983 roku.  Na uroczystości jubileuszowe  przyjechał I sekretarz PZPR  Franciszek Karp, wojewoda rzeszowski  Henryk Ficek oraz inni przedstawiciele władz powiatowych i miejskich. Sprzedaliśmy im naszą ideę. Obiecaliśmy, że w czynie społecznym zdobędziemy pieniądze na projekt i zaawansujemy rozbudowę. I będziemy oczekiwać na finansowanie tej społecznej inicjatywy.

Kontynuuje wspominanie Stefan Kozak – „Po tych uroczystościach nacisk społeczny na rozpoczęcie prac jeszcze się wzmógł. Zwykli ludzie, instytucje i  firmy, a także  ks. Proboszcz Zygmunt  Król, ojciec Bonawentura Płonka, Gwardian klasztoru o.o. Kapucynów  wpłacili nawet znaczne kwoty na finansowanie rozbudowy. Nasze osobiste wizyty w prywatnych domach na terenie gminy uruchamiały pokłady hojności i odpowiedzialności obywatelskiej. Nierzadko wpłacano „wdowi grosz” tym bardziej cenny, że ofiarowywany przecież na cel społeczny. Ostatecznie uruchomiliśmy projektowanie rozbudowy.  A potem rozpoczęła się akcja, której nigdy nie zapomnę. Romanowi udało się pozyskać  jako  oficjalnego realizatora rozbudowy ośrodka zdrowia,   Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej z Rzeszowa. Jednak wszystkie roboty począwszy od załatwiania materiałów, przez ich transport i rozładunek na budowie, prace ziemne i fundamentowe wykonywano społecznie, a koordynowała Gmina. To była jazda bez trzymanki, ale udało się. W roku 1988 mieliśmy stan surowy..

                                                                             


                                  Sędziszowski Szpital Samorządowy. Obecnie SZPITAL POWIATOWY. 

     SZPITAL UŻYCZONY

     Ale walka o szpital dopiero się zaczęła. Wystartowała sztafeta oddanych sprawie samorządowców. Na miejsce Romana Krzystyniaka zameldował się Józef Włodarski. W jego miejsce już w 1990 roku wszedł Wiesław Oleś. To na ich barkach spoczywał ciężar zdobywania i wygospodarowywania z budżetu miasta pieniędzy na kontynuację rozbudowy kompleksu szpitalnego. Uciekano się do wszelkich możliwych sposobów znalezienia finansowania rozpoczętego dzieła. Zachowała się korespondencja Józefa Włodarskiego z Kongresem Polonii Amerykańskiej  w sprawie finansowego i rzeczowego wsparcia budowy szpitala. Jak wspomina Michał Włodarski, syn Józefa, - wsparcie to było udzielane nawet po odejściu ojca z urzędu.   Ostatecznie wieloletni,  trudny I etap samorządowej rozbudowy zakończył się w 1998 roku. Decyzją władz miasta – aby zapewnić dalsze finansowanie kolejnych etapów budowy -  cały kompleks przychodni, szpitala i obiektów towarzyszących użyczono Zakładowi Opieki Zdrowotnej w Ropczycach. Rozpoczął  się II etap rozbudowy  Szpitala. Właściwie trwa do dzisiaj.

 

 

czwartek, 25 września 2025

 

UCIECZKA I NADZIEJA

EMIGRACJA GALICYJSKA

 

Porozbiorowa Polska rozdarta miedzy trzech zaborców i wymazana z mapy Europy - wobec represji politycznych, klęsk powstańczych i pogarszających się warunków ekonomicznych – na przestrzeni II połowy XIX wieku traciła swoich obywateli. Jak podają źródła około 3,5 miliona odważnych i zaradnych Polaków zdecydowało się „uciec na stałe”  z ojczyzny by na obczyźnie szukać lepszego życia. Ich przedsiębiorczość i najczęściej, młode silne ręce zaczęły uczestniczyć w ożywieniu gospodarczym Stanów Zjednoczonych, Kanady, Brazylii i Argentyny, ale też Niemiec, Austrii  i Czech.   

 

NADZIEJA

Galicja, jako Królestwo Galicji i Lodomerii,  była jednym z najbiedniejszych regionów monarchii austro-węgierskiej.  Obejmowała tereny Małopolski Zachodniej, pomiędzy Wisłą a Sanem, Małopolski Wschodniej tj. Ruś Czerwoną ze Lwowem, Stanisławowem, Tarnopolem, Przemyślem i Sanokiem, oraz fragmenty Wołynia,  Podola i  Bukowiny. Rozdrabnianie gospodarstw rolnych, przeludnienie wsi  oraz niskie plony  prowadziły wśród chłopów do biedy, głodu i braku perspektyw. Po zniesieniu pańszczyzny i ich uwłaszczeniu całe rzesze mieszkańców wsi, dotychczas  „zaopiekowanych” socjalnie  przez dwory i folwarki, zderzyły się z realiami gospodarki towarowo-pieniężnej. Z koniecznością sprzedaży na rynku wyprodukowanych przez siebie płodów rolnych, sprzedaży swojej pracy i kupowania za pieniądze towarów, zapewnianych wcześniej przez dwory,  w ramach wymiany barterowej. Rosło zapotrzebowanie na „żywy pieniądz”. Okres ten trwał około 25 lat,  po którym - mimo nabywania przez nielicznych  chłopów rozparcelowywanej, ziemiańskiej ziemi -  sytuacja nie uległa poprawie. Tym bardziej, gdy zarzucono zwyczaj pozostawiania gospodarstwa w rękach najstarszego syna i zaczęto je dzielić pomiędzy rodzeństwo. Toteż powszechna bieda i brak możliwości rozwoju karlejących  gospodarstw sprawiły, że odważniejsi i bardziej zdeterminowani zaczęli szukać lepszego życia za granicą. Z ofertą wyjazdu wychodzili naprzeciw pośrednicy.


Emigranci przy burcie parowca w Bremie – Niemcy rok 1874

Domena publiczna

W konsekwencji wielu mieszkańców zwłaszcza z zachodniej Galicji z okolic Nowego Sącza, Rzeszowa, Tarnowa ruszyło tłumnie „za chlebem” do Ameryki. To wtedy narodziła się  melodia i słowa songu  „Góralu czy ci nie żal… śpiewana  tęsknie do dzisiaj.

 


Emigranci na statku – widoczna Statua Wolności

Domena publiczna



Emigranci na Ellis Island -  Ameryka rok 1902

Domena publiczna.


Emigranci na ziemi amerykańskiej po zejściu na ląd.

Domena publiczna

 

Niektórzy wracali po kilku latach z zarobionymi „dolarami”, ale wielu osiedlało się tam na stałe w stanach Nowy Jork, Pensylwania, New Jersey, Illinois,  głównie w Chicago, a z czasem w wielu innych ośrodkach na wschodzie i środkowym zachodzie Stanów, tworząc tam etniczne skupiska „krajanów”. Później przekształciły  się one w silne ośrodki polonijne. Ocenia się, że w okresie od 1870 roku do 1914 wyemigrowało z Galicji około  miliona mieszkańców. Jednak po zarobieniu dolarowej gotówki  wielu z nich powróciło do kraju.        Swoim strojem,  swobodniejszym  zachowaniem i inwestycjami w rozwój pozostawionych gospodarstw budzili powszechny podziw skłaniając tym samym  kolejnych młodych ludzi do wyjazdu „za ocean. Apogeum emigracyjne do Stanów przypadło na  przełom  XIX i XX wieku.  

 

„ZA CHLEBEM”  Z  POWIATU ROPCZYCKIEGO.

Jak proces wypraw „za chlebem” przebiegał w okolicach Ropczyc i Sędziszowa w swojej monografii pt. „ PRZESZŁOŚĆ WSI POWIATU ROPCZYCKIEGO  W USTACH ICH MIESZKAŃCÓW”  opisał  etnograf dr Jerzy Fierich. Powiat ropczycki był terenem, którego mieszkańcy żyli głównie z rolnictwa i drobnego rzemiosła. Gospodarstwa stawały się coraz mniejsze, ziemi nie starczało, a warunki życia  surowe. W takich okolicznościach emigracja stała się ucieczką od biedy i nadzieją na przyszłość. Wg. relacji Fiericha  jako jeden z pierwszych  w roku 1883 wyjechał z Krzywej  do Ameryki, Wojciech Łagowski. Cyt:  „toż to było we wsi strachu i gadania bez liku, bowiem naród bał się kolej jechać, a cóż dopiero okrętem, którego nikt nie znał i nigdy nie widział.  W rok później wyjechał drugi, potem trzeci, a kiedy ci przesłali kilka dolarów to istny szał ogarnął wszystkich, pożyczał kto mógł na drogę i wyjeżdżał do złotodajnego kraju”. O wyjeździe każdy marzył, a na zabawach śpiewano „ O przekrasno Ameryko, byś nie była tak daleko…”

EMIGRACJA ŁAŃCUCHOWA

Pojawiło się zjawisko emigracji łańcuchowej. Wyjazd jednych osób uruchamiał wyjazdy kolejnych. Przysyłane i przywożone z Ameryki pieniądze w znaczący sposób poprawiały materialne warunki życia na wsi. Taka opinią dzielono się z etnografem  w Wolicy Piaskowej i Borku Wielkim. W Kamionce i Latoszynie mieszkańcy twierdzili,  że zarobione w Ameryce pieniądze umożliwiły  powracającym nabywanie ziemi z rozparcelowywanych ziemiańskich majątków. Jak pisze dr  Fierich,  emigranci  wspomagali pieniężnie również swoje wsie. Np. w Jaźwinie wybudowano dom ludowy.   Szacuje się, że w latach 1880 do 1914 roku z terenu powiatu ropczyckiego,  zamieszkiwanego przez około 58 000 ludzi  wyjechało głównie do Ameryki,  od sześciu do siedmiu tysięcy osób.

ZA DOLARY ZIEMIA

Parcelacja ziemiańskich  folwarków zaczęła się w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Proces ten trwał aż do początku lat 20-tych wieku następnego.. Rozparcelowywane grunta – poza  Żydami, kupcami i ziemianami - nabywali za amerykańskie pieniądze miejscowi i okoliczni chłopi. Np. ze Szkodnej, Lubczy, Nagoszyna, Borowej i Nawsia.  Kupowali je wprost lub przez Bank Ziemski w Łańcucie.  Nabywano po kilkanaście mórg, ale też po kilka. Na tych gruntach najczęściej powstawały nowe gospodarstwa np. w Nagoszynie powstało ich aż 31, niezależnie od tego niektóre małe  gospodarstwa powiększały swój dotychczasowy obszar. Czasem też powstawały całkiem nowe przysiółki, tak jak w Sielcu - Podlasek z 20 gospodarstwami, a w ww. Nagoszynie - Cieszęcin. Zjawisko to miało też negatywne skutki.  Jak pisze dr. Jerzy Fierich „pod pewnymi względami rozparcelowywanie folwarków było dla chłopów niekorzystne, gdyż wcześniej dwory dawały zarobek, zwłaszcza chłopom uboższym.” Zanikała dawna równość w biedzie i potencjale produkcyjnym.  Wieś zaczęła się rozwarstwiać. Bogatym przybywało, a biedni stopniowo ubożeli. To właśnie oni napędzali zjawisko emigracji zarobkowej do Stanów.

ROZWÓJ WSI

Jednak zmiany te miały też  znaczący społecznie, pozytywny skutek. Wraz z parcelacją dworów znikało ich prawo propinacji czyli monopolu na produkcję i wyszynk alkoholu.  Skutkiem tego zamykano dzierżawione od ziemian żydowskie karczmy. Gwałtownie zanikało zbiorowe pijaństwo, pojawił  się zaś przywieziony z Ameryki etos pracy i postęp techniczny. Zaczęto sprowadzać nieznane wcześniej maszyny rolnicze jak kultywatory, obsypniki, młocarnie itp. Zaczęto hodować bydło mleczne, uprawiać rośliny okopowe.  głównie ziemniaki. Zaprzestano powszechnej wcześniej uprawy i przetwarzania lnu na odzież zastępując  ubiorami z importowanych tkanin bawełnianych. Zakładano kółka rolnicze i spółdzielnie mleczarskie. Pierwsze kółko powstało już w 1887 roku w Brzezinach. Kółka z kolei otwierały sklepiki skutecznie konkurujące z handlem żydowskim. Powstawały samopomocowe instytucje finansowe takie jak Towarzystwo Zaliczkowe w Sędziszowie.   Ale dopiero spółdzielcze spółki oszczędnościowe typu Reiffeisena stworzyły odpowiednie dla potrzeb wsi warunki finansowania produkcji rolniczej. Na uwagę zasługują ochotnicze straże pożarne. Pierwszą założono w 1898 w Brzezinach, kolejne w Borku Wielkim  i Zwierniku. Potem już  straż pożarna istniała w każdej wsi strzegąc jej zabudowań przed ogniem.  Zmienił się także strój chłopa, a wraz z nim świadomość klasowa. Jak pisze dr. Fierich  w Bobrowej chłopi powracający z Ameryki sprowadzali nowe mody, ubrania,  oberoki, marynarki, palta, krawaty i różne obce zwyczaje”.

TOŻSAMOŚĆ SPOŁECZNO-POLITYCZNA

Budziła się wśród chłopów świadomość klasowa oraz chęć oddziaływania na stosunki społeczne na swojej wsi, w gminie, w powiecie i w kraju.  Pierwsze zaczątki ruchów politycznych odnotowano w roku 1858 na wspólnym  zjeździe chłopów z Wolicy Ługowej i Przedmieścia Sędziszowskiego.  Jednak powszechne rozbudzenie świadomości politycznej nastąpiło dopiero w latach osiemdziesiątych XIX wieku dzięki obywatelskiemu nauczaniu ks.Stanisława Stojałowskiego – społecznika i ważnej postaci ruchu ludowego. Za jego zachętą zaczęto wspólnie czytać gazety takie jak „Niedziela” „Pszczółka”  „Wieniec”  i  Gazetę Świąteczną. Pojawili się liderzy ruchu ludowego „ do których chłopi udawali się po wskazówki i wyjaśnienia i u których schodzili się na narady polityczne. Taka rolę w okolicy Wolicy Ługowej odgrywał Stanisław Birkowski, a w okolicach Wielopola Maciej Gac z Nawsia” – odnotowuje dr  Jerzy Fierich. Ruchy te jeszcze nieśmiałe, wkrótce połączyły się i już 28 lipca 1895 roku chłopscy delegaci utworzyli w Rzeszowie w gmachu Sokoła  Stronnictwo Ludowe , które wkrótce  przyjęło nazwę  Polskie Stronnictwo Ludowe. Istnieje ono do dzisiaj.

IMIGRANCI ROZWIJAJĄ AMERYKĘ

 Tymczasem w Ameryce i innych krajach,  polskie, emigranckie ręce przyczyniały się do dynamicznego  rozwoju gospodarczego. W USA powstawały fabryki, kopalnie, linie kolejowe  - potrzebna była tania siła robocza gotowa do pracy fizycznej. Przybysze z Galicji nie znali języka, nie mieli obywatelstwa amerykańskiego i byli w pełni zależni od pracodawców. Nie uczestniczyli też w znaczących buntach czy strajkach.  Zamiast tego tworzyli liczne, lokalne stowarzyszenia i fundacje, a także gazety i stacje radiowe,  które były platformami do dyskusji i pomocy wzajemnej. Powstawały kościoły i szkoły wspomagające zachowanie polskiej tożsamości, a również po to żeby przygotować kolejne pokolenia do życia w nowym kraju. Tym zjawiskom sprzyjał rząd Stanów Zjednoczonych, wykorzystywał je skutecznie przemysł,  zyskiwali zaś wszyscy Amerykanie:  ci starzy, dawno tam przybyli i ci świeżej daty, którzy zarobionymi pieniędzmi wspomagali też pozostawione „za wodą” małe ojczyzny. Ten kolosalny rozwój odnotowany na przełomie XIX i XX wieku w  kraju emigrantów, jakim są Stany Zjednoczone,  wspomagali Polacy,  przybywający tam  licznie z trzech zaborów. Z biegiem lat budził się wśród nich żal, że nie było im dane osiągnąć na Ojcowiźnie dobrostanu jaki wyrwali swoją pracą Ameryce.  Historia emigracji zmusza dziś do postawienia pytania: jak pogodzić  wrogość do współczesnych migrantów z tamtą opowieścią? Jak przekonać do przyjaznego ich wykorzystywania? Jak w końcu uznać ich trud za przyczynek do rozwoju naszego kraju, którego,  - na szczęście  - nie trzeba już opuszczać ani za „za chlebem” ani ku wolności.    

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne ODROWĄŻ

Wrzesień 2025 rok

 

W tekście wykorzystano:

Zdjęcia i grafiki z domeny publicznej,

ponadto: Przeszłość wsi

powiatu ropczyckiego w ustach jej mieszkańców.

dr. Jerzy Fierich wyd. 1933 roku


piątek, 5 września 2025

 

KRES SĘDZISZOWSKIEJ MLECZARNI

Spółdzielnia Mleczarska w Sędziszowie Małopolskim  została postawiona w stan likwidacji. Sąd Rejonowy w Rzeszowie XII Wydział Gospodarczy KRS w lipcu br.  -  na  wniosek zarządu Spółdzielni -  zarejestrował ten fakt w rejestrze sądowym.

Przyczyną zakończenia działalności -  objaśnia dotychczasowy prezes Gustaw Popławski  - jest dramatyczny brak mleka w skupie.  Na wsiach wokół Sędziszowa praktycznie zaprzestano hodowli krów.  A  więc prowadzenie ”na stratach”  lokalnej  firmy mleczarskiej nie ma sensu.  Proces „przejadania” jej majątku zatrzymaliśmy tylko w  interesie członków spółdzielni. Po 100 latach nieprzerwanej działalności i 54 latach mojej w niej pracy przyszedł czas, aby ją zamknąć. – ze smutkiem konstatuje Popławski.  - Rada Spółdzielni mnie powierzyła  funkcję likwidatora.  Przewiduję, że proces zamknięcia ksiąg handlowych potrwa  co najmniej 6 miesięcy.  I dodaje -  Wcześniej należy zbyć jej majątek, wyprzedać zapasy, spłacić zobowiązania i na koniec  wygenerować nadwyżkę finansową, która wypłacę członkom Spółdzielni w formie jak gdyby „dywidendy”. Zamierzam też  uczcić 100 -  lecie Spółdzielni  podczas zwołanego na 25 października 2025 r  Walnego Zgromadzenia jej Członków, Ogłoszę wtedy planowane wyniki likwidacji i przewidywaną wysokość indywidualnych gratyfikacji członkowskich. A potem Sąd wykreśli Spółdzielnię z KRS. Firma formalnie przestanie istnieć.

 

NADZWYCZAJNA OSOBLIWOŚĆ

Nie  ma w Sędziszowie takiej firmy, która nieprzerwanie funkcjonowałaby okrągłe 100 lat. Założono ją bowiem  25 października 1925 roku. To właśnie w tym dniu, z inicjatywy doktora praw Zygmunta Artura Tałasiewicza, adwokata i właściciela ziemskiego z Sielca uchwalono na zebraniu założycielskim statut spółki mleczarskiej,  wpłacono na kapitał kwotę 1050 złotych polskich oraz wyłoniono Przewodniczącego Rady Nadzorczej. Został nim inicjator tego przedsięwzięcia Zygmunt Artur Tałasiewicz. W skład Rady weszli ponadto: ziemianin z Iwierzyc  Ludwik Starowieyski, administrator dóbr hr. Tarnowskich Szczęsny Sandos, ich leśniczy Karol Mugler, ks. Kanonik Stanisław Maciąg oraz sędziszowianie panowie Florian  Daniel i Jan  Świder. Produkcja ruszyła natychmiast po rejestracji spółki. Wpierw w domu prywatnym Floriana Daniela na Przedmieściu, a potem od 1937 r. w wybudowanym od podstaw zakładzie przetwórstwa mleka przy ul. Polnej w Sędziszowie.


KIM BYŁ ZYGMUNT ARTUR TAŁASIEWICZ?

 


Urodził się 10 września 1871 r w Ropczycach. Maturę zdał w Wadowicach, a w 1895 ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak na owe czasy błyskawicznie się doktoryzował i już w 1896 uzyskał tytuł doktora praw tego Uniwersytetu. Ten nietuzinkowy prawnik blisko 30 lat poświecił pracy sędziowskiej. Zaczynając w Nowym Sączu, przez Tarnów, Krosno, Krościenko i Strzyżów w 1923 roku, jako radca sądu apelacyjnego na własną prośbę przeszedł na emeryturę i rozpoczął praktykę adwokacką w Rzeszowie.  Jak pisze o nim Ryszard Remiszewski w broszurce PIENIŃSKI EPIZOD ZYGMUNTA TAŁASIEWICZA „z natury prędki do pracy i pełen inicjatywy” gdziekolwiek by nie był „ze swoim rzutkim i niespokojnym charakterem staje się duszą towarzystwa”, jednocześnie jest  twórcą prospołecznych projektów i zaangażowanym organizatorem ich realizacji. Był urodzonym spółdzielcą. Zakładał składnice Kółek Rolniczych w Strzyżowie i w Rzeszowie. Działał też  w Radzie Miasta Rzeszowa, był  zawsze gotowy do nowych wyzwań i niestrudzony w dążeniu do celu.  „Przed II wojną światową Tałasiewiczowie posiadali  w Sielcu  znaczny majątek ziemski. W 1945 roku dobra te zostały rozparcelowane, a z dworu wypędzono jego mieszkańców. Pozostali bez domu i środków do życia. Z opresji wybawili ich ojcowie Kapucyni, przeznaczając do ich dyspozycji 5 klasztornych cel. Po  wyzwoleniu kontynuował  - nie bez szykan ze strony nowych władz – praktykę adwokacką, służąc spółdzielczości odzieranej powoli z samodzielności i samostanowienie.

Zmarł  10 marca 1956 roku w Chorzowie, gdzie w roku 1945, po parcelacji jego sieleckich dóbr  i konfiskacie ich domu osiadły jego córki Zofia i Julia. Został pochowany w rodzinnym grobie na cmentarzu komunalnym w Sędziszowie Małopolskim. Tym samym Jego związek z parafią i  miastem trwa nadal, a wraz z nim pamięć o prospołecznym projekcie biznesowym pod firmą Spółdzielnia Mleczarska,  któremu starczyło mocy aż na 100 lat!

 

KONTYNUACJA WBREW PRZECIWNOŚCIOM

 

Bohaterowie tamtego aktu, członkowie - założyciele  sędziszowskiej Spółdzielni dawno „odeszli z tego świata”.  Ale ich synowie i wnuki kontynuowały udział w firmie. Jedni,  jak syn sędziszowianina Jana Świdra, pan Józef Świder kierował nią w latach 60-tych przez blisko 10 lat. Inni byli dostawcami mleka i beneficjentami dywidend. Ale jak każde dobrze zaprojektowane przedsiębiorstwo po okresie prosperity, w niezłej kondycji przetrwało wojnę i rozpoczęło powojenny okres zmagań o istnienie. - W pierwszej połowie lat 50-tych,  po  kierowniku Paradowskim, kiedy centralne zarządzanie spółdzielczością stało się faktem,  Spółdzielnia podupadła. Produkowano mało wspierając się narzuconą z góry dystrybucją nawozów, narzędzi i  maszyn rolniczych. – wspomina Gustaw Popławski. - Dopiero wraz z ekipą Gierka powiał nowy, inwestycyjny wiatr. To właśnie wtedy zatrudnił mnie w zakładzie dyr. Józef Świder .Był rok 1971.

 KIM JEST GUSTAW POPŁAWSKI?

 

   
         Urodził 6 listopada 1945 roku na Przedmieściu. A więc rodowity sędziszowianin. Zadziorny, odważny, a zarazem pryncypialny absolwent Technikum Mleczarskiego  w Rzeszowie, doświadczony praktyką fachowiec od przetwórstwa mleka i prowadzenia produkcji wyrobów mleczarskich.  Ale też zręczny negocjator i jak Tałasiewicz: „prędki w działaniu i pełen inicjatywy” szef produkcji w mleczarniach Dębicy, Krosna i Sędziszowa. A potem od 1974 roku do dzisiaj prezes zarządu sędziszowskiej Spółdzielni Mleczarskiej. To za jego kadencji zakład zyskał na znaczeniu i renomie. Jak wspomina – z  pomocą przychylnych mi centralnych organów spółdzielczości mleczarskiej rozpocząłem modernizację zakładu. W pierwszym rzędzie wybudowaliśmy własne ujęcie wody i nową kotłownię z dwoma wysokociśnieniowymi  kotłami parowo – wodnymi, co umożliwiło  produkcję kazeiny na poziomie 400 tys. ton rocznie, głównie na eksport do USA. Zyskaliśmy tym samym dostęp do dewiz i możliwość  modernizacji parku maszynowego mleczarni. W dziele tym wspomagał mnie Stefan Ocytko mój zastępca ds. techniczno-produkcyjnych. Na jego wiedzę i lojalność zawsze mogłem  liczyć.  A mieli obaj co modernizować, bo po 37 latach użytkowania tylko talent i wiedza mleczarnianych  mechaników zapewniały ciągłość produkcji. W krótkim czasie staraniem Popławskiego firma  zainwestowała w nowoczesne masielnice, linię do produkcji kefirów, linię do konfekcjonowania mleka i śmietany oraz  wydajne pakowaczki do masła, śmietany i twarogów. Uruchomiła produkcję atrakcyjnych rynkowo nowych gatunków  serów. Zmiany te przyciągnęły do Spółdzielni nowych członków. W szczytowym okresie liczba dostawców przekraczała 2,5 tysiąca, a ilość skupowanego mleka to ponad 80 000 litrów dziennie. W zakładzie pracowało blisko 70 osób, z czego ponad połowa to kobiety.    

nagle 3 czerwca 2010 na miasto i okolice wraz z gigantycznym deszczem spadła powódź. Mleczarnia została całkowicie zalana. Woda wdarła się wszędzie – relacjonuje prezes Popławski - Najbardziej ucierpiały kotłownia, magazyny kazeiny i dojrzewalnia serów. Również woda zalała pozostałe pomieszczenia produkcyjne. Ponad lustro wody wystawała  jedynie rampa rozładowcza. Byliśmy bezradni. Kiedy woda opadła miejscami zalegało 60 cm mułu. Blisko miesiąc przywracaliśmy ograniczone zdolności produkcyjne zakładu. Jednak na nic się to zdało. Zanotowane straty bilansowe wyniosły ponad trzy miliony złotych, nie licząc potężnych strat w majątku .Zalegaliśmy z zapłatą za surowiec i materiały do produkcji. Dostawcy mleka odeszli do innych mleczarni. Bank odmówił dalszego kredytowania Spółdzielni. W takiej sytuacji jedynym wyjściem było zaprzestanie produkcji i sprzedaż części zakładu. Tym sposobem Spółdzielnia uniknęła upadłości i spłaciła większą część swoich zobowiązań. Po 85 latach działalności  przestał istnieć zakład produkcyjny  mleczarni.  

Ale nadal istniała firma – Spółdzielnia Mleczarska. Zarządczy talent Gustawa  Popławskiego powiązał ją z dużymi sieciami handlowymi.  W pomieszczeniach, które ocalały z powodzi,  uruchomił niemalże wirtualną hurtownię mleka i wyrobów mleczarskich. Większość  operacji handlowych odbywała się w myśl zasady  producent - „loco”- sklep.   Jednak i ta forma działalności powoli traciła pozycję rynkową. Było coraz trudniej. Aż przyszedł czas na zamknięcie firmy i w myśl prawa spółdzielczego, po spieniężeniu majątku i zaspokojeniu wierzycieli, podzielenie się z członkami spółdzielni, proporcjonalnie do posiadanych udziałów,  tym co pozostanie po jej likwidacji. Oby było tego jak najwięcej.

 

Andrzej Antoni Skarbek

Stowarzyszenie Historyczne ODROWĄŻ

Wrzesień 2025 r.

W tekście wykorzystano

archiwum autora, a także

broszurę PIENIŃSKI EPIZOD TAŁASIEWICZA

autorstwa Ryszarda Remiszewskiego z 1989 r.  

 

 

 

czwartek, 4 września 2025

 

CO DALEJ Z PAKĄ SĘDZISZA?

RZECZ O AMBITNYM MUZYKOWANIU

 

Jest początek lat 60-tych. W Ameryce króluje rock and roll, a w Polsce dynamicznie rozwija się big bit jego polska, gitarowa odmiana. Niebiesko – Czarni, Czerwono – Czarni, wkrótce potem Czerwone Gitary to gdańskie zespoły rockowe, które swoją grą rozpalały głowy i serca ówczesnej młodzieży. Gra na elektrycznej gitarze w szkolnym lub zakładowym bigbitowym zespole to marzenie chłopców z tamtych lat. Jednak tylko nielicznym to się udaje. Na przeszkodzie stoi brak instrumentów, ich wysoka cena, a także mała liczba nauczycieli gry na gitarze. Jednak tu i ówdzie pojawiają się sprowadzane z Czechosłowacji gitary marki JOLANA. Na instrumentach tej firmy sporadycznie grali Eric Clapton, Jimi Hendrix i inni. Naprzeciw marzycielom wychodzi miesięcznik Młody Technik, który w kilku numerach publikuje instrukcje samodzielnej budowy gitary elektrycznej. I oto młody sędziszowianin Józio Biedroń, nie bez trudu, konstruuje dla siebie w pełni sprawny instrument. Jak dzisiaj wspomina: Korpus gitary wyciąłem z lipowej deski, a gryf z klonowego klocka o podłużnych słojach. Dokładnie umiejscowiłem progi na gryfie i mostek na korpusie. I gitara o ostrym, elektrycznym dźwięku stroiła doskonale. Pierwszym wzmacniaczem było analogowe radio AGA.

KORMORANY

Tymczasem w Sędziszowie, w Domu Kultury co czwartek i co sobotę tańczono zapamiętale. Grali zawodowcy po średniej szkole muzycznej: sędziszowianin Jan Cyzio – utalentowany klawiszowiec, oraz Jan Babula - trąbka, związany małżeńsko z sędziszowianką Krysią Kowalską. Towarzyszyli im zapraszani przez Babulę różni, profesjonalni rzeszowscy perkusiści. Babula i Cyzio grali porywająco. W snach grałem razem z nimi opowiada Biedroń – Śniłem tym mocniej, bo lekcji muzyki głównie harmonii podpartej grą na akordeonie uczył mnie Jasiu Cyzio. Pod jego okiem ćwiczyłem też, ze zrozumieniem, gitarowe chwyty i akordy. Ode mnie douczał się mój przyjaciel Kaziu Tomaszewski. Miał sprowadzoną z Czech prostą JOLANĘ. Używał jej przez długi czas. Po kilku latach współpracy - wspomina dalej Józek Biedroń

- Cyzio i Babula rozstali się. I wtedy mój mistrz Janek Cyzio zaproponował mnie i Kaziowi Tomaszewskiemu udział w tworzonym przez siebie zespole muzycznym o nazwie KORMORANY. Moje sny stały się rzeczywistością. Graliśmy muzykę rozrywkową na dancingach w Sędziszowie i Ropczycach. Wraz z nami występował wtedy perkusista Tadziu Pragłowski, a czasami, przyjeżdżając pociągiem, wspomagał nas „na skoczka” perkusista słynnego Blackotu potem Breakoutu Józef Hajdasz.

I tak oto spełniły się marzenia młodego muzyka. Rozpoczął się dla niego - pod czujnym okiem mistrza Jana Cyzia - czas doskonalenia techniki gry na gitarze, ale także nauka aranżacji utworów muzycznych i co najważniejsze udanego wokalu. Przez lata gry w różnych zespołach i  okolicznościach czysty, liryczny baryton Józefa Biedronia wzbogacał instrumentarium orkiestry i budził uznanie słuchaczy. nadszedł rok 1968. Leader sędziszowskiego środowiska


muzyków popkultury Jan Cyzio ukończył zaocznie warszawskie Konserwatorium na kierunku kompozycji i dyrygentury z fagotem, jako instrumentem obowiązkowym. Rozpoczął pracę Reprezentacyjnym Zespole Artystycznym Wojska Polskiego w Warszawie. Na zawsze pożegnał się z Sędziszowem.

 

Zespół KORMORANY

Pierwszy od lewej z gitarą elektryczną - Józef Biedroń. Pierwszy od prawej z gitarą JOLANA

- Kazimierz Tomaszewski. Drugi od prawej, kierownik zespołu - Jan Cyzio.

Wejście do Domu Kultury w Sędziszowie.

Początek lat 60-tych XX wieku.

ASTRY

Osierocone jego odejściem sędziszowskie środowisko muzyków – amatorów skrzyknęło się i założyło zespół muzyczny ASTRY. Dołączył do nich „po wojsku” Józek Biedroń, który wkrótce stał się gitarowym leaderem zespołu i jego wokalistą. Wraz z nim grali Władek Marek i Franek Skarbek - saksofony i perkusja, Stasiu Kotula – akordeon i Olek Kanach – perkusja. Zespół preferował muzykę pop, a także „dla chleba” repertuar weselno- świąteczny. Wykorzystując nauki i przykład Janka Cyzia oraz talent Józefa Biedronia wspólnie aranżowali brzmienie granych utworów oraz formę sceniczną swoich występów. ASTRY grały od końca 1968 do 1989 roku. Grały do tańca, ofiarowując społeczności miasta ponad 20 lat pracy artystyczno-rozrywkowej.

Zespół ASTRY

Pierwszy od lewej – gitara, Józef Biedroń Pierwszy od prawej perkusja, Franciszek Skarbek

 

Tymczasem rosła konkurencja. Z końcem lat 80-tych zaczęto powszechnie używać instrumentów harmonicznych takich jak dobre keyboardy lub syntetyzatory. Coraz lepsze nagłośnienie wzmacniaczami i głośnikami dużej mocy preferowało mocno, basowo podkreślany rytm kosztem brzmienia instrumentów melodycznych. Zniknęły skrzypce, trąbka i akordeon. Zapomniano o fortepianie. Ostał się saksofon używany do solówek lub w muzyce disco polo. Pozostały gitary elektryczne. Stąd też ASTRY występowały coraz rzadziej, bo ich muzyka trąciła myszką. Ostatecznie zespół się rozwiązał. W takiej sytuacji leader ASTRÓW Józek Biedroń wybrał się do Stanów, gdzie występował z gitarą w polonijnej orkiestrze tanecznej Białe Orły.

 

ASTERS

W roku 1994 wrócił do Sędziszowa i dołączył do założonego pod jego nieobecność przez dawnych kolegów zespołu ASTERS. Niestety, grano z rzadka i okazyjne w niemodnej już formule, która nie trafiała w gusta odbiorców. Grano bardziej z sentymentu do uprawianej jak dawniej muzyki niż dla potrzeb muzycznego rynku Sędziszowa. W końcu zespół zakończył działalność. Pozostała jednak nostalgia za sceną.

PAKA SĘDZISZA

Po kilku latach, na początku 2001 roku z inicjatywy pracownika Domu Kultury akordeonisty i akompaniatora Jana Przybka, jego dyrektor Kazimierz Popielarz zaprosił do siebie Józefa Biedronia i Stanisława Kotulę - Spotkaliśmy się we czwórkę na luźnej rozmowie. – wspomina Biedroń – Była moda na tworzenie kapel podwórkowych. Spróbujmy. I tak się zaczęło. Dom Kultury stał się miejscem, gdzie spotykaliśmy się na próbach i gdzie dobieraliśmy i tworzyliśmy repertuar. Kapela występując pro bono miała integrować wokół niego społeczność Sędziszowa. I to udało się nam znakomicie. Rzeczywiście. Trudno jest nie docenić pomysłu Jana Przybka i zaangażowania w tworzenie kapeli Józefa Biedronia. Jak wspomina - Dołączyli do nowego zespołu, miedzy innymi, Franek Skarbek, Franek Stręk, Kazimierz Tomaszewski, Jan Klocek i co najważniejsze, Janusz Ignas - tekściarz i kontrabasista.


PAKA SĘDZISZA

Pierwszy eksperymentalny skład zespołu.

Pierwszy od lewej: Józef Biedroń, Franciszek Stręk, Franciszek Skarbek, Marian Charchut, akordeonista nieznany, Janusz Ignas, klarnecista nieznany, z trąbką Jan Przybek

Rok 2002

 

Praca w kapeli była wielkim wyzwaniem. Aranżowanie starych przebojów muzyki rozrywkowej, piosenek z warszawskiego Czerniakowa, przebogatej oferty utworów lwowskich i melodii rodzimego folkloru pod głosy i instrumentarium zespołu wymagała cierpliwości, wielu prób i talentu. Niezmiennie solistą i konferansjerem pozostawał Józek Biedroń. On też pisał często harmonikę funkcyjną wykonywanych utworów, a także komponował proste melodie do tekstów pisanych przez Janusza Ignasa. Ten utalentowany tekściarz, dowcipny i wrażliwy fraszkopisarz, dobry instrumentalnie kontrabasista jest autorem tekstu hymnu Sędziszowa. To jest hit. Jego pierwsze takty melodyczne, kuranty, wybrzmiewają w mieście z zegara wieży ratuszowej.

Na przestrzeni ponad 10 lat działalności zmieniał się skład osobowy kapeli. Na początku lat dwutysięcznych wzmocnił jej instrumentarium zdolny, profesjonalny muzyk Paweł Gnacek, swobodnie grający na banjo, akordeonie, fortepianie i kontrabasie. Nieco później do zespołu dołączył jego syn Konrad, uzdolniony i wykształcony muzycznie skrzypek. To właśnie Paweł przejął wkrótce kierowanie zespołem i rozpoczął  epokę jego ogólnopolskiej renomy oraz zdobywania zasłużonych laurów. A w PACE mimo upływu lat ciągle – z krótka przerwą prowadził „konferansjerkę”, grał na gitarze i śpiewał Józek Biedroń. Jego sceniczne doświadczenie i interesujący wokal, jak zawsze wzbogacały brzmienie kapeli. Towarzyszył im Kazimierz Tomaszewski, kolega Biedronia jeszcze z czasów „muzycznej stajni” Janka Cyzio, legendarnego sędziszowskiego instrumentalisty. Tomaszewski grał na zawieszonym na ramieniu bębnie ze stylowym napisem PAKA SĘDZISZA i herbem miasta. Mijały lata. Kapela zdobywała szlify. Jej absolutnym fanem i sponsorem był Kazimierza Kiełb, od 2006 roku Burmistrz Sędziszowa. Kapela zyskała miejską tożsamość i nazwę PAKA SĘDZISZA. Stała się własnością społeczną i powodem do dumy z bycia sędziszowianinem. Integrowała mieszkańców programem dając wykonawcom, muzykom i aktorom powód do osobistych satysfakcji.



PAKA Sędzisza

Od lewej: Janusz Ignas, Jan Przybek, Józef Biedroń, Kazimierz Tomaszewski, Romuald Klocek i Paweł Gnacek.

Październik 2013 r.

 

Ta nazwa i ten herb, pod którym tworzyli i prezentowali się sędziszowscy artyści amatorzy zdobywała w latach 2013 do 2018 wyróżnienia i premiowane miejsca na

„pudle” w Ogólnopolskich Festiwalach Kapel Folkloru Miejskiego im. Jerzego Janickiego w Przemyślu, najstarszej i najbardziej znanej tego typu imprezie w Polsce. Jej twórczość wspierał czynnie burmistrz miasta Bogusław Kmieć. w roku 2019 PAKA SĘDZISZA zajęła I miejsce na tym 41 już festiwalu. Tygodnik REPORTER z 16 maja 2019 w numerze 19 triumfalnie donosił:

„Mamy najlepszą kapelę w Polsce! Wygraliśmy z ośmioma konkurentami!” No i po niespełna trzech latach od tego wydarzenia Rada Miasta w Sędziszowie Małopolskim Uchwałą Nr XL/403/22 z dnia 10 lutego 2022 roku nadała Kapeli Podwórkowej „PAKA SĘDZISZA” wyróżnienie: Zasłużony dla Ziemi Sędziszowskiej.

CO DALEJ Z PAKĄ SEDZISZA?

Pod nieobecność Józia Biedronia - wspomina Paweł Gnacek - na początku lat dwutysięcznych dołączyłem do zespołu z moją grą na banjo, instrumentem typowym dla kapel miejskich, jej brzmienie zmieniło się. Można było budować nowe aranżacje granych wcześniej utworów. Przedwojenne tanga, przeboje lwowskiego i warszawskiego folkloru, ambitna muzyka weselna wzbogaciły nowym brzmieniem repertuar kapeli. Około roku 2004 do zespołu powrócił Biedroń, wnosząc jak zawsze dobrą grę na gitarze, konferansjerkę i charakterystyczny dla niego wokal. Tymczasem z zespołu odchodzili zasłużeni dla niej muzycy - amatorzy. Czas robił swoje. Rosły oczekiwania i wymogi publiczności. W takiej sytuacji przejąłem kierowanie kapelą, wzbogaciłem ją o moją grę na akordeonie, o teksty naszego satyryka i kontrabasisty Janusza Ignasa oraz o grę profesjonalnego skrzypka, mojego syna Konrada. No i postanowiłem


spróbować sił w zderzeniu z innymi na konkursach i festiwalach. Na początku był Przemyśl ze swoim 36. już Festiwalem kapel miejskich. Był to rok 2013. Zdobyte tam w silnej konkurencji II miejsce dodało nam skrzydeł. Wraz z tym sukcesem rosła popularność kapeli. Sędziszowianie byli z nas dumni. No i potem kolejne festiwale w Przemyślu, Łęcznej, Wysokiej do roku 2019, kiedy na 41. już przemyskim festiwalu zdobyliśmy I miejsce. Konkurencja była mocna i liczna. Grało tam aż 8 zespołów. Byliśmy szczęśliwi…

 

PAKA SĘDZISZA.

Od lewej: Konrad Gnacek, Józef Biedroń, Paweł Gnacek i Janusz Ignas.

18.06.2022

 

W tym roku w 46. już Ogólnopolskim Festiwalu Kapel Podwórkowych w Przemyślu uczestniczyło sześć zespołów. Występowały na rynku i na okolicznych osiedlach. Festiwal zakończył się koncertem galowym. Zwyciężyła kapela „Z Golesz Orkiestra” z Sulejowa. Niestety, tym razem zabrakło tam PAKI SĘDZISZA. - Blisko dwa lata temu zawiesiliśmy działalność – nostalgicznie relacjonuje Paweł Gnacek – Brak czasu na społeczną działalność, częste niedyspozycje zdrowotne muzyków, emigracja poza miasto skrzypka i brak zmiennika oto główne przyczyny tej decyzji. Ale także brak środków na aktywny marketing, spadek zainteresowania naszą twórczością i znużenie publiczności kapelą. To młodzi powinni kontynuować tę działalność, powinni ją modernizować, ulepszać nie tracąc nic z tradycji miejskiego muzykowania. Wierzę, że tak się stanie?

Czy zatem dobiega końca historia muzyków amatorów skupionych od lat wokół zasłużonego sędziszowskiego Domu Kultury? Czyżby dobiegała też końca historia sędziszowskiej kapeli PAKA SĘDZISZA? Inicjatywy wybitnie niekomercyjnej czynionej z potrzeby służeniu społeczeństwu miasta! Przedsięwzięcia, które to miasto tak znakomicie rozsławiło. Może po trwającej przerwie w działalności pojawią się jednak utalentowani, ambitni młodzi instrumentaliści, dobre głosy, skuteczni organizatorzy kultury muzycznej, którzy korzystając z doświadczenia zmęczonych sukcesami członków kapeli zbudują na jej


zrębach nowy artystyczny byt? A w dziele tym, z całą pewnością, będą mogli liczyć na opiekę i mecenat władz miasta z Miejsko-Gminnym Ośrodkiem Kultury na czele.

 

Andrzej Skarbek

przy współpracy Marii Strzępki

Stowarzyszenie Historyczne Odrowąż

 

W tekście wykorzystano archiwa Józefa Biedronia , autora

oraz tygodnika REPORTER.